Kaczyński: jeśli zostanę prezydentem, będę współdziałał z PO
Z kandydatem na prezydenta RP, prezesem Prawa i Sprawiedliwości Jarosławem Kaczyńskim rozmawia Agata Pustułka.
Na Śląsku samobójcza śmierć posłanki SLD Barbary Blidy jest tragicznym symbolem rządów PiS i IV RP, którą pan stworzył, a teraz w czasie kampanii wyborczej zlikwidował. Czy to nie jest ucieczka od odpowiedzialności?
Śmierć człowieka, który znajduje się w rękach władzy, jest zawsze zaniedbaniem władzy. Nigdy nie miałem co do tego wątpliwości. Nie uchylałem się też od odpowiedzialności. Liczę jednak, że opinia publiczna pozna wszystkie szczegóły tej sprawy, gdy zostaną zakończone wszelkie dochodzenia, a z tego co wiem są finalizowane. Poczekajmy więc. Mam nadzieję, że wszyscy wyrzekną się tego złego języka agresji. Apeluję: oddzielmy się od niego słynną "grubą kreską". Bardzo liczę, że w Polsce nastał czas, kiedy debata publiczna będzie w końcu nie walką, a merytoryczną dyskusją na argumenty. Wojna polsko-polska musi się skończyć. Dziś najważniejsze jest to, żeby Polska wykorzystała ogromną szansę na zniwelowanie cywilizacyjnych opóźnień, na które skazały nas wyroki historii. Możemy się rozwijać, bogacić, stwarzać szansę młodym na dobrą przyszłość. Pomogą nam w tym fundusze z UE, ale nikt niczego za nas nie zrobi. Z odpowiedzialności za wykorzystanie tego korzystnego momentu rozliczą nas natomiast przyszłe pokolenia.
Czy "gruba kreska" będzie obowiązywała także, gdy przegra pan wybory?
Zrobię wszystko, by podtrzymać spokojny i merytoryczny ton debaty politycznej w Polsce. Jednak skoro kandyduję, to może mieć pani 100% pewności, że głęboko wierzę, że te wybory wygram.
Notowania pana brata nie dawały mu właściwie szansy na reelekcję. Czy czuje się pan odpowiedzialny za te sondaże, bo były efektem funkcjonowania IV RP, której teraz pan się wyrzeka?
Jeśli ja jestem dla Bronisława Komorowskiego najpoważniejszym konkurentem, to mój brat byłby w znacznie lepszej sytuacji. Ja startowałem z 3%. Mój brat startowałby z 20%.
Czy walka o urząd prezydenta jest pana ostatnią szarżą polityczną? Potem odda pan partię w inne ręce?
Jeśli zostanę prezydentem, będę musiał zrezygnować z funkcji szefa partii - to oczywiste. Urząd prezydenta to funkcja dla dojrzałego politycznie człowieka. Z całą pewnością ja nim jestem.
Pytanie o pana polityczną przyszłość nie jest jednak bezzasadne, bo jak słyszę pana partyjni koledzy już planują przyszłe koalicje. Europoseł Paweł Kowal nie wyklucza np. koalicji z SLD. Mieści się ta koalicja w pana planach?
To jest pomysł, który mógłby chodzić po głowie młodym ludziom. Ja jestem z innego pokolenia. Przeżyłem w komunie 40 lat i dla mnie nie jest to nawet opcja do rozważania. Po prostu za dobrze tamten system znałem. Wejście w koalicję z SLD oznaczałoby, że kwestionuję wszystko, o co w życiu walczyłem.
Nie chce pan wojny polsko-polskiej, ale gdy wygra pan wybory, będzie pan musiał współpracować z premierem z PO. Jakie są gwarancje, że nie dojdzie do kolejnych żenujących sporów np. o wyjazdy do Brukseli?
Jeśli decyzją wyborców zostanę prezydentem, będę współpracował z rządem PO, który zgodnie z kalendarzem politycznym będzie rządził co najmniej kilkanaście miesięcy w czasie mojej kadencji. Nie rozumiem, dlaczego jako prezydent nie miałbym dojść do porozumienia z rządem w najważniejszych dla kraju sprawach? Taką sprawą jest na pewno reforma służby zdrowia, tu musimy znaleźć kompromis, choć zaznaczam od razu, że nie zgodzę się na prywatyzację szpitali.
Patrząc na emocje, jakie rozpala kampania prezydencka można powiedzieć, że dziś Polacy są jeszcze bardziej podzieleni niż wtedy, gdy runęły nadzieje na koalicję PO i PiS.
Nie podzielam pani zdania, że mamy w Polsce do czynienia z jakimiś ogromnymi podziałami. Wręcz przeciwnie. Moim zdaniem doszło do złagodzenia politycznych emocji. Język tej kampanii jest stonowany. Zdarzają się wprawdzie bardzo niemiłe sytuacje, ale na razie sporadycznie. Z tego można wyciągnąć wiele pozytywnych politycznych wniosków. Mam nadzieję, że pewne sprawy nie do załatwienia da się wreszcie załatwić. Cała moja kampania opiera się na tym przeświadczeniu.
