PolskaJeden już przestał, drugi wciąż zabija. Były myśliwy rozlicza się z przeszłością. „Miałem serce z kamienia”

Jeden już przestał, drugi wciąż zabija. Były myśliwy rozlicza się z przeszłością. „Miałem serce z kamienia”

"Kiedyś myślałem, że bez polowania nie ma życia" - wyznał nam były myśliwy. Obecny broni się mówiąc, że nikt nie pyta kierowców, czy szkoda im zwierzęcia, które zginęło na masce ich samochodu. Oko w oko z myśliwymi. Szczere wyznania byłego i obecnego myśliwego.

Jeden już przestał, drugi wciąż zabija. Były myśliwy rozlicza się z przeszłością. „Miałem serce z kamienia”
Źródło zdjęć: © TASS | Viktor Drachev

21.03.2017 | aktual.: 23.03.2017 11:57

Rozmowa z myśliwym

WP: Co upolowałeś w ten weekend?

Tymoteusz Niemiec - leśnik z wykształcenia, myśliwy z zamiłowania, czynnie poluje od piętnastu lat, członek PZL i koła łowieckiego nr 12 "Ryś" w Opolu: Byliśmy z psami myśliwskimi na norowaniu i zajmowaliśmy się eliminacją lisów. W łowisku spadła populacja bażanta, więc jest konieczność przywrócenia jej do stanu wyjściowego. W takim wypadku prawo zezwala na polowanie na lisy przez cały rok. Norowanie jest formą polowania polegającą na tym, że wpuszcza się psa do nory, a on wygania z niej lisa. Musimy eliminować drapieżniki, jeśli chcemy mieć możliwość polowania na zająca czy bażanta.

Czyli pies wchodzi do lisiej nory, straszy lisa, który zaczyna uciekać i wtedy go zabijacie?

Nie zabijamy, tylko strzelamy do niego.

Co za różnica, jak to nazwiemy, skoro lis i tak ginie?

W języku myśliwych nie używa się słowa „zabijanie”. Zabić to można świnię, którą hoduje się w gospodarstwie tylko po to, żeby skończyła na naszym stole. Polowanie to szereg czynności, które trzeba przeprowadzić, żeby finalnie zakończyły się pozyskaniem danego gatunku zwierzyny. To, że lis wyskoczy z nory, a my do niego strzelimy, wcale nie oznacza, że zginie, bo trzeba jeszcze trafić, a to nie zdarza się za każdym razem.

A jakie to uczucie trafić celnie?

Każde polowanie wyzwala inne przeżycia. Zależy z jakiej broni strzelasz, z jakiego dystansu, w jakich warunkach pogodowych i do jakiego gatunku. Innym uczuciem jest kiedy celujesz ze śrutu do kaczek i gęsi, a innym, gdy strzelasz z kuli do lisa, dzika czy jelenia. Inne emocje towarzyszą polowaniu na dzika zimą, w czasie pełni księżyca a inne w czasie polowania na jelenie na rykowisku.

To opowiedz mi o jakimś jednym polowaniu, które utkwiło ci w pamięci.

Była jeszcze zima, noc, księżyc w pełni, mróz siarczysty. Stanąłem na środku pola, w odległości osiemdziesięciu metrów od stojącego dzika i strzeliłem. I co? Spudłowałem, choć miałem go jak na dłoni. Tak samo było dzień wcześniej. Strzelałem do dzika z ambony i też nie trafiłem, bo okazało się, że stałem za blisko. Wtedy czujesz, że dajesz z siebie wszystko, a koniec końców zostajesz z niczym.

Obraz
© (fot. Tymoteusz Niemiec/ Archiwum prywatne)

I odbierasz to jako porażkę?

Nie, bo na tym właśnie polega polowanie. Szansę mają dwie strony. Mogę doskonale wiedzieć, z którego miejsca i o której godzinie wychodzą zwierzęta, a mimo to może się tak zdarzyć, że nic im się nie stanie, uciekną.

A co masz na myśli mówiąc, że szanse mają dwie strony? Przecież ty masz broń, a zwierzę może tylko uciekać.

