Jedynki czują się "zagrożone"? "Tłuste leniwe koty"
Jak się czują politycy z pierwszych miejsc na listach wyborczych w kontekście zorganizowanego bojkotu "jedynek" na jednej z krakowskich uczelni?
Paweł Poncyljusz (PJN) żartobliwie przyznaje, że czuje się zagrożony, ale to motywuje go do pracy. - Tak jak wskazują organizatorzy tej akcji, prawdą jest, że na listach dużych partii są również i tłuste koty, którym nic się nie che robić - mówi poseł. Poncyljusz dodaje, że choć nie ma nic przeciwko takiej akcji, sam czułby się dziwnie, gdyby to jego prześcignęli koledzy z dalszych miejsc.
Akcję popiera również kolejna "jedynka", Marek Wikiński (SLD). - Sam dopilnuję by osoby z dalszych miejsc, które uzyskają lepszy wynik od jedynki, miały pierwszą pozycję przy okazji kolejnych wyborów - mówi.
Janusz Piechociński (PSL) też ciepło przyjmuje taką inicjatywę, bo jak zauważa, lepiej zachęcać do większego zaangażowania społeczeństwa w wybory niż organizować akcję pt. nie idź na wybory wcale.
Przeciwnikami bojkotu jedynek są Ewa Kierzkowska (PSL) i Mariusz Błaszczak (PiS). Ich brak entuzjazmu nie wynika jednak z tytułu, że sami są jedynkami (choć to nigdy nie wiadomo), tylko przekonanie o wartości osób na tak wysokich pozycjach. Z małymi wyjątkami, bo według Błaszczaka nie jest tak na listach PO.
Co ciekawe, do przeciwników akcji należy również Maciej Orzechowski (PO), który zajmuje czwarte miejsce na liście. - Jedynek nie ma co bojkotować, bo to na nich spoczywa największa odpowiedzialność za powodzenie całej listy - mówi poseł, który w zasadzie sam w tym bojkocie weźmie udział, bo przecież zagłosuje na samego siebie. Orzechowski zaznacza, że jeśli jedynki nie podołają zadaniu, czekają je konsekwencje polityczne.
Mariusz Kamiński (PiS) również czwarty na liście przyznaje, że martwiłby się, gdyby był jedynką, a nie miałby nic przeciwko akcji "głosujcie na czwórki".
Reporter Dominika Leonowicz