Jeden niedopałek uratował świat? - niezwykła historia
W Siewieromorsku doszło w 1984 roku do największej po II wojnie światowej katastrofy sowieckiej floty. Zniszczenia, do których doszło najpewniej przez niedopałek papierosa, mogły ostatecznie uniemożliwić Związkowi Radzieckiemu atak na państwa NATO. Tygodnik "Polska Zbrojna" przypomina historię tragedii, w której zginęło kilkaset osób.
Na początku lat osiemdziesiątych XX wieku imperium sowieckie wykazywało coraz większe oznaki słabości. Kolektywna gospodarka stała się mniej wydolna, brakowało środków na wszystko, także na prowadzony dotychczas z powodzeniem wyścig zbrojeń.
Do dziś toczą się dyskusje, czy istniał wtedy plan uderzenia na Zachód. Połowę lat osiemdziesiątych można by uznać za ostatni moment, w którym Układ Warszawski miał szanse na sukces w bitwie o Europę. Trzecia wojna światowa polegałaby na ataku wszystkimi siłami na Zachód i jednoczesnym odcięciu Europy od posiłków ze Stanów Zjednoczonych. Bitwę o Atlantyk miały stoczyć sowiecka flota i lotnictwo strategiczne zaopatrzone w skuteczne pociski przeciwokrętowe.
13 maja 1984 roku zapowiadał się w Siewieromorsku dość zwyczajnie. Miasto położone na północnym krańcu półwyspu Kola, 60 kilometrów od granic Norwegii i nieopodal lepiej znanej bazy w Murmańsku, było portem floty wojennej, a zarazem ogromnym składowiskiem amunicji różnego typu. W basenach portowych stały lodołamacze i okręty wojenne, w tym przynajmniej dwa wielkie atomowe boomery (okręty podwodne - przyp. red.). Właśnie nadchodził koniec zmiany i tysiące ludzi było już myślami przy rodzinie. Tego dnia mieli jednak nigdy nie zapomnieć.
Po serii eksplozji trwających prawdopodobnie nawet kilka dni przestały istnieć główne magazyny amunicji Floty Północnej - najsilniejszego zgrupowania morskiego ZSRR. Wystrzeliwujące w górę rakiety przypominały upiorne fajerwerki. Całe rodziny wybiegały na ulicę, starając się uciec jak najdalej od grzyba ognia i dymu w miejscu, gdzie jeszcze kilka minut wcześniej stały pilnie strzeżone budynki.
Do dziś nie wiadomo, co tak naprawdę stało się w Siewieromorsku. Za najbardziej prawdopodobną przyczynę wybuchu uznano niedopałek papierosa rzucony przez jednego z pracujących marynarzy. Mówiło się też, że pierwszą eksplozję mogło wywołać radarowe napromieniowanie magazynów.
Władze Związku Radzieckiego próbowały zatuszować całą sprawę, ale nie udało im się to z uwagi na bliskość Siewieromorska od granicy z Norwegią (60 kilometrów). Szacuje się, że w wybuchach zginęło od 200 do 300 osób, głównie pracowników magazynów oraz techników amunicyjnych wysyłanych do pożaru i próbujących zapobiec kolejnym eksplozjom. Liczbę ofiar mogło zwiększyć skażenie terenu toksycznymi substancjami używanymi przy budowie pocisków.
Wydarzenia w Siewieromorsku zostały uznane za największą katastrofę sowieckiej floty wojennej od zakończenia II wojny światowej. Szacuje się, że w wyniku wybuchów zniszczonych zostało 580 spośród 900 pocisków przeciwlotniczych SA-N-1 i SA-N-3 oraz aż 320 z 400 rakiet woda-woda SS-N-3 i SS-N-12. Te ostatnie były zdolne do przenoszenia głowic atomowych. Pożar zagroził dwóm znajdującym się w porcie atomowym okrętom podwodnym, które udało się uratować. Nie wiadomo za to, czy uszkodzeniu nie uległy ładunki nuklearne składowane na lądzie.
Zniszczenia, do których doszło w Siewieromorsku, mogły ostatecznie uniemożliwić Związkowi Radzieckiemu atak na państwa NATO. Flota Północna, która miała uderzyć w konwoje atlantyckie i wybrzeża Europy, została pozbawiona możliwości prowadzenia działań wojennych. I to być może z powodu jednego niedopałka papierosa.
Maciej Szopa, "Polska Zbrojna"