Nie tylko. Zwierzę przede wszystkim ma węch, słuch i coś, co my nazywamy szóstym zmysłem. Podam przykład. W czasie pełni, kiedy jest jaśniej, więc myśliwi lepiej widzą, zwierzęta bardziej boją się wyjść z lasu na otwartą przestrzeń. Żerują na jego granicy, albo w ogóle nie wychodzą. Inny przykład to kiedy locha ma warchlaki i ty nie daj boże strzelisz. W takiej sytuacji większe szanse na zrobienie krzywdy ma locha niż myśliwy. Duży ranny dzik czy jeleń potrafi tak zaatakować, że kończy się to dla polującego szpitalem.

Czyli dobrze rozumiem, że według ciebie to równa walka?

Nie rozpatruję tego w kategoriach walki. W przyrodzie drapieżniki też polują, żeby zdobyć mięso. I też starają się przechytrzyć drugą stronę. Myśliwi robią to samo. Duży stary dzik zanim wyjdzie z lasu potrafi stać dwie godziny i wietrzyć, czy w powietrzu nie ma niebezpiecznych dla niego zapachów. Tak samo robią jelenie. Zwierzęta wiedzą, że człowiek jest dla nich niebezpieczny i wcale nie mam na myśli myśliwych, tylko cały gatunek ludzki.

Próbujesz jakoś zakamuflować swój zapach, czy ludzkiego zapachu nie da się ukryć?

W Stanach są specjalne środki, które zmieniają ludzki zapach, ale ja ich nie stosuję. Sprawdzam wiatr i staram się tak usiąść, żeby wiał na mnie, a nie w przeciwnym kierunku. Gdy jadę na polowanie na weekend albo tydzień, nie kąpię się, nie używam mydła, pasty do zębów, kremów, żadnych specyfików, które mają chemiczny zapach spoza lasu. Po czterech dniach człowiek zaczyna pachnieć zupełnie inaczej. Dla zwierzyny to nadal jest obcy zapach, ale mimo wszystko bardziej naturalny niż zapach myjącego się codziennie człowieka.

A czemu powiedziałeś „jeśli nie daj boże strzelę do warchlaka”? Do warchlaków się nie strzela?

Prawo nie zabrania do nich strzelać, ale taki warchlak ma około dziesięciu kilogramów, więc to jest dobra waga, żeby upiec go w całości, w piecu. Nie jest to jednak argument, żeby do nich strzelać, bo praktycznie nie czynią szkód w uprawach. Do wszystkich dzików zaczyna się strzelać dopiero na przełomie lipca i sierpnia. Trzeba brać też pod uwagę jeszcze jeden czynnik. Koła Łowieckie zobowiązane są do wypłacania rolnikom pieniędzy za szkody wyrządzone przez dziką zwierzynę. Jeśli maksymalny zysk, jaki można mieć ze sprzedaży dziesięciokilogramowego młodego dzika to pięćdziesiąt złotych, to łatwo policzyć, że przy rocznych opłatach za straty sięgających, w przypadku mojego koła, trzystu tysięcy złotych, zupełnie się to nie opłaca. Poza tym po postrzale warchlaka locha zawsze kręci się w okolicy, więc kiedy myśliwy będzie chciał wrócić po tuszę, jest duże ryzyko, że zostanie przez nią zaatakowany.

Nie jest ci szkoda strzelać do tych zwierząt?

Szkoda mi jest, gdy w domu czy w restauracji podawany jest rosół z kurczaka, który całe swoje życie spędził w klatce, a na koniec został zabity. Takie zwierzę nie ma żadnego życia. Zwierzyna, na którą poluję, to zwierzęta wolno żyjące, cieszące się pełnią zwierzęcego życia. Kiedy dzik czy sarna giną pod kołami samochodu, nikt nie pyta kierowców, czy szkoda im, że zabili zwierzę. Myśliwi wykonują obowiązki wynikające z ustawy. Gdyby nie polowali, ludzie nie mieliby co jeść. I nie mówię o mięsie, tylko chociażby o chlebie, bo nie byłoby z czego go upiec. Z pól nie byłoby co zbierać. Wkładam wiele wysiłku, żeby odnieść sukces łowiecki. To nie jest tak, że przyjeżdżam, siadam na ambonie i co pięć minut strzelam, a potem pięciu innych kolegów zabiera ranne zwierzę. Bardzo często jestem sam. Strzelenie zajmuje sekundę, a potem cztery godziny zabiera mi ściągnięcie sztuki i dostarczenie jej na skup. Po takich „zapasach” przez kilka następnych dni wszystko mnie boli. Poluję jak wszystkie inne drapieżniki. Lubię jeść
dziczyznę, moje dzieci też lubią, więc nie mam żadnych wyrzutów sumienia.

