ŚwiatJuż trzech generałów w gabinecie Donalda Trumpa, a może być ich jeszcze więcej. Nie wszystkich w USA to cieszy

Już trzech generałów w gabinecie Donalda Trumpa, a może być ich jeszcze więcej. Nie wszystkich w USA to cieszy

Prezydent elekt Donald Trump ma już w swoim gabinecie trzech emerytowanych generałów. Do ważnych stanowisk przymierzani są kolejni byli wojskowi. W USA pojawiają się głosy zaniepokojenia, że zachwiana może zostać cywilna kontrola nad siłami zbrojnymi.

Już trzech generałów w gabinecie Donalda Trumpa, a może być ich jeszcze więcej. Nie wszystkich w USA to cieszy
Źródło zdjęć: © Getty Images News | Drew Angerer / Staff

09.12.2016 | aktual.: 09.12.2016 15:42

Po gen. Michaelu T. Flynnie i gen. Jamesie Mattisie, Trump sięgnął po kolejnego wysokiego rangą emerytowanego wojskowego - tym razem generała piechoty morskiej Johna F. Kelly'ego, który ma pełnić stanowisko szefa Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego.

Na tym może się nie skończyć, bo prezydent elekt przymierza do swojego gabinetu kolejnych wojskowych. Na giełdzie nazwisk wciąż pod uwagę brany jest gen. David Petraeus, były dyrektor CIA, przymierzany do urzędu sekretarza stanu, a także admirał Michael Rogers, obecny szef Agencji Bezpieczeństwa Narodowego (NSA), który miałby zostać Dyrektorem Wywiadu Narodowego (DNI).

Nominacje Trumpa mogą o tyle dziwić, że w kampanii wyborczej momentami dość cierpko wypowiadał się o amerykańskiej generalicji. - Wiem więcej o ISIS niż nasi generałowie, naprawdę - przechwalał się, dając jasno do zrozumienia, jakie ma o nich zdanie. We wrześniu mówił, że pod przywództwem Baracka Obamy i Hillary Clinton generałowie "zostali sprowadzeni do zera" i "zawstydzają" Amerykę. Sugerował, że przeprowadzi czystki na kluczowych stanowiskach w siłach zbrojnych, podważał też apolityczność najwyższych dowódców.

Z drugiej strony Trump nie byłby sobą, gdyby przy innych okazjach nie zaprzeczył własnym słowom. Jeszcze w czasie kampanii deklarował, że pokłada wielką wiarę w armii i jej dowódcach. Nie da się również ukryć, że jego kandydaturę poparło 88 amerykańskich generałów. A już po wyborczym zwycięstwie prezydent elekt mówił wprost "Kocham generałów!". Co teraz doskonale widać po jego nominacjach.

Zachwiana cywilna kontrola

Drużyna Trumpa już jest jednym z najbardziej "zmilitaryzowanych" prezydenckich gabinetów w historii. Więcej wojskowych było jedynie w administracji Ulyssesa Granta, też generała i bohatera wojny secesyjnej. Nie jest to jednak najlepszy prognostyk, bo tamta prezydentura została zapamiętana jak jedna z najgorszych w dziejach Stanów Zjednoczonych.

Trump może ten rekord wyrównać albo nawet pobić (w gabinecie Granta, łącznie z nim, było czterech emerytowanych dowódców). Budzi to niepokój części komentatorów i polityków, bo zwykle te stanowiska obsadzane są przez cywili, a cywilna kontrola nad apolitycznym wojskiem ma w USA - i nie tylko, bo jest to wszak jeden z fundamentów demokracji liberalnej - silną tradycję.

- Każdy z nich sam w sobie może mieć ogromną wiedzę merytoryczną, ale przez ostatnich 15 lat nauczyliśmy się, że popełniamy ogromne błędy, kiedy patrzymy na problemy na świecie przez militarną optykę - powiedział demokratyczny senator Chris Murphy, członek senackiej komisji spraw zagranicznych, cytowany przez "Washington Post".

"Problem nie polega na tym, że wojskowi przywódcy mogą wciągnąć kraj w kolejne wojny. Chodzi o to, że Pentagon, z jego prawie 600-miliardowym budżetem, już teraz w dużej mierze trzęsie polityką narodowego bezpieczeństwa i marginalizuje Departament Stanu (amerykański MSZ - przyp. red.), podbierając mu zasoby" - napisała w komentarzu Carol Giacomo, publicystka "New York Times".

Generałowie najbardziej wstrzemięźliwi

Nie da się zaprzeczyć, że wojskowi, którzy byli świetnymi dowódcami, nie zawsze sprawdzają się na stanowiskach w administracji rządowej, jak choćby wspomniany Grant. Ale należy też pamiętać, że inny generał był również jednym z najwybitniejszych prezydentów USA - mowa o Jerzym Waszyngtonie.

Zatem nie wszyscy w USA uważają, że generalskie nominacje Trumpa są czymś złym. "Wall Street Jorunal" podkreśla, że efekty są po prostu trudne do przewidzenia. Dzięki wojskowym Biały Dom może mieć lepsze zrozumienie operacji prowadzonych przez Pentagon, jednocześnie byli oficerowie niekoniecznie muszą namawiać prezydenta do rozwiązań siłowych. W tym duchu prof. Thomas Alan Schwartz, historyk z Vanderbilt University, przypomina w rozmowie z "WSJ", że emerytowany generał Colin Powell, pierwszy sekretarz stanu w administracji George'a W. Busha, w kwestii polityki zagranicznej był jednym z najbardziej powściągliwych członków tamtego gabinetu.

Część publicystów przekonuje, że wbrew pozorom to właśnie cywile są najbardziej skłonni do wymachiwania szabelką i uderzania w wojenne tony. Trudno zlekceważyć tę argumentację, bowiem generałowie, którzy na własnej skórze odczuli okropieństwa wojny i widzieli, jak ich podwładni giną na froncie, znają prawdziwą cenę tych poświęceń. Dlatego przeważnie to byli oficerowie nalegają na to, by najpierw wyczerpać wszystkie inne opcje, zanim sięgnie się po siłę militarną.

W tym świetle przypadek ostatniego nominata Trumpa, gen. Johna F. Kelly'ego, jest szczególny. Jego 29-letni syn zginął podczas misji w Afganistanie. Ciężko uwierzyć, bo ktoś z tak tragicznym doświadczeniem pochopnie szafował krwią młodych Amerykanów.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (42)