Jego organizm sam produkuje alkohol. Mówią mu: idź się leczyć, alkoholiku

Lekarze podawali Tomkowi pizzę i colę. To taki eksperyment, bo potem obserwowali, jak promile we krwi rosną. - Ciągle słyszę, że mam przestać chlać - opowiada w rozmowie z WP jedyny Polak, u którego podejrzewa się tzw. zespół autobrowaru.

Jego organizm sam produkuje alkohol. Mówią mu: idź się leczyć, alkoholiku
Źródło zdjęć: © WP.PL
Piotr Barejka

24.02.2018 07:42

Zespół fermentacji jelit, potocznie zwany autobrowarem, to niezwykle rzadka choroba. Polega na tym, że drożdże w jelicie cienkim przekształcają węglowodany w promile. Chory jest pod wpływem, choć nie spożywał alkoholu. Niektórzy mogą pomyśleć, że to schorzenie marzeń: być cały czas na rauszu.

Jednak życie z autobrowarem to przekleństwo. Jak trudno jest z nim funkcjonować opowiada Tomasz Opalach i jego narzeczona Bogna Tatarska.

Piotr Barejka, Wirtualna Polska: Jak wyglądają ataki, po których w twoim organizmie pojawiają się promile?

Tomek: Zaczynają się od drętwienia, bólu w klatce piersiowej. Mam paraliże różnych części ciała. Potem tracę przytomność, mam drgawki. Po jakimś czasie we krwi pojawia się alkohol.

Bogna: Po ataku Tomek dochodzi do siebie po piętnastu minutach. Zapach jest trochę taki, jak sfermentowanych owoców. Mój brat po farmacji mówi, że to pachnie jak aceton. Tomek może mieć po nich nawet trzy promile, ale zachowuje się normalnie.

Kiedy zaczęliście podejrzewać, że winna może być nietypowa choroba?

Tomek: Po drugim ataku. Szedłem na przystanek i nagle poczułem, jakby ktoś uderzył mnie w głowę. Potem nie pamiętałem już nic. Obudziłem się w szpitalu.

Bogna: Byłam przerażona i zadzwoniłam na policję. Myślałam, że ktoś go napadł. Policjanci przyjechali do szpitala. Zanim spisali zeznania musieli zbadać go alkomatem. Był zupełnie trzeźwy.

Co powiedzieli wtedy lekarze?

Tomek: Nic. Zrobili podstawowe badania, ale nic nie znaleźli. Po chwili czułem się dobrze i chciałem ze szpitala wyjść.

Bogna: Wtedy się zaczęło. Lekarz powiedział, że Tomka nie wypuści, bo jest pijany. Przed wyjściem kazał mu dmuchnąć. Niczego nie podejrzewaliśmy, bo wcześniej już sprawdzali i nic nie wyszło. Ale wyszło 1.36 promila.

To musiał być szok.

Bogna: Powiedziałam, że musieli mu w takim razie coś podać. Lekarz się oburzył, że go o to oskarżam. Kłóciliśmy się, aż w końcu nas wypuścili.

Tomek: Niecałą godzinę później pojechaliśmy na komendę. Tam przebadałem się trzeci raz i miałem już tylko 0.11 promila. Poszliśmy do nocnej poradni i opowiedzieliśmy, co się działo. A lekarka do nas: czy wy się leczyliście u psychiatry? Znowu wyszliśmy z niczym.

Potem wizyty w szpitalach były coraz częstsze. Co podczas nich słyszeliście?

Tomek: Trafiałem zwykle na SOR. Mówili: wypieprzaj alkoholiku, idź się leczyć. Ciągle mi mówili, żebym przestał chlać. Raz zostałem wywieziony do Tworek (szpital psychiatryczny pod Warszawą – przyp. red.)

Bogna: Ja im zawsze na to, że on przecież nie pił. Usłyszałam raz od pielęgniarki, że powinnam go rzucić, bo to kłamczuch i alkoholik.

Poza tym, co podejrzewali lekarze?

Tomek: Najczęściej padaczkę albo cukrzycę. Problem w tym, że ataki nie wyglądały jak typowa padaczka. Cukier też wychodził w normie. Nie mam problemów ani z wątrobą, ani z tarczycą.

Bogna: Najdłużej leżał na neurologii, gdzie robili tomografie i rezonanse. Znaleźli guza przysadki mózgowej, co może tłumaczyć częściowe paraliże podczas ataków. To jednak wciąż nie wyjaśniało, dlaczego w organizmie jest alkohol. Sami zaczęliśmy szukać przyczyny.

