Joachimowi Brudzińskiemu zabrakło odwagi. W debacie o neonazistach skorzystał z możliwości mówienia nie na temat
Joachim Brudziński nie zmierzył się z trudnym politycznie dla PiS tematem neonazizmu. Zamiast tego wolał opowiadać o blokowaniu miesięcznic, atakowaniu biur poselskich (głównie PiS), a także wychwalać prawicowe media. Skorzystał z prawa do mówienia kompletnie nie na temat. Zamiast poważnej rozmowy o narastającym problemie obejrzeliśmy standardową polityczną młóckę.
Ogromna polityczna burza po emisji reportażu o polskich neonazistach zmusiła PiS do oficjalnego zajęcia się sprawą. Dla partii Jarosława Kaczyńskiego to temat niewygodny, bo jak pisaliśmy politycy PiS wielokrotnie flirtowali ze skrajną prawicą. Jednak ostatecznie zdecydowano się na dyskusję na ten temat w Sejmie, choć już od początku zrobiono wszystko, by sprawę rozwodnić.
Rozwadnianie problemu
"Informacja Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji na temat osób, stowarzyszeń i ugrupowań, co do których może zachodzić podejrzenie propagowania totalitarnych ustrojów państwa oraz nawoływania do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość" - brzmi pełny tytuł punktu, w którym wystąpił Joachim Brudziński. Miał więc doskonały pretekst by nie mówić o Dumie i Nowoczesności, Orlim Gnieździe i innych anty-bohaterach reportażu TVN, lecz maksymalnie rozszerzyć temat.
Minister Joachim Brudziński zaczął więc swoje wystąpienie od udowadnianie że naziści to lewica, a nie prawica - tak jak kiedyś "Do Rzeczy" przekonywało, że "Hitler był lewakiem". Później mówił o tym, że u innych jest gorzej. Oczywiście wielokrotnie podkreślał, że dla takich zachowań nie ma akceptacji i podległe mu służby będą bezwzględne. Jednak skupił się na udowadnianiu, że nie ma problemu i cała afera o nic. Usilnie przekonywał, że dyskusja to "histeria", a neonaziści to w Polsce margines, "dlatego kryją się po krzakach".
Hitler, Antifa i Lech Kaczyński
Później przebił go poseł Arkadiusz Czartoryski z PiS, przekonując, że braku akceptacji Polaków dla kultu Hitlera dowodzi fakt, że nikt nie chciał upiec tortu ze swastyką i musieli ją ułożyć z wafelków. Wracając jednak do Joachima Brudzińskiego - polityk przekonywał, że w innych krajach jest gorzej, a najwięcej miejsca poświęcił oczywiście Niemcom. Przekonywał też, że zarzut o flirtowanie PiS z neonazistami burzy fakt, że szefem partii jest syn żołnierza AK i harcerki Szarych Szeregów, "brat prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który miał ogromne zasługi dla pojednania polsko-żydowskiego".
Joachim Brudziński nie byłby sobą, gdyby nie przeprowadził ataku na główną partię opozycyjną. W dodatku we wszystko wmieszał lewicę. Mówił o akceptacji PO dla powstawania skłotów. - Pozwalano, by niemiecka Antifa biegała po Warszawie bijąc polskich patriotów - mówił. - Można domniemywać, że to lewacy różnej maści odpowiadają za niszczenie pomników czynu zbrojnego Polskiego Państwa Podziemnego w czasie II wojny. Sprawcy tych czynów nigdy nie zostali wykryci - zauważał.
A za PO...
- Co niesie większe niebezpieczeństwo? Kilku idiotów w krzakach czy ataki na biura poselskie czy uniemożliwianie cyklicznych zgromadzeń, także o charakterze religijnym - kontynuował Brudziński, wyraźnie nawiązując do kontrmiesięcznic. - Mamy przecież w pamięci, gdy pojawili się tutaj parlamentarzyści z białymi różami, jako symbolem solidarności z awanturującymi się przedstawicielami tzw. Obywatelami RP po karygodnym zdarzeniu, jakim było uderzenie w twarz bohatera opozycji antykomunistycznej Adama Borowskiego - perorował. Nie mogło też zabraknąć przypomnienia zabójstwa pracownika biura PiS w Łodzi, dokonanego przez Marka Rosiaka.
Przekonywał, że do fali ataków na biura poselskie doprowadziła m.in. "próba obalenia rządu przez okupację Sejmu" oraz uliczne protesty. Wymieniał kolejne ataki na biura PiS. - Woleliście wydawać miliony na SB-ckich emerytów niż na pensje dla młodych funkcjonariuszy - wymieniał kolejne, jego zdaniem, grzechy PO.
Groteskowy finał
Brudziński nie mógł też zdzierżyć tego, że to dziennikarze komercyjnej TVN, a nie publicznej Telewizji Polskiej, więc podziękował wszystkim mediom. Z sobie tylko znanego powodu dziękował prawicowym telewizjom (Trwam i Republika), tygodnikom ("Sieci", "Do Rzeczy" czy "Gazeta Polska"), portalom i stacjom radiowym, przede wszystkim Radiu Maryja i Radiu Wnet. To ostatnie budzi kontrowersje, bo jak przypomniał współautor reportażu TVN Bertold Kittel, na antenie radia pozytywnie mówiono o zespołach występujących na festiwalu Orle Gniazdo.
Podziękowaniami dla mediów o. Rydzyka, oraz panów Karnowskich i Sakiewicza polityk sprowadził swoje przemówienie do groteski. Joachim Brudziński przedstawił argumentację godną Mariusza Błaszczaka - można było wręcz odnieść wrażenie że tylko odczytał wystąpienie napisane przez swojego poprzednika. Podobnie jak on zamiast mierzyć się z realnymi problemami, wolał opowiadać o zasługach PiS, grzechach opozycji i tym, że dopiero za PiS przywraca się porządek. Ale takie rzeczy można opowiadać redaktor Holeckiej w "Gościu Wiadomości". Od debaty w Sejmie oczekuje się konkretów i zderzenia z rzeczywistością. Niestety Joachim Brudziński skorzystał z tego, że to on decyduje o treści przemówienia i zdecydował się mówić nie na temat.