PublicystykaKacprzak: "Trudno jest wierzyć w szczerość słów premiera" [OPINIA]

Kacprzak: "Trudno jest wierzyć w szczerość słów premiera" [OPINIA]

"Przepraszam" - proste słowo, którego premier nie ma w swoim słowniku. Nie potrafi go wypowiedzieć na głos nawet wtedy, gdy zrobić to powinien i gdy ma do tego najlepszą sytuację.

Kacprzak: "Trudno jest wierzyć w szczerość słów premiera"
Kacprzak: "Trudno jest wierzyć w szczerość słów premiera"
Źródło zdjęć: © Agencja Gazeta
Marek Kacprzak

08.10.2020 17:08

Cała Polska będzie żółta strefą. Tylko wczoraj zakaziło się koronawirusem ponad 4200 osób, a 76 zmarło. Mateusz Morawiecki zapytany na czwartkowej konferencji prasowej, czy nie powinien przeprosić, że przekonywał, że tego wirusa nie ma, zwyczajnie od prostej odpowiedzi uciekł. Wypowiedział mnóstwo słów, coś tłumaczył, kluczył, ale wprost nie odpowiedział.

A przecież wystarczyło powiedzieć na przykład: "Tak. Przepraszam. Wirus nie jest w odwrocie, jak mówiłem. Myliłem się, że nie należy się go bać. Trzeba bać się go nadal".

To dałoby szansę na nowe otwarcie. Na rozpoczęcie nowego rozdziału w walce z koronawirusem. Popełnianie błędów jest rzeczą ludzką, nawet premier ma do tego prawo. Nawet, jeśli robił to w konkretnym politycznym celu. Ale każdy też ma prawo do tego, by usłyszeć, że ktoś ten błąd popełnił. Błąd w szacowaniu, błąd w strategii, błąd w podejściu do zagrożenia. Bez tego to, co premier mówi o nowym podejściu do walki z koronawirusem, jest obarczone nieufnością ze strony wszystkich, do których swoje słowa kierował - czyli nas, Polaków.

Bez słowa "przepraszam" trudno jest wierzyć w szczerość słów premiera, który teraz zapewnia, że mówił to, co mówił i podejmował takie decyzje, jakie podejmował, bo "najlepsi specjaliści, wirusolodzy latem mówili, że 'wirus słabnie'". Tylko skąd możemy mieć pewność, że jesteśmy w dobrych rękach, jeśli teraz premier swoją wiedzę i wdrażanie kolejnej już strategii walki z pandemią też opiera na tych samych specjalistach, którzy podpowiadali mu latem?

Gdy statystyki zachorowań wystrzeliły, gdy jednego dnia umiera ponad 70 osób, to można domniemać, że wielu zaczyna się zwyczajnie bać. W takiej sytuacji każdy zasługuje na przywódcę, który potrafi powiedzieć, że błądził, bo to daje nadzieję, że następne decyzje będą trafniejsze. Bez przeproszenia za poprzednie rzeczy, nikt nie może mieć pewności, że premier w ogóle dostrzega jakiekolwiek błędy w dotychczasowym działaniu. Powtarzanie jak mantrę słów, że gdzie indziej na świecie było gorzej, nie jest wcale ani pocieszeniem, ani zapewnieniem, że u nas będzie dobrze.

Nic dziwnego, że gdy premier ogłasza, iż wszyscy i wszędzie muszą nosić maseczki, przypominane mu są słowa zaledwie sprzed trzech miesięcy, gdy mówił, że "nie ma się czego bać. Już większość osób tutaj jest bez maseczek, bo rzeczywiście cała ta choroba na szczęście została zwalczona, jest pod kontrolą. Jest tak jak inne, jest wiele innych chorób, nie będziemy się ich bali na zapas".

Powiedział je dokładnie ostatniego dnia czerwca. Wtedy to rząd powinien usiąść do opracowania strategicznych planów na nadejście drugiej fali, przed którą ostrzegali prawdziwi fachowcy i wirusolodzy pracujący w szpitalach zakaźnych, których za wszelką cenę władza próbowała wtedy uciszać i dawała im zakazy publicznych wypowiedzi.

Ale władza była zajęta innymi sprawami. Głównie tym, jak wygrać wybory prezydenckie.

A dziś do chóru przepraszających powinien dołączyć ten, który te wybory wygrał. Zwłaszcza za słowa, że "pandemia jest pod kontrolą. Od połowy października spodziewamy się wypłaszczenia". Bo to właśnie dziś premier zakomunikował, że "jeśli dynamika się utrzyma, to co trzy dni będziemy mieli podwojenie liczby zakażeń".

Jak dziś brać bez słowa "przepraszam" zapewnienia prezydenta Andrzeja Dudy z sierpnia, że walka z epidemią jest prowadzona systemowo i przez to on ma nadzieję, że dzięki temu liczba zachorowań będzie się zmniejszała? Mówił to w Krakowie. Tego samego dnia, gdy przekonywał, że nie każdy może i nie każdy lubi nosić maseczkę.

Jak teraz prezydent chciałby przekonywać do stosowania się do nowych przepisów tych, których wtedy usprawiedliwiał? Nie wiemy. Prezydent milczy. Może patrzy na wykresy i zastanawia się, co poszło nie tak. A odpowiedź jest prosta. Zachłyśnięci w miarę spokojną wiosną, zapomnieliśmy o tym, że wszelkie zaniedbania mszczą się zazwyczaj z siłą wielokrotną.

Gdy było lato, a wirus szalał mniej, był czas, by się do jesieni przygotować. Od specjalistów wiemy, że nic takiego nie nastąpiło. Co prawda premier zapewnia, że "najlepsi wirusolodzy" mu podpowiadają, ale wciąż listy z nazwiskami nie ujawnia. Za to przyznaje, że "jesteśmy o krok przed... przepraszam... o kilka kroków przed wyczerpaniem liczby łóżek i respiratorów".

O tym, że system zaraz przestanie być wydolny, mówiło mi w programach wielu ludzi świata medycznego.

Wtedy premier zapewniał, że wszystko jest pod kontrolą. Niestety - jest pod taką, że teraz musi rozpaczliwie apelować: "Chrońmy życie naszych seniorów. Proszę osoby starsze, aby pozostawały w domu i wychodziły tylko wtedy, gdy jest to konieczne". Jak posłuchają, to będą je pewnie odwiedzać wnuki. Te, które chodzą do szkół. Zarażają się i, chorując bezobjawowo, roznoszą wirusa. Niestety swoim bliskim też. A to wszystko dlatego, bo jak mówi premier, "nie ma konieczności izolowania Polski tak jak wiosną, bo sytuacja nie jest tak bardzo odmienna, niż to było wtedy".

Po wysłuchaniu tych słów w jednym z premierem zgodzić się muszę. Faktycznie "poruszamy się po trajektorii zdrowego rozsądku". Obawiam się tylko, że jesteśmy coraz bliżej momentu, kiedy z tej trajektorii wyskoczymy.

Marek Kacprzak dla WP Opinie

Zobacz także
Komentarze (0)