Jarosław Kalinowski: od nas zależy, czy wykorzystamy szansę
Monika Olejnik rozmawia z wicepremierem Jarosławem Kalinowskim
12.12.2002 | aktual.: 12.12.2002 13:54
Miał pan przed chwilą rozmawiać z ważną osobą. Jak pan myśli, dlaczego ta ważna osoba do pana dzwoniła? No cóż, mamy bardzo ważne chwile w historii Polski. Pełnię funkcję wicepremiera i w takich chwilach otrzymuję ważne telefony. Panie premierze, dlaczego premier Leszek Miller zabiera pana do Kopenhagi, jak pan sądzi? Myślę, że jest to naturalne, iż w sytuacji, kiedy mamy jeszcze kilka bardzo ważnych spraw do wynegocjowania w Kopenhadze, premier Miller zabiera całe kierownictwo polityczne, które odpowiada za negocjacje, czyli wicepremierów. Tak, to naturalne, ale to okazało się naturalne dopiero wczoraj. Nie, nie, już wcześniej były dyskusje, jak to ma wyglądać. Gdyby rzeczywiście było tak, że we wczorajszej odpowiedzi Komisji Europejskiej na nasze wcześniejsze uwagi i propozycje przyszło rozwiązanie, które by nas satysfakcjonowało, to pewnie rzeczywiście byłoby tak, jak to wcześniej zakładano. Mianowicie premier udałby się do Kopenhagi, spotkałby się ze wszystkimi szefami państw członkowskich i tych, które
za chwilę będą państwami członkowskimi, byłoby wspólne zdjęcie, toast, ale tak nie jest. Bierze pan na siebie polityczną odpowiedzialność. Jedzie pan do Kopenhagi, a przedtem pan mówi, że są trzy warunki, które muszą być spełnione. Unia ma przyjąć, że dopłaty bezpośrednie mają wynieść powyżej czterdziestu procent, i te dopłaty można będzie zwiększać z krajowego budżetu do stu procent, mają też być zwiększone limity produkcji mleka. Jeżeli te postulaty nie zostaną spełnione, czy zaproponuje pan zerwanie rozmów w Kopenhadze? Polityczną odpowiedzialność wziąłem na siebie wtedy, kiedy przyjąłem funkcję wicepremiera i ministra tego rządu. I to nie jest tak, że tę odpowiedzialność mam na sobie, kiedy chcę. Po prostu jako wicepremier i minister wziąłem na siebie tę odpowiedzialność. Tak, już w sobotę przedstawiłem premierowi, członkom Rady Ministrów pewne warunki, które uważam za minimalne, a których przekroczyć nie powinniśmy. I rzeczywiście powiedziałem - i nie cofam tego zdania - że od tego, czy uda się nam to
wynegocjować, czy znajdziemy elastyczność po stronie Unii Europejskiej... Bo z naszej strony jest elastyczność i z mojej strony też jest elastyczność, ale musimy przecież znaleźć granice kompromisu. I ja tę granicę kompromisu określiłem. Dobrze, ale jeżeli nie będzie tej granicy kompromisu? Jeżeli uznam, że te warunki, określone w tych pułapach, nie są wypełnione, że to zagraża naszym interesom, to nie będę mógł powiedzieć „tak” dla Unii. I wtedy pan odejdzie od stołu rozmów w Kopenhadze? To już naprawdę nie jest kwestia demonstracji. To jest kwestia oceny tego, czym zakończą się te negocjacje. Ja odpowiadam za rolnictwo. Oczywiście patrzę na rolnictwo przez pryzmat całej gospodarki, bo tak zawsze trzeba patrzeć, ale skoro odpowiadam za rolnictwo, to muszę patrzeć, czy te warunki dadzą szansę rozwoju, czy też doprowadzą do takich ograniczeń, że nie będziemy mieli szansy na reformę, rozwój naszego rolnictwa, a tym samym, że będziemy coraz większym importerem żywności. Czego, mleka? Również. Przepraszam, panie
