Jerzy Urban: Miller utopi SLD
(RadioZet)
Czy Sojusz Lewicy Demokratycznej zginie, czy się zmieni? Ani nie zginie, ani się nie zmieni, może trochę pewnie w wyniku krzyku negatywne tendencje zostaną powściągnięte. Ale ja już za długo kibicuję polityce, żeby wierzyć w magiczne możliwości jakichkolwiek kongresów. Ale czy ten krzyk jest prawdziwy, czy ten krzyk jest tylko dla wyborców? Nie, ten krzyk jest prawdziwy. On oznajmia o frustracji członków partii, a w szczególności jej funkcjonariuszy - o frustracji biorącej się i z niepowodzeń rządu, i z ciśnienia mas, powiem pompatycznie. Jednak niezadowolenie bezrobotnych i innych upośledzonych - strajkujących, prywatyzowanych, niepłaconych i tak dalej - ta formacja odczuwa. A kto ponosi winę za chorobę, która toczy Sojusz Lewicy Demokratycznej, jak można by było określić tę chorobę? Ją toczy kilka chorób. Jakaś jedna diagnoza nie wydaje mi się trafna. Jedną z chorób jest Miller - aczkolwiek to ja sam trochę przesadzam w czynieniu z niego demona, w każdym razie jest przeszkodą - jest przeszkodą dla jakiś
wyrazistych zmian. Jego skłonność do trzymania wszystkiego w ręku, a jednocześnie brak umiejętności tworzenia spójnych programów i kierowania rządem w sposób sprawny tworzy kryzys władzy, który przenosi się na kryzys partii. A to nie jest dziwne, że nowi członkowie rządu krytykują premiera? Ostatnio w „Trybunie” krytykuje premiera minister obrony Jerzy Szmajdziński za to, że jednoosobowo podjął decyzję w sprawie Danuty Hübner, która stała się ministrem konstytucyjnym. Mnie dziwi, że tak inteligentnego człowieka jak Szmajdziński zdenerwowała akurat nominacja nie bardzo dyskusyjna i nie bardzo też ważna, bo to jest tylko podniesienie rangi osoby, która i tak kierowała tą dziedziną, czyli jakby pretekst słaby. Ale wskazuje też, że każdy przed kongresem chce się jakimś choćby lekkim antymilleryzmem wykazać. To jest teraz w modzie, żeby być takim lekkim antymillerowcem? Być może jest to potrzebne, żeby być wybranym na przykład na wiceprzewodniczącego partii. Ale dlaczego nie ma w Sojuszu Lewicy Demokratycznej
odważnych, którzy by chcieli konkurować z Millerem? O co chodzi? Dlatego że po prostu żadna alternatywa personalna nie została przygotowana. I każdy wie, że jak nagle wyskoczy ze swoją kandydaturą w stosunku do przywódcy, który starannie przygotowywał swoje zwycięstwo na kongresie, to będzie tak zwanym zającem, czyli zostanie wycięty i już. Nikt nie chce odgrywać takiej roli. Ale to nie warto być wyciętym, pokazać, że się ma inne zdanie, że chce się konkurować? Sam Leszek Miller domaga się tego, mówi, że chciałby, żeby była pełnokrwista rywalizacja. Bo on by chciał zwyciężać i pokonywać konkurentów, a nie być plebiscytarnie wybrany. To wynika z jego pięknych ambicji, ale po prostu prawdziwy kontrkandydat musiałby wyrastać w partii jako przywódca. Na to Miller umiał nie pozwalać. Ale rzeczywiście nie ma takich kontrkandydatów, nie ma osób, które mogły być zagrożeniem dla Leszka Millera? W tej chwili nie ma, bo już za późno. Nowy przywódca nie bierze się z samego głosowania. Tak, ale są nazwiska, które mogłyby
stanąć w szranki. Ale żadne z tych nazwisk nie ma za sobą zaplecza, które by zapewniało mu przewagę. A Józef Oleksy, na którego wskazuje część Ordynackiej? Oleksy jest lubiany przez aparat i ceniony przez Ordynacką, i był niezłym lub nawet dobrym premierem, ale nie jest to człowiek, który wnosi jakąś kontrkoncepcję, któremu się ufa, że on to weźmie w swoje ręce. To jest nic nowego, coś zużytego. Raczej miałby szanse ktoś młodszy, jak Kaczmarek, który nie ma znowu umiejętności pozyskiwania, jest w ogóle takim gabinetowym bardzo politykiem, niepartyjnym ze swojej natury. Po prostu „nie wyrobił się” żaden przywódca. Jak się czyta Hausnera, to intelektualnie on wydaje się najbardziej predestynowanym do przywództwa. Ale to już by nie wiedział, w które drzwi wejść, gdyby jeszcze został przywódcą SLD. Ale w końcu można zrezygnować z resortu, żeby budować karierę polityczną i pretendować do premierostwa. Tylko że znowu bardzo trudno to robić człowiekowi spoza całej machiny partyjnej. A czy nie sądzi pan, że Leszek
