Jolanta Banach: między partią a przewodniczącym musi być chemia

Osoba może być kompetentna, może być wrażliwa, co tam jeszcze, bardzo to miłe, ale może być taka cecha, jak adekwatność kandydata do potrzeb i charakteru członkowskiego tej formacji. Jeśli się okaże, że ta adekwatność jest doskonalsza w przypadku innego kandydata, to ten inny kandydat powinien zostać przewodniczącym partii. To jest rodzaj chemii, członkowie partii muszą czuć ten określony, niekoniecznie dający się nawet racjonalizować związek ze swoim przewodniczącym - powiedziała o kandydowaniu na szefa SLD posłąnka Jolanta Banach w radiowych "Sygnałach Dnia".

23.02.2004 10:22

„Sygnały Dnia”: Pozostaje pani w gronie kandydatów na przewodniczącego? Nie wycofuje się pani?

Jolanta Banach: Panie redaktorze, nie tak. Otóż są dwa sposoby decyzji o tym, czy będę kandydować, czy nie będę kandydować. Pierwszy sposób to jest ubieganie się o rekomendację własnej, macierzystej organizacji partyjnej, czyli w tym przypadku rady wojewódzkiej na Pomorzu. Drugi sposób, który przyjęłam, to jest uzależnienie decyzji od szeroko zakrojonych i głębokich konsultacji dotyczących nie tylko personaliów, ale przede wszystkim zadań, jakie formułują wobec przewodniczącego członkowie partii. Wczoraj odbyło się posiedzenie rady wojewódzkiej SLD na Pomorzu. Przekazano anonimowe ankiety członkom partii, konstruując w ten sposób pytania, cechy, jakie powinien spełniać kandydat do fotela przewodniczącego partii, aby te oczekiwania realizować. A więc najpierw sformułowanie potrzeb o charakterze funkcjonalnym, a dopiero potem personalia. I w wyniku tych konsultacji ostatecznie podejmę decyzję.

„Sygnały Dnia”: Ale kiedy czyta się to, co mówią o pani koledzy z Sojuszu Lewicy Demokratycznej, posłowie, to wygląda na to, że jest pani idealnym kandydatem na przewodniczącego, bo (cytuję) „kompetentna, pracowita, wrażliwa i lewicowa i — jak podsumowuje Piotr Gadzinowski — z tej piątki, czyli Jerzy Szmajdziński, Józef Oleksy, Andrzej Celiński, Krzysztof Janik i pani, najlepsza jest Banach, ale okaże się, że szefem pozostanie Krzysztof Janik”. Co pani na to? Ma pani wszystkie cechy, które predystynują panią do tej funkcji, ale, niestety, będzie Krzysztof Janik.

Jolanta Banach: Ale może jeszcze jest kilka innych cech, których życzą sobie członkowie partii. Może być kompetentna, może być wrażliwa, co tam jeszcze, bardzo to miłe, ale może być taka cecha, jak adekwatność kandydata do potrzeb i charakteru członkowskiego tej formacji. Jeśli się okaże, że ta adekwatność jest doskonalsza w przypadku innego kandydata, to ten inny kandydat powinien zostać przewodniczącym partii. To jest rodzaj chemii, członkowie partii muszą czuć ten określony, niekoniecznie dający się nawet racjonalizować związek ze swoim przewodniczącym. Jeśli Jola Banach nie będzie człowiekiem dla tej partii do przyjęcia, to nie będzie przewodniczącą i nic się nie stanie. I tak jak wcześniej, będzie jednym z jej pracowitych, wrażliwych i co tam jeszcze członków.

„Sygnały Dnia”: Pani poseł, czy to się pani podoba, czy nie, ustawiono panią jednoznacznie na pozycji planu Hausnera. Ile w tym prawdy?

Jolanta Banach: Niewiele. Komentarz publiczny czy komunikat publiczny z natury rzeczy jest dosyć uproszczony. W tym wypadku, powiedziałabym, tak dalece uproszczony, że aż nieprawdziwy. Plan racjonalizacji i ograniczania wydatków publicznych to jest plan, który w krótkim okresie czasu musi doprowadzić do zmniejszenia deficytu, co jest warunkiem obniżenia kredytu i co jest warunkiem przeznaczenia pieniędzy na inne cele niż obsługa tego kredytu. Jest on absolutnie konieczny. W tym planie, przypomnijmy, obok ograniczenia wydatków społecznych są ograniczenia wydatków na administrację szeroko zakrojoną i rozumianą oraz zmniejszenie tempa przyrostu wydatków na obronę narodową. Pod takimi ograniczeniami ja podpisuję obydwiema rękami i nogami. Natomiast w obszarze wydatków społecznych różnica zdań między różnymi członkami partii przecież i uczestnikami debaty publicznej przyniosła jednak pewne korekty, pewne znaki zapytania i pewną konieczność przesunięcia akcentów. I o tych koniecznościach mówiłam ja, ale mówili
też uczestnicy debaty publicznej, mówili związkowcy, mówili członkowie Klubu Parlamentarnego SLD. Wie pan, ostatnio odbyło się posiedzenie Prezydium Klubu SLD z Radą Przedsiębiorczości. Chcę panu powiedzieć, że wielu członków Rady Przedsiębiorczości też widziało znaki zapytania przy określonych decyzjach dotyczących wydatków społecznych. Tu jest miejsce i przestrzeń na korekty, na dyskusje, ale, oczywiście, nie w taki sposób, żeby ogólna pula środków nie ulegała zmniejszeniu z roku na rok.

„Sygnały Dnia”: Czyli w stosunku do planu Hausnera jest pani na „tak, ale...”, jak rozumiem.

Jolanta Banach: Zawsze jestem na „tak, ale...” jeśli chodzi o wydatki społeczne. Każdy rozumny człowiek powinien przy tego rodzaju ograniczeniach być tak wtedy, kiedy racjonalnie się proponuje ograniczanie tych wydatków bądź inne ich adresowanie, ale powinien sobie stawiać duże znaki zapytania. Proszę pamiętać, że decyzjami kształtuje się także to, co nazywamy porządkiem społecznym w dosłownym tego słowa znaczeniu. Tu decydujemy o milionach konkretnych ludzi, tu decydujemy o ładzie społecznym, o tym, jakiej jakości to społeczeństwo jest. Kto nie ma wątpliwości, to ja mu gratuluję, to się w ogóle nie powinien brać za politykę, niech zostanie pracownikiem banku.

„Sygnały Dnia”: A czy to prawda, że z ministrem, premierem Hausnerem nie może się pani nijak dogadać?

Jolanta Banach: Nie wiem, skąd ta opinia. Z premierem Hausnerem pracowaliśmy przez dwa lata, powód mojej dymisji — wielokrotnie publicznie przekazywany, także u państwa w studiu — jest konkretny i spektakularny. Tyle środków w budżecie, ile uniemożliwiło realizację ustawy dogadanej, które zresztą była negocjowana za wiedzą i zgodą premiera Hausnera. To nie sam premier Hausner konstruował budżet. Tu nie ma nic do rzeczy kwestia charakterologiczna czy tam jeszcze co, jak niektórzy z państwa próbują sprawę podkreślać.

Przeczytaj całą rozmowę

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)