Jerzy Pomianowski: Klasyczne problemy wielkich mocarstw sprawiły, że Libię pozostawiono samą sobie
- Taktyczne gry Zachodu z państwami Bliskiego Wschodu, miały zawsze na celu "kupienie" paru lat spokoju. Parę lat spokoju w Egipcie zaowocowało rewolucją. Teraz rządzi tam autorytarnie Generał Sisi, od którego Zachód "kupił" parę lat spokoju, ale za kilka lat Egipcjanie zbuntują się przeciwko jałowym rządom wojskowych i będziemy mieli w Egipcie kolejna rewolucję. Ten rodzaj krótkowzroczności towarzyszy Europie i Stanom Zjednoczonym od dziesięcioleci - mówi Jerzy Pomianowski, dyrektor Europejskiego Funduszu na rzecz Demokracji, organizacji, która zajmuje się promowaniem wartości demokratycznych. W rozmowie z Wirtualną Polską ekspert ocenił też, dlaczego rewolucja Arabskiej Wiosny przyniosła sukces w Tunezji, ale kompletnie nie udała się w sąsiedniej Libii.
29.06.2016 | aktual.: 29.06.2016 14:00
WP: Adam Parfieniuk, Wirtualna Polska: Panuje stereotyp, że społeczeństwa państw Bliskiego Wschodu nie pasują do demokracji, że nie są na nią gotowe z powodu tradycji, mentalności czy wiary. Jest w nim jakaś prawda?
Jerzy Pomianowski: Taki pogląd jest klasycznym przykładem zakamuflowanego rasizmu i zwykłej ignorancji. Po pierwsze warto przestudiować historię świata i cywilizacji, by odkryć, że w czasach, gdy Europa przeżywała poważny kryzys wartości, to właśnie krąg kultury arabskiej był nośnikiem wysokiej wiedzy filozoficznej, medycznej, matematycznej czy chemicznej. Spuścizna grecka przetrwała tylko dzięki przetłumaczeniu na język arabski. Takie bzdurne sformułowania, że kraje arabskie nie są gotowe do demokracji, wynikają z ignorancji i niezrozumienia historii kultury.
Prawdą jest natomiast, że te społeczeństwa przez ostatnie 100 lat podlegały ciężkim procesom. Były przez dziesięciolecia rządzone przed dyktatorów, którzy kompletnie wyniszczyli swoje kraje. Po pierwsze - niszcząc elity, po drugie - pozbawiając ludzi zdolności samodzielnego myślenia, co otworzyło drogę radykalnemu islamowi. Ludzie, uciekając od opresji tyranów, chowali się do najgłębszej niszy społecznej, w tym przypadku był nią religijny ekstremizm.
WP: Czy nie jest problemem, że Bliski Wschód często zapoznaje się z demokracją niejako "na bagnetach"? Poprzez zachodnie interwencje zbrojne?
Hasło "demokracja" było wypisane na sztandarach krajów, m. in. USA, które nie zawsze działały zgodnie z wyznawanymi wartościami. Trudno pogodzić - z jednej strony - namawianie do demokracji w Iraku czy Libii, a - z drugiej - szeroką i długotrwałą współpracę z Arabią Saudyjską czy Katarem, czyli krajami, które nie respektują demokratycznych wartości. Podwójne standardy i brak spójności w działaniach i głoszonych tezach jest dostrzegany, szczególnie przez tych, którym ewentualny sukces demokracji zawadza.
WP: A komu zawadza?
Ekstremistom religijnym, klanom, czy grupom interesu chcącym przejąć kontrolę nad bogactwami naturalnymi określonego terytorium, byłym dyktatorom i ich poplecznikom, chcącym wrócić do władzy oraz krajom, które w ogóle są przeciwne rozprzestrzenianiu się demokracji. Na przykład Rosji. Każdy argument, który ma choćby częściowe odniesienie do rzeczywistości, jest skrzętnie wykorzystywany przez tych graczy.
WP: A może na Bliskim Wschodzie brak ludzi, którzy przyjęliby wartości demokratyczne jako swoje?
