Kaci na sprzedaż

W Polsce wciąż żywe jest przekonanie, że jakikolwiek był PRL, jacykolwiek byli komuniści, jak wiele krzywdy spowodowali, to w jednej sprawie nie da się im nic zarzucić. Oto nikt tak jak oni nie ścigał niemieckich zbrodniarzy wojennych i nie dochodził w tej sprawie sprawiedliwości. Nikt tak jak oni nie przeciwstawiał się próbom przedwczesnego zapomnienia i zaniechania. Nic podobnego.

26.03.2007 | aktual.: 26.03.2007 14:28

Siła deklaracji

Już w manifeście PKWN w lipcu 1944 r. komuniści zapowiedzieli, że "zadaniem niezawisłych sądów polskich będzie zapewnić szybki wymiar sprawiedliwości. Żaden niemiecki zbrodniarz wojenny, (...) nie może ujść kary". Dla Polaków była to deklaracja najwyższej wagi. Przez prawie całą wojnę Polacy na polecenie podziemnego państwa rejestrowali niemieckie zbrodnie i dokumentowali nazwiska zbrodniarzy.

Żyli nadzieją na powojenną sprawiedliwość. Inną niż ta realizowana po I wojnie światowej, kiedy z 3 tys. niemieckich zbrodniarzy przed sądami postawiono 45, a skazano dziewięciu.

W 1944 r. i 1945 r. świat oczekiwał tysięcy procesów i tysięcy skazanych niemieckich i austriackich zbrodniarzy wojennych, winnych zbrodni ludobójstwa. Komuniści jak nikt inny zdawali się ten imperatyw sprawiedliwości podzielać. Już 31 sierpnia 1944 r. ogłaszali "Dekret o wymiarze kary dla faszystowsko-hitlerowskich zbrodniarzy wojennych winnych zabójstw i znęcania się nad ludnością cywilną i jeńcami oraz dla zdrajców Narodu Polskiego". Kilka tygodni później, 17 października 1944 r., publikowali uchwałę o utworzeniu Komisji do Zbadania Zbrodni Niemieckich w Polsce, a 6 maja 1945 r. występowali o wydanie Polsce generalnego gubernatora Hansa Franka.

Bohaterzy do więzień

Musiało minąć wiele czasu, by Polacy pojęli, że nowe sądy nie mają w sobie nic z niezawisłości, a pod hasło "zdrajców narodu polskiego" wpisano najbardziej zasłużone nazwiska polskich żołnierzy i polityków przewodzących walce w dniach wojny i okupacji. Musiało minąć wiele czasu, by Polacy pojęli, że mają do czynienia z terrorem realizowanym na skalę porównywalną z terrorem okupacyjnym, że tysiące Polaków wywozi się na Wschód, że setki tysięcy niewinnych ludzi trafiło do więzień Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Musiało minąć wiele lat, by stało się oczywistym, że w porównaniu z losem niemieckich zbrodniarzy wojennych, stających przed polskimi sądami, los Polaków w instytucjach stalinowskiej sprawiedliwości był trudniejszy i bardziej dramatyczny.

Polska słyszała jednak o kolejnych procesach zbrodniarzy niemieckich i egzekucjach, także publicznych, jak w wypadku egzekucji załogi obozu w Stutthofie w lipcu 1946 r. czy komendanta obozu w Auschwitz Rudolfa Hössa powieszonego na terenie obozu w marcu 1947 r. Polska słyszała w maju 1949 r. o kategorycznych protestach przeciwko próbom umorzenia przez Brytyjczyków czy Amerykanów postępowania wobec feldmarszałków Gerda Rundstedta, Ericha Mansteina czy gen. Adolfa Straussa. I słyszała o niemieckich zbrodniarzach ekstradowanych do Polski z czterech stref okupacyjnych. Po latach dr Elżbieta Kobierska-Motas zdołała ustalić, że w końcu lat 40. przekazano Polsce 1817 zbrodniarzy niemieckich (Amerykanie - 1315, Brytyjczycy - 396, Francuzi - 37, a Rosjanie - 69). Przed polskimi sądami stanęło 1670 z nich. Co się stało z pozostałymi 147 - okazało się nie do ustalenia.

