Język wielce szanownej komisji
Krakowski "Dziennik Polski" rozmawia z prof. Walerym Pisarkiem, językoznawcą z Uniwersytetu Jagiellońskiego, o języku członków sejmowej komisji śledczej i świadków.
09.10.2003 | aktual.: 09.10.2003 06:03
- Czy na co dzień mówimy językiem członków komisji śledczej badającej aferę Rywina?
"Owszem - czasem świadomie, czasem podświadomie. Np. przejmujemy pewną przesadną grzeczność w zwracaniu się do siebie nawzajem, jaką zaprezentowali posłowie komisji. Sformułowania 'Wielce szanowny panie redaktorze', 'Szanowny panie ministrze' mogą śmieszyć, nawet jeśli formalnie wszyscy zwracają się do siebie podczas przesłuchań tak, jak się zwracać powinni. To jednak ogromny kontrast na tle tego, co ujawnia postępowanie przed komisją, gdyż bohaterowie tej afery mówią do siebie po imieniu i dalecy są od podobnych konwenansów, którymi epatuje publiczność sama komisja. To chwilami przesadne tytułowanie przesłuchiwanego świadka jest specjalnie przesadne, także przez tonację - trochę ironiczną. Właśnie w takim manierycznym tytułowaniu się - trochę dla zabawy - jakie teraz często słyszę wokół siebie, dostrzegam wpływ pracy komisji śledczej" - powiada rozmówca "DP".
- Czy ta przesadna tytułomania nie wyraża lekceważenia lub przynajmniej dystansu do wypowiedzi świadka?
"Lekceważenie to może trochę za mocne słowo. Ale w owych nadmiernie ugrzecznionych zwrotach zawarta jest niewątpliwie ironia, pewien element chęci ośmieszenia przesłuchiwanego. Świadkowie rewanżują się podobnym zachowaniem. 'Wielce szanowna pani minister' odpłaca więc 'wielce szanownemu panu posłowi' pięknym za nadobne..." - ocenia prof. Walery Pisarek.