Ludzie głęboko zaangażowani w promocję wartości demokratycznych są w mniejszości nie tylko w krajach pogrążonych w kryzysie czy wychodzących z dyktatury, ale także w naszych europejskich demokracjach. Ochrona tych wartości wymaga odwagi i zdecydowanej postawy. Nie jest tak, że jakikolwiek kraj czy społeczeństwo może powiedzieć, że nie ma z tym problemu i sprawa załatwiona jest raz na zawsze.
WP: Czyli demokracja nie jest dana raz na zawsze?
Tak, demokracja i transformacja demokratyczna to dynamiczne procesy, zachodzące wokół Europy: na Wschodzie - w Mołdawii, Gruzji czy Ukrainie, a na Bliskim Wschodzie - w Tunezji, Maroku, Egipcie, Libii czy w przyszłości w Syrii. Nie wszędzie i zawsze możemy spodziewać się szybkich efektów. Wiele społeczeństw czeka długi proces budowania demokratycznego kompromisu jako jedynego skutecznego remedium na radykalizm, populizm, konflikt polityczny, społeczny czy religijny.
WP: Mówi pan o wielu graczach, którym zawadza demokracja, a do tego o podwójnych standardach, które narażają demokrację na atak i sprawiają, że często jest trudna do promowania. Jak pokonać tyle przeszkód na raz?
Przede wszystkim trzeba o tym mówić i nie udawać, że się czegoś nie widzi. Gdy spotykam się z aktywistami, którzy są przecież przekonani o słuszności idei demokratycznych, często pytają mnie: "Jak mam tłumaczyć młodym ludziom, że wartości demokratyczne są naprawdę istotne, jeśli wytykają mi, że Unia Europejska dobija targu z Turcją w sprawie uchodźców, przymykając oczy na deficyt demokracji, a USA współpracuje wojskowo z Egiptem, Arabią Saudyjską lub Katarem?". Zachód sam wytrąca z ręki argumenty, które mogłyby wzmacniać demokratyczny wybór społeczeństw w regionie. Co my możemy zrobić? To,na co demokracja i wolność słowa nam pozwala - powinniśmy piętnować obłudę polityków i promować postępowanie zgodne z deklarowanymi wartościami. Naszym zadaniem jest nie tylko pomaganie ludziom w innych krajach, ale także pilnowanie naszych polityków. Dopiero wtedy będziemy spójnym przykładem dla innych.
WP: Kolejny popularny stereotyp o Bliskim Wschodzie mówi, że jeśli Zachód nie dopomógłby w Arabskiej Wiośnie i zostawił dyktatorów w spokoju, do dziś w regionie panowałby względny pokój.
To błędne rozumowanie. Taktyczne gry Zachodu z państwami Bliskiego Wschodu, miały zawsze na celu "kupienie" paru lat spokoju. Parę lat spokoju w Egipcie zaowocowało rewolucją. Teraz rządzi tam autorytarnie Generał Sisi, od którego Zachód "kupił" parę lat spokoju, ale za kilka lat Egipcjanie zbuntują się przeciwko jałowym rządom wojskowych i będziemy mieli w Egipcie kolejna rewolucję. Ten rodzaj krótkowzroczności towarzyszy Europie i Stanom Zjednoczonym od dziesięcioleci. Taktyczne układy, o których mówię, mściły się w przeszłości i będą się mścić nadal. Będą przyczyną kolejnych kryzysów, ale z punktu widzenia politycznego kalendarza na Zachodzie wszystko się zgadza, bo polityk, który ma spokój przez kilka lat, wygrywa kolejne wybory.
A jeśli mówimy o pomyśle pozostawienia bliskowschodnich dyktatorów u władzy, to pamiętajmy, kto promował terroryzm. Kadafi i Asad przez wiele lat mieli w swoich krajach obozy terrorystów. "Carlos Szakal", jeden z największych terrorystów XX w., przygotowywał się do zamachów w Libii i Syrii. Zamach na samolot pasażerski nad Lockerbie w 1988 roku był zaplanowany i wykonany przez agentów libijskich. Jeżeli utrzymywanie dyktatorów u władzy ma być rozwiązaniem, to już teraz możemy podziękować zachodnim politykom za wygenerowanie kolejnych problemów dla naszych dzieci i wnuków.