I tak trafiliście na autobrowar.

Tomek i Bogna: Wszystkie objawy nam się zgadzały.

Obraz
© WP.PL

Jednak lekarze nie potraktowali was poważnie, gdy przyszliście do nich z taką sugestią.

Tomek: Pobrali mi krew i orzekli, że przecież to widać, musiałem pić. Mówili, żebyśmy nie byli śmieszni. Przecież choroba, która powoduje w organizmie alkohol, nie istnieje.

Bogna: Prosiliśmy, żeby diagnozowali go w tym kierunku. Wstawił się za nami jeden z neurologów. Obiecał, że poczyta o tym więcej. Zaczął przekonywać innych lekarzy.

Po części to się udało. Jak lekarze zaczęli diagnozę?

Tomek: Po prostu, zamówiłem pizzę, musiałem pójść do sklepiku po coś słodkiego i colę. Pielęgniarka biegała po wuzetki do pobliskiej cukierni. Oczywiście za moje pieniądze. Najpierw pobrali mi krew na początku, nie było alkoholu. Potem musiałem to wszystko jeść. Krew pobierali co godzinę. Wyszedł promil. A lekarz i tak do mnie: widać, że piłeś, ktoś ci alkohol z zewnątrz przynosił.

Bogna: To były doświadczenia jak na szczurze laboratoryjnym. Nie tak miała wyglądać diagnoza. Poza tym to absurdalne tłumaczenie, bo kto i jak miałby mu do zamkniętej sali przemycać alkohol.

Jak miała wyglądać diagnoza?

Tomek: Mieli zrobić kolonoskopię, żeby sprawdzić drożdże w jelitach, które autobrowar powodują. Upomnieliśmy się o to i ją zrobili. Tylko potem okazało się, ż przewód był za krótki i nie mogli zobaczyć jelita cienkiego, a tam właśnie drożdże są.

Bogna: Teraz czekamy, aż badanie powtórzą odpowiednim sprzętem.

A czy potwierdziła się teoria, że ktoś przemycał do sali alkohol?

Bogna: Oczywiście, że nie. Lekarze przyznali nam rację i koniec końców napisali prawdę w dokumentach.

Obraz
© WP.PL

Zaczęliście też działać na własną rękę, czyli stosować dietę, która ma ograniczyć ataki. Jak wygląda twój dzienny jadłospis?

Tomek: Mięso, mięso i mięso. Nie mogę przyjmować węglowodanów. To one w reakcji z drożdżami w jelitach zamieniają się w alkohol. Dlatego na śniadanie jem wędlinę albo parówki, czasami jajka. Smażę jajecznicę na oleju, żeby była tłustsza. Obiad to też właściwe samo mięso, bo ryżu, kaszy, ziemniaków i makaronu mi nie wolno.

Bogna: Musi jeść tłusto, ale to niszczy wątrobę. No i taka dieta kosztuje dużo, a my przecież żyjemy z jednej pensji.

Jak straciłeś pracę?

Tomek: Byłem ochroniarzem. Najpierw w sklepie z ubraniami. Tam klient wyczuł u mnie alkohol, zostałem wyrzucony i przeniesiony do sklepu z zabawkami. Miałem w czasie pracy parę ataków. Za każdym razem, gdy czułem że się zbliża, musiałem natychmiast zejść ze sklepu i iść na zaplecze. Przez to nie przedłużyli ze mną umowy. Potem nigdzie nie udało mi się znaleźć pracy.

Jest jakaś nadzieja, że waszą diagnozę uda się medycznie potwierdzić?

Tomek: Właśnie dostałem telefon, że powtórzą eksperyment, ale pod okiem naszego zaufanego neurologa. Podadzą mi glukozę i będą obserwować reakcję. Mam nadzieję, że to zmieni podejście lekarzy.

Bogna: Dotychczas waliliśmy głową w ścianę. Najgorsze jest to, że nie znamy tej choroby, nikt jej nie zna. Nie wiemy też do czego doprowadzi, jakie ma skutki.

Niektórzy komentują, że to przecież fajna choroba: być cały czas na rauszu. Co byście im odpowiedzieli?

Tomek: Niech się ich marzenie spełni. Bardzo chętnie bym się z kimś zamienił. Jesteśmy już tym wszystkim bardzo zmęczeni.

Dziękuję za rozmowę.

_Przyjaciele Tomasza i Bogny prowadzą zbiórkę pieniędzy na diagnozę i leczenie. Wspomóc ich można TUTAJ.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (66)