premierze, ale czy limity produkcji oznaczają to, że rolnik nie będzie mógł wydoić krowy? Tak, limit produkcji oznacza to, że jeżeli przekroczymy ten wyznaczony limit, to Polska będzie musiała płacić olbrzymią karę za jego przekroczenie. Natomiast to, co nam się dzisiaj proponuje, to jest czterysta tysięcy ton, w tej chwili już mniej niż przetwarzamy. Gdyby przyjąć takie rozwiązania w 2005 roku, Polska już by była importerem mleka i przetworów mlecznych. Jeszcze raz: czyli rolnik nie będzie mógł doić krowy? Rolnik nie będzie mógł doić krowy, bo przetwórstwo nie będzie mogło przetwarzać tego mleka. Bo nie będzie dopłat do tego mleka. Na tym polega to kwotowanie, limitowanie, że określa się limity i nie wolno państwu produkować więcej. Włosi płacą kary, boli ich to bardzo. Ja chcę dać możliwość rozwoju naszego rolnictwa, a sektor mleczarstwa jest sektorem wiodącym w polskim rolnictwie. Ale Unia proponuje nam dopłaty do poziomu 45, 50 i 50 procent należnych sum w pierwszych trzech latach członkostwa. To jest
dobrze czy nie? Nie, nie. Dlaczego pan mówi „nie”? Jest lepiej niż było, bo Unia zgodziła się na naszą propozycję przesunięcia części środków filaru drugiego do pierwszego, mówiliśmy o tym wcześniej, ale narzuca nam górną granicę, której przekroczyć nie możemy. To jest owe czterdzieści pięć, pięćdziesiąt, pięćdziesiąt pięć. Ja natomiast zadaję pytanie: a gdzie fundamentalna zasada jednolitego rynku, równe warunki konkurencji? Jak to jest, że narzuca się nam taką granicę, a innym tę granicę podnosi się? Na przykład Słowenia ma tę barierę postawioną o wiele wyżej. Dobrze, ale czy ten poziom dopłaty jest dla nas satysfakcjonujący, czy nie? Nie, nie jest satysfakcjonujący, bo jak może być satysfakcjonujący, skoro nie jest to poziom taki, jaki jest stosowany w Unii Europejskiej? A nie chodzi o dochody, tu chodzi o równe warunki konkurowania. To jaki powinien być poziom dopłat? Dobrze, to spróbujmy inaczej... Przepraszam, pan uważa, że poziom dopłat może być dotowany z naszego budżetu do stu procent? Uważam, że to
będzie zależało do tego, czy nas będzie stać, czy nie. Ale nie może być tak, żeby Unia nam narzuciła, powiedziała: macie mieć poziom taki i ani odrobinę większy. To znaczy, że oni skazują nas na to, że nie będziemy konkurencyjni. Dam inny przykład. Co by pani powiedziała, gdyby pani dowiedziała się dzisiaj, że od pierwszego dnia członkostwa w Unii Europejskiej będzie pani zarabiała o połowę mniej? A co by pan powiedział na to, jeżeli rolnik się dowie, że ani grosza nie dostanie z Unii Europejskiej, jeżeli nie wejdziemy do Unii Europejskiej? Czy nie będzie się dusiło nasze rolnictwo, panie premierze? Mogę odpowiedzieć? Bardzo proszę. W tej chwili rozmawiamy o najlepszych gospodarstwach. W najlepszych gospodarstwach zbożowych dzisiaj w Polsce do hektara produkcji pszenicy rolnik uzyskuje z naszych środków budżetowych sto osiemdziesiąt euro dopłat bezpośrednich. Po wejściu do Unii, na warunkach unijnych, będzie dostawał osiemdziesiąt pięć. I dlatego zadałem pani pytanie, czy byłaby pani zadowolona, gdyby pani
wiedziała, że będzie pani zarabiać o połowę mniej. Ale wie pan, byłabym zadowolona, że w ogóle coś dostanę. Jak ja mam wytłumaczyć rolnikowi, żeby głosował za, jeżeli on będzie zarabiał o połowę mniej? Ale przecież rolnik dostanie żywą gotówkę. Dobrze, ale nie dostanie sto osiemdziesiąt, tak jak dzisiaj, tylko miałby dostać osiemdziesiąt pięć. Można dyskutować, ale odpowiedź jest prosta - jak najlepszy polski rolnik ma głosować za Unią Europejską, skoro ma zarabiać połowę mniej, skoro nie będzie konkurencyjny dla rolnika unijnego, i za chwilę się okaże, że te nasze najlepsze gospodarstwa będą bankrutować. Tu nie chodzi już o poziom dochodów, chodzi już tylko o konkurencyjność w pierwszym okresie. To ja to czarno widzę, skoro Niemcy mówią, że już więcej nie dadzą nam z własnej kieszeni. Ale ja już nic nie chcę od Niemców. Ja nigdy nie chciałem od całej Unii i od Niemców żadnych nadzwyczajnych rozwiązań, żadnej jałmużny. Pamiętajmy, że to nie tak, że to tylko Polska ma skorzystać. Ja już dzisiaj podawałem w