WP: Jak to jest przestać polować, kiedy robiło się to całe życie?

* Zenon Kruczyński – były myśliwy, publicysta i aktywista ekologiczny, autor książki „Farba znaczy krew”, której wydanie drugie, poszerzone i zmienione, ukaże się w maju nakładem wydawnictwa Czarne*: Rzeczywiście, w moim przypadku to trwało całe życie, bo wychowałem się w rodzinie myśliwskiej. A cała rodzina, chcąc nie chcąc, uczestniczy w myśliwskim sposobie życia. Miałem 44 lata, kiedy przestałem polować. Człowiekowi spadają łuski z oczu i nagle widzi, co tak naprawdę robi. I to nie jest przyjemny widok. W moim przypadku wywołało to długi okres przygnębienia, bo zdałem sobie sprawę z tego, ile cierpienia i śmierci zostawiłem za sobą.

WP: I nie miał pan tej świadomości przez 44 lata swojego życia?

Na początku byłem dzieckiem, więc na polowania chodziłem z tatą. Dla chłopca to super atrakcja. A kiedy jako dwudziestoparolatek sam zacząłem polować, to było to dla mnie coś naturalnego. Miałem przekonanie, że „tak się po prostu robi”, bo taki przekaz pokoleniowy wyniosłem z domu.

WP: I co takiego się stało, że pan przestał?

Dochodzenie do tego trwało wiele, wiele lat. Kiedyś, gdy jeszcze polowałem, ktoś mnie zapytał, co by było, gdyby żona kazała ci wybierać – albo polowanie, albo ona. Co bym wybrał? Nie pamiętam, co wtedy odpowiedziałem, zapewne coś wymijającego, ale do dziś doskonale pamiętam, co pomyślałem: „bez polowania nie ma życia”. To była klasyczna reakcja nałogowca, którego chce się pozbawić przyjemności i sensu życia. Przestraszyłem się swojej reakcji i być może to wtedy zaczęło się porzucanie myślistwa. Zobaczyłem, że mogę stać się skamieniałym potworem, który gotów jest postawić na szali los dzieci i żony tylko dlatego, że nie może polować. Żeby chodzić do lasu z karabinem na plecach po to, aby zabijać - czasami tydzień w tydzień - trzeba mieć serce znieczulone. Bywa, że wręcz z kamienia.

WP: A czym się różnią dni, w których jeździ się na polowania od pozostałych?

Czas od poniedziałku do czwartku jest niezbyt atrakcyjny, raczej nudnawy, bo wtedy jest praca i dom. Wraz z piątkiem i wyjazdem na polowanie przychodzi dobry nastrój i często emocje, które z czasem mogą uzależnić. Zabijanie to skrajna przemoc – człowiek na skali przemocy już nie może posunąć się dalej. Sam moment zabijania wyzwala wielki, powodujący ekscytację wyrzut adrenaliny. Do tego są koledzy po flincie, z którymi tropi się zwierzynę, wypije się coś razem, ma się w domu broń i amunicję do zabijania małych i dużych zwierząt - i to wszystko razem dla myśliwego jest fajnym kawałkiem życia, w zasadzie jego istotą i esencją.

WP: To co pan stracił przestając polować?

Całe środowisko. Zostałem sam. Choć teraz, z perspektywy czasu, widzę, jak płytkie i powierzchowne były to relacje. Oparte wyłącznie na polowaniu - a nie na bliskości i znajomości siebie nawzajem. Oczywiście z jednymi lubi się bardziej polować, z innymi mniej, tworzą się więc łowieckie przyjaźnie. Lecz gdy jedna osoba przestaje polować, to taka relacja nieuchronnie odchodzi w niebyt.

WP: A co pan zyskał?

Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, ale teraz przyszła mi do głowy pewna myśl. Jestem przed siedemdziesiątką, w tej drugiej połowie życia. Dotarło do mnie, że gdybym polował do samego końca, to do ostatnich dni miałbym ręce we krwi, a za sobą zostawiłbym rzekę krwi, przestrzelonych ciał i potrzaskanych kości. O ileż łatwiej będzie mi żegnać się z życiem wiedząc, że jego drugą połowę spędziłem na pomaganiu innym i ocalaniu życia słabszych. Mogę odejść stąd z uśmiechem i bez lęku.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (546)