Miller utopi Sojusz Lewicy Demokratycznej? Utopi. Utopi dlatego, że przenosi partię wodzowską, jedynowładczą w warunki, kiedy to jedynowładztwo nie ma odpowiednich ustrojowych fundamentów. Boją się go, bo boją się o posady, ale nie tak strasznie się boją jak bali się przywódców w czasach PRL. Tak, ale minister Cimoszewicz, który strasznie krytykuje SLD, też mówi, że jedynym przywódcą jest Leszek Miller. Bo to w końcu jest taki ruch, że inaczej trzeba wskazać przywódcę albo samemu się na niego kreować. Cimoszewicz jest outsiderem, zwykle obrażonym na wszystkich wokoło, który teraz daje wyraz swojemu krytycyzmowi i ten cały kongres będzie polegał na tym, że wszyscy będą krytykować, a Miller będzie się samokrytykować - tylko niewiele z tego wyniknie. A może Sojusz Lewicy Demokratycznej po prostu się zużył? Jerzy Hausner mówił w „Polityce”, że jest to partia jednego pokolenia, związana z postpezetpeerowskim betonem. W każdym razie zużył się o tyle, że niby steruje w kierunku bardziej liberalnym, ale jednocześnie
nie ma miejsca na scenie politycznej dla partii centrowej, tylko jest miejsce dla partii lewicowej, reprezentującej interesy tych, którym się nie powiodło. Taką partią SLD być nie chce. Usiłuje być jednym i drugim - w słowach „wyklęty powstań, ludu ziemi” w praktyce politykowania wśród biznesmenów. Te niespójności trzeba by połączyć w nowoczesną lewicowość. To znaczy lewicowość pragmatyczną, lewicowość prorozwojową, a jednocześnie lewicowość, która by coś załatwiała społecznie. Właśnie. Czy to nie jest czas prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, żeby zaczął budować partię, czy nie ma już miejsca na scenie politycznej? Zawsze to było moje marzenie, żeby ten najbardziej udany przywódca lewicy przestał celebrować ordery i znowu stanął na czele tej formacji i wprowadził ją w nową epokę. Tylko on powiada przecież, że to jest już psychologicznie niemożliwe. I ja zawsze uważałem, że to jest takie sobie gadanie, bo konieczność tworzy przywódców i wypycha ich do ról nawet niechcianych. Ale teraz mi się wydaje, po
okazaniu przez niego pewnej nieudolność w rozgrywkach z Millerem, być może on rzeczywiście już - po tak długim okresie panowania i fraternizowania się z monarchami i prezydentami - nie potrafi zrobić tego, co musi zrobić macher partyjny, żeby skonsolidować żywy organizm polityczny. Właśnie, a dlaczego prezydent Aleksander Kwaśniewski jest takim nieudolnym rozgrywaczem z premierem Leszkiem Millerem? Myślę, że ze względu na swoje zalety, to znaczy na traktowanie serio ram konstytucyjnych, w jakich funkcjonuje, i brak osobistych ambicji skupiania władzy. To jest ogromna zaleta polityka, bo szalenie rzadka. To jest charakterologicznie demokrata. Ale charakterologicznie demokrata przegrywa z charakterologicznie niedemokratą. Tak, ale demokrata też powinien przewidzieć pewne ruchy, a prezydent Aleksander Kwaśniewski nie przewidział ruchu Leszka Millera na ostatnim spotkaniu Rady Krajowej, kiedy wszystko powiedział Leszek Miller przed spotkaniem z prezydentem. To jest chyba słabość prezydenta? To prawda, że jest
dosyć nieudolny w rozgrywkach. Miller jest po prostu w tym lepszy. Przypuszczam, że Kwaśniewski nie ma też doradców, którzy są nastawieni na gry polityczne, że innego typu dwór go otacza. Czy Jerzy Urban zostanie zaproszony na kongres? Nie wiem, wątpię, żadnych objawów zaproszenia nie widzę. Zresztą specjalnie o tym nie marzę, bo przecież można to śledzić równie dobrze z dali. Nie mam żadnych ambicji, żeby tam swoją mordą denerwować... Natomiast nieważne jest, kto będzie, a kto nie - ważne jest, że nie ma nawet cienia jakiegoś spójnego programu. I kiedy z kolegami, zresztą z prasy, wpadliśmy na pomysł, żeby zrobić jakiś kod-program, spisać kilka propozycji i zebrać pod nimi podpisy, to wywołało to od razu irytację, zamiast wywoływać zadowolenie, że ktoś w ogóle myśli o jakiś posunięciach. Ja tam zacząłem koncypować bardzo pragmatyczne, takie rzeczywiste, nie żadne takie ględzenia programowe, tylko zwyczajnie... Ale czyja irytacja była? Irytację wyraził rozmawiający ze mną dziennikarz „Trybuny”. Ale on po
rozmowie ze mną specjalnie w tej sprawie zadzwonił, czy prawdą jest, czy widziałem w tym inspirację poza „Trybuną” - to znaczy, żeby sprawdził, bo już było zaniepokojenie, że jakieś plotki są, że ktoś coś tam chce pisać, podpisywać... Dobrze, jeszcze na koniec niech pan powie, czy to nie jest wina jego zastępców - bo pan „demonizuje” strasznie rolę Leszka Millera – przecież on ma sześciu, siedmiu, piętnastu zastępców? Ale jak to słusznie powiedział... Borowski. ...marszałek Borowski, rola tych zastępców jest rolą takich doradców i cmokierów, oni nie mają żadnej samodzielnej roli. Te gremia partyjne się tam raz na tydzień zbierają, ale one nie mają żadnej mocy decyzyjnej. To nie jest biuro polityczne. Rozumiem. Czyli pozostaje twardziel Leszek Miller. Pozostaje miękki twardziel i to jest najgorsze. Powiedział Jerzy Urban, który był gościem Radia Zet.