WP: Póki co, możemy mówić, że Arabska Wiosna udała się tylko w Tunezji. Jest coś wyjątkowego w tym kraju?
Jest i badacze doskonale o tym wiedzą. Jeśli mamy do czynienia z pełną dyktaturą, która niszczy zdolność ludzi do samoorganizacji, a państwowy aparat przymusu zastępuje wszystko: kontroluje procesy społeczne, rozdziela dobra, ogranicza konkurencję czy wyznacza status społeczny, to takie społeczeństwa tracą zdolność do samodzielnej organizacji i transformacji w kierunku demokracji. Dlatego po momencie buntu i okresie rewolucji potrzebują one największego wsparcia oraz międzynarodowej opieki. Libia jest tego smutnym przykładem.
WP: A jak było z Tunezją?
Nawet w czasach dyktatury Ben Alego istniały formy aktywności społecznej - silne organizacje kobiece czy dosyć mocne związki zawodowe oraz inne zrzeszenia, które tworzyły życie społeczne poza państwem autokratycznym. Tam, gdzie wspólnoty mogły funkcjonować, choćby w ograniczonym zakresie, proces demokratyzacji po rewolucji czy nawet po konflikcie zbrojnym jest dużo łatwiejszy niż tam, gdzie takich struktur nie ma. Tunezja jest pozytywnym przykładem.
WP: Siła społeczeństwa obywatelskiego była decydująca?
Tunezja i Libia sąsiadują ze sobą, ale dyktatury i społeczeństwa się różniły. W Tunezji funkcjonowało ograniczone społeczeństwo obywatelskie w ramach reżimu, a u Kadafiego wszystko było wycięte w pień. W Libii w zasadzie jedynymi strukturami, które funkcjonowały w miarę samodzielnie były plemiona. Kadafi nie wtrącał się w ich sprawy. I co w związku z tym dziś mamy? Plemiona są jedynymi platformami, mogącymi gromadzić wokół siebie ludzi i tworzyć grupy interesu. Tylko że to prowadzi do wojen plemiennych. Z kolei społeczeństwo obywatelskie zawsze jest naturalnym mechanizmem łagodzącym. Mamy stowarzyszenia, np. kobiece, do których należą panie o różnych poglądach politycznych od lewa do prawa. Gdy rozmawiają o swoich problemach, okazuje się, że podziały ideowe czy terytorialne nie mają już takiego znaczenia. Na tym polega siła społeczeństwa obywatelskiego. Oferuje ono wiele platform, na których potencjał konfliktu jest redukowany.
WP: Skoro wszystko wiemy, dlaczego w Libii się nie udało?
W momencie, gdy Zachód zakończył bombardowania, błędnie uznał, że robota została wykonana. Jednak dopiero wtedy powinniśmy uruchomić akcję pomocy libijskiemu społeczeństwu. Może trzeba było stworzyć wielkie międzynarodowe siły policyjne, które pomogłyby stabilizować przynajmniej sferę bezpieczeństwa? Może należało, śladem innych operacji pokojowych ONZ, wdrożyć mechanizm współrządzenia, podobny do tych z Timoru Wschodniego, Kambodży czy Kosowa? Trzeba tylko pamiętać, że w Libii sprawa była bardziej skomplikowana. Po bombardowaniach Rosja poczuła się oszukana, bo ONZ uchwalił rezolucję o strefie zakazu lotów, mówiąc, że nie będzie jej towarzyszyła interwencja. Po nalotach Moskwa wyraźnie zaznaczyła, że nie udzieli mandatu na operację pokojową w Libii, a Europa i Stany Zjednoczone nie chciały angażować się poza mechanizmem ONZ. Klasyczne problemy wielkich mocarstw sprawiły, że Libię pozostawiono samą sobie.
Jerzy Pomianowski - dyrektor wykonawczy Europejskiego Funduszu na rzecz Demokracji (European Endownment for Democracy, EED), którego celem jest wspieranie ruchów prodemokratycznych w krajach niedemokratycznych. W latach 2011-2013 był podsekretarzem stanu w MSZ, a od 1997 do 2002 roku ambasadorem Polski w Japonii. W latach 80. był członkiem Niezależnego Zrzeszenia Studentów i kierował niezależnym wydawnictwem akademickim.