Badacze dotarli do tajnego Zarządzenia nr 2 dyrektora Departamentu Więziennictwa MBP z 31 stycznia 1948 r. o trybie postępowania przy zwalnianiu przestępców wojennych, nakazującego "niezwalnianie ich nawet w wypadku umorzenia dochodzenia, uniewinnienia lub (...) odbycia kary". Powinni więc pozostawać w Polsce. Tyle że sprawy dotyczące sądownictwa i obozów pracy pozostawały w tych latach w wyłącznej kompetencji MBP, a więc poza dostępną dokumentacją. Czy jednak na pewno pozostawali w Polsce? Znikający skazani

W końcu 1948 r. na mocy układu między Polską Misją Wojskową w Berlinie a sowiecką administracją wojskową w Niemczech, jeńcy wojenni z byłej armii niemieckiej pozostający w obozach w Polsce nagle wrócili do Niemiec. Od 1950 r. natomiast badacze zaobserwowali zjawisko masowego znikania z polskich więzień niemieckich zbrodniarzy wojennych.

Przykłady można mnożyć: "Max Herbert Helmut Lange, (...), Niemiec, funkc. Gestapo, Ref. IV Oddz. Sipo w Krakowie i Radomiu. Ekstradowany 25 lutego 1947 ze strefy amerykańskiej za mordowanie, znęcanie się nad Polakami, udział w egzekucji 52 polskich więźniów politycznych. Skazany przez SOKr 30 czerwca 1950 na karę śmierci (...). Zwolniony 10 czerwca 1952 r.". Heinz Marwede, gestapowiec z Warszawy. Wydany nam przez Brytyjczyków w 1947 r. za udział w mordowaniu ludności. Skazany w 1950 r. na karę śmierci. Herbert Feller, gestapowiec z Tarnowskich Gór i Częstochowy, członek batalionu Dirlewangera, przekazany przez Rosjan w maju 1946 r. Skazany na karę śmierci 1 czerwca 1951 r. Wśród zbrodniarzy, którzy po 1950 r. znikli z więzień, znalazło się podobno ponad 800 osób, w tym słynna "krwawa Brygida" - Hildegard Lachert, skazana w Polsce, nagle "odnalazła się" w latach 70. na ławie oskarżonych oprawców z Majdanka w procesie w Düsseldorfie.

Jak wykazały badania prokuratorów z Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, z 1817 Niemców ekstradowanych do Polski i skazanych na (nie wykonaną) karę śmierci czy na dożywotnie więzienie, po 1958 r. w więzieniach pozostawało trzech zbrodniarzy. Wśród nich gauleiter Prus Wschodnich Erich Koch przekazany przez Brytyjczyków w 1950 r., którego skazano na śmierć w 1959 r. (za współudział w zabiciu 400 tys. Polaków). Wyroku na nim z niejasnych powodów nie wykonano.

Nikt z badających sprawę zaprzestania ścigania przez stronę polską zbrodniarzy hitlerowskich - ani dr Elżbieta Kobierska-Motas, ani dr Stanisław Biernacki - nie mając przesłanek archiwalnych, tego nie potwierdza, lecz cała ta tajemnicza historia może być śladem jakiegoś tajnego traktatu, być może jakimś kodycylem traktatu zgorzeleckiego między Polską i NRD z 6 lipca 1950 r., jedną z najbielszych plam w naszej najnowszej historii.

Faktem w tej skandalicznej historii jest jedynie to, że 1 grudnia 1950 r. rząd brytyjski wycofał zobowiązanie wobec Polski "wydawania zdrajców i zbrodniarzy wojennych z obszaru Wielkiej Brytanii i Północnej Irlandii". Faktem jest też to, że cała ta sprawa nie przeszkodziła PRL w pouczaniu i karceniu innych, którzy chcieliby przestać ścigać zbrodnie niemieckie. I tak, w 1966 r. PRL gorąco zaprotestowała w komunikacie PAP w sprawie umorzenia dochodzenia prowadzonego przeciw byłemu SS-Gruppenführerowi i generałowi policji Heinzowi Reinefarthowi, oskarżonemu o dokonanie zbrodni na terenie Polski. Podobnie, gdy Zgromadzenie Ogólne ONZ w 1968 r. uchwaliło konwencję o niestosowaniu przedawnienia wobec zbrodni wojennych i wobec ludzkości, Polska natychmiast konwencję tę ratyfikowała. A w1969 r. puściła w świat Oświadczenie Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich o konieczności dalszego ścigania hitlerowskich zbrodniarzy wojennych. O tym, że sama dawno zaniechała ścigania, nie wiedział nikt. I chyba nie wie do
dziś.

Źródło artykułu:Wprost
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)