jednym miejscu ten przykład: jednego mieszkańca dzisiejszej Unii Europejskiej rozszerzenie ma kosztować dwadzieścia pięć euro. To ja na tacę więcej daję. To ile pan daje na tacę? Więcej, więcej. Ale co niedziela pan daje więcej na tacę? Zostawmy to... Co niedziela daje pan dwieście na tacę? Zdarza się czasem. Pamiętajmy jeszcze, że od tych dwudziestu pięciu euro trzeba odjąć część, bo przecież my jako Polacy będziemy płacić swoją składkę do Unii Europejskiej. Dobrze, to proszę powiedzieć, dopłaty bezpośrednie mają wynieść powyżej czterdziestu procent, to ile powinny wynieść według pana. Uważam, że tej górnej bariery nie powinno w ogóle być, to jest absolutnie dla mnie... Czyli jeżeli Unia się na to nie zgodzi, premier Kalinowski mówi „nie”. Pani redaktor, ja nie powiem pani tu, publicznie. Przepraszam najmocniej, jakie ja postawiłem swoje bariery. No nie, wczoraj pan powiedział publicznie. Nie, ale nie powiem, na jakim poziomie je ustawiłem - wie o tym nasz zespół negocjacyjny. Formujemy dzisiaj listę i to
nie będzie tylko ta lista, o której mówię, to nie będzie tylko mleko, to nie będą dopłaty czy klauzule ochronne... Dobrze, ale barierę z limitem produkcji mleka też pan postawił? Będą jeszcze inne kwestie. Limit produkcji mleka też? Tak, tak. Czyli na jakim poziomie, może pan powiedzieć czy też nie? Na poziomie, który jest dla mnie minimum kompromisu. Czyli? Minimum kompromisu. Dobrze, ale jeżeli na przykład panowie dogadają się w sprawie mleka, a w sprawie dopłat nie, to co wtedy zrobi Jarosław Kalinowski? Pani redaktor, jeszcze raz powtarzam, są granice, których przekraczać nie można. Określiłem tę granicę, poniżej której nie można już mówić o kompromisie, bo wtedy to będzie kapitulacja albo przyjęcie dyktatu. Czyli rozumiem, że jeżeli warunki nie będą spełnione, to czeka pana męskie zadanie, czyli podanie się do dymisji, tak, panie premierze? Ja należę do tych polityków, którzy nie stawiają się w sytuacji za i równocześnie przeciw. Proszę być spokojnym o moje zachowanie. Natomiast jeszcze jedno chcę
powiedzieć: tylko jedno zdanie, to nie jest tak, że Unia jest cudowną receptą na wszystkie nasze problemy. Tak naprawdę to od nas zależy, czy wykorzystamy tę szansę, czy to będzie w ogóle dla nas szansa, bo negocjacje się jeszcze nie skończyły. Tak naprawdę może nawet więcej zależy od tego, jakie działania, jakie decyzje my tu podejmujemy. I to jest najważniejsze. Musimy o tym pamiętać. A jeżeli okaże się, że Dziewiątka się zgadza na wszystko i pozostaje tylko Polska, to co pan zaproponuje premierowi? Żeby przedłużyć negocjacje, żeby nie wchodzić w tym roku, tylko za ileś tam lat? Pani redaktor, sądzę, że te negocjacje tak czy inaczej się zakończą. Jakim efektem - trudno mi powiedzieć. Powiem swoje zdanie po zakończeniu negocjacji, a ostateczne zdanie w tej sprawie wypowie całe społeczeństwo. Chciałbym, żeby te negocjacje skończyły się w taki oto sposób, że będziemy mogli jako społeczeństwo, jako Polska, spokojnie powiedzieć „tak”. Że dostrzeżemy w tym szansę dla całego społeczeństwa, na przyspieszenie
rozwoju, na poprawę warunków życia, a nie na to, żebyśmy stali - i to niezależnie od tego, czy wejdziemy - na marginesie Europy. Na razie pięćdziesiąt sześć procent społeczeństwa krytycznie ocenia działalność rządu. No cóż, takie są oceny.