Ale na wałach powodziowych puściły panu nerwy. Janusz Palikot nie ma złudzeń: Jarosław Kaczyński pokazał prawdziwą twarz. Zmiana wizerunku była... ściemą.
Opinie pana Palikota mnie nie interesują.
Wygląda na to, że wszyscy czekają, kiedy kropla przeleje czarę i wróci dawny prezes PiS.
Wyczekiwanie to jest pozbawione nadziei. Jednak tam, gdzie będą przesłanki merytoryczne, to będę recenzentem rządu. Jestem liderem opozycji i taką mam polityczną rolę i obowiązek. Jako przedstawiciel opozycji mówiłem o faktach, o środkach na inwestycje przeciwpowodziowe, jakie mój rząd, gdy byłem premierem, zapewnił i z jakich nasi następcy zrezygnowali. Trudno oczekiwać, żeby opozycja milczała w obliczu takiego dramatu. Mówię i będę mówił, że zrezygnowano z wielu inicjatyw. Jednocześnie pragnę podkreślić, że nieraz w tym trudnym czasie zadeklarowałem pomoc rządowi i premierowi Tuskowi.
Gdy był pan premierem, nie zostawiał pan suchej nitki na układzie rządzącym górnictwem. PiS mówił o mafijnych węglowych układach. Nadal pan jest przekonany o istnieniu węglowej mafii?
Te sprawy są już na wokandzie albo trwają śledztwa. Po prostu poczekajmy.
Może prywatyzacja byłaby lekarstwem dla branży?
Prywatyzacja przy pomocy giełdy z zachowaniem pakietów kontrolnych przez Skarb Państwa to nie jest zły pomysł. Jednak należy to robić w czasie sprzyjającym pod względem ekonomicznym, gdy akcje stoją dobrze. Dziś sytuacja się skomplikowała. Europa cały czas boryka się ze skutkami kryzysu gospodarczego. Tego nie można zlekceważyć rozmawiając o prywatyzacji. Proszę jednak pamiętać, że nie jest tak, że ja prywatyzację całkowicie wetuję. Jedną z jej granic jest interes ekonomiczny Skarbu Państwa.
Właśnie granice... Lech Wałęsa chciał zrobić z Polski drugą Japonię, a pan podczas spotkania z wyborcami w Zabrzu mówi, że Śląsk powinien iść drogą Bawarii. Czegoś nie rozumiem, przecież to pana formacja straszyła landyzacją Polski? Czyżby dostrzegł pan zalety większej samodzielności Śląska?
Obecny podział terytorialny oraz kompetencje władz wojewódzkich uznaję za wystarczające. Kształt administracyjny jest właściwy. Mówię o pewnej szansie Śląska, jaką powinno być, podobnie jak w Bawarii, połączenie nowoczesności i tradycji. Mamy tu etos pracy, utrwaloną tradycję i poważne środowisko intelektualne, z przewagą, co zrozumiałe, dziedzin technicznych. Wszystko razem wziąwszy powinno dać impuls do rozwoju.
Mówienie o drugiej Bawarii na Śląsku dla części odbiorców może mieć kontekst polityczny.
Dlatego podkreślam, że nie chodzi mi o wprowadzanie nowych rozwiązań ustrojowych. Dostrzegam pomysły, które za zachodnią granicą sprawdziły się. Warto skorzystać z dobrych wzorów. Nie jestem jednak zwolennikiem landyzacji, bo to formuła obca polskiej tradycji.
Pierwsza tura zbliża się wielkimi krokami. Czy szykuje pan coś zaskakującego na tę ostatnią prostą?
Wybory prezydenckie to wybory osobowości. Widać wyraźnie, że z Bronisławem Komorowskim reprezentujemy dwie różne wizje kraju i polityki, jaką należy prowadzić. Polacy muszą mieć szansę wybrać świadomie: np. Bronisław Komorowski to prywatna służba zdrowia, a ja chcę, by równy dostęp do niej miał każdy Polak i Polka, niezależnie od statusu społecznego. By Polacy mogli wybrać, muszą mieć szansę zobaczenia tych różnic. Dlatego tak ważne są debaty prezydenckie.
Sztab wyborczy PO też mówi o innych różnicach między panem a rywalem. Zarzucono panu brak odwagi, bo nie chce pan zmierzyć się z Bronisławem Komorowskim w bezpośredniej debacie. Dlaczego unika pan tego starcia?
Formuła, która została zaproponowana przez władze Telewizji Polskiej, by w trzech kolejnych debatach uczestniczyli kolejni kandydaci, zaś w ostatniej czterej z ugrupowań parlamentarnych, mieści się w demokratycznych regułach. Uważam, że debata dwóch kandydatów powinna się odbyć po pierwszej turze, kiedy już będziemy wiedzieli na pewno, kto z woli wyborców powinien się w niej znaleźć.
Oficjalne wydanie internetowe www.polskatimes.pl/DziennikZachodni