Jan Maria Rokita: Ostra gra wicepremiera Gowina. Cała nadzieja w Kaczyńskim?
Gowin musi znaleźć jakiś sposób, aby skłonić Kaczyńskiego do publicznego opowiedzenia się po jego stronie i zahamowania fatalnych dlań trendów, jakie uruchomione zostały już wewnątrz partii. Dlatego w ostatnich tygodniach dwoi się i troi, ale nie tyle argumentując wprost na rzecz swojej reformy, ale czyniąc wobec PiS i Kaczyńskiego kolejne demonstracje polityczne – pisze Jan Maria Rokita dla WP Opinie.
Wicepremier Jarosław Gowin ma dzisiaj dwa polityczne problemy: jeden bardzo duży i drugi tylko trochę mniejszy, taktyczny. Jego duży problem to przeforsowanie w Sejmie nowej ustawy o szkołach wyższych, nad którą – jak podkreśla – rzetelnie pracował 574 dni.
Całkiem niedawno, gdy wicepremier ściągnął do swego rodzinnego Krakowa parę setek uczonych, aby na spektakularnym Kongresie Nauki ogłosić, że ustawa jest już gotowa, jego krakowski kolega z PiS, Ryszard Terlecki, postanowił zepsuć mu święto. I rankiem, jeszcze przed rozpoczęciem Kongresu, ogłosił przez radio, że partia tej ustawy nie uchwali. Co prawda ci dwaj krakowscy politycy nie znoszą się nawzajem nie od dziś z powodu rywalizacji lokalnej, a trzy lata temu Terlecki zrobił wiele, by ówczesny kandydat PiS na prezydenta Krakowa Marek Lasota nie wygrał tamtych wyborów, tylko dlatego, że ludzie Gowina zabrali się za jego kampanię.
Ale tym razem, choć krakowskie zastarzałe animozje nie są bez znaczenia, stawka jest znacznie wyższa. Terlecki bowiem jest dziś nie tylko lokalnym rywalem Gowina, ale szefem sejmowej frakcji PiS, i co najważniejsze – barometrem aktualnych opinii i nastrojów samego przywódcy partii. I to z tego wynika właśnie jego, co prawda niesamodzielna, ale za to kluczowa rola w obecnym obozie władzy. Z kolei dla Gowina odrzucenie przez PiS-owską większość jego reformy byłoby katastrofą dzieła życia, a z takich katastrof bardzo trudno się w polityce podnieść, żeby iść dalej.
Zobacz także: Jarosław Gowin o Janie Rokicie
Gdy idzie o meritum, reforma Gowina jest krytykowana przez lewicowo nastawionych intelektualistów, zwłaszcza związanych z powstałym w czasach ministerium Barbary Kudryckiej "Komitetem Kryzysowym Humanistyki Polskiej". Na portalu Komitetu jego spiritus movens Aleksander Temkin pisał ostatnio, że celem Gowina jest "podwójna pacyfikacja środowiska naukowego: odbiera on bowiem środowisku narzędzia kontroli rektora i naraża na polityczno-biznesową, czytaj: oligarchiczną kolonizację".
Lewica krytykuje, rozgrywka trwa
Lewicowym naukowcom podobają się tylko pewne szczegóły reformy, jak porządne wynagradzanie doktorantów albo ustabilizowanie zatrudnienia młodszych pracowników uczelni. Jednak sam "duch" ustawy jest przez nich zasadniczo kwestionowany, gdyż uważają, że Gowin (jako zamaskowany w PiS-ie liberał) chce w istocie spełnić stare marzenia tej formacji ideowej. A więc zapewnić przewagę finansową najlepszym uczelniom kosztem prowincji, ograniczyć wewnętrzną demokrację wspólnoty akademickiej, a pod płaszczykiem "uspołecznienia" uniwersytetów powiązać je z interesami wielkiego biznesu. Jakkolwiek tak sformułowane zarzuty pod adresem reformy są ewidentnie przesadne, jest faktem, że uniwersytet w wizji Gowina to nie tyle klasyczna humboldtowska wspólnota uczonych, co raczej nowoczesny i dobrze zarządzany holding, w którym powinnością badaczy jest ciężka praca i osiąganie wybitnych rezultatów naukowych.
Ta lewicowa krytyka reformy uniwersyteckiej nabiera teraz kluczowego znaczenia w rozgrywce toczącej się w łonie obozu rządowego, gdyż to nią właśnie zaczynają się posługiwać "wewnętrzni wrogowie" Gowina w PiS-ie. Tacy choćby, jak zwaśniony z nim od dawna Terlecki czy Włodzimierz Bernacki, profesor UJ, który obecnemu ministrowi nigdy nie daruje tego, że to nie on objął ową rządową posadę, choć bardzo na to liczył. Na razie nie wdają się oni w głębsze polemiki z planem Gowina, ale próbują wytworzyć wokół niego jak najgorszą atmosferę pośród posłów PiS, z trudem w większości rozumiejących, o co w ogóle może naprawdę chodzić z tymi uniwersytetami.
Stąd pomysł na stworzenie w partii wrażenia, że Gowin jest kontynuatorem sposobu myślenia platformerskiej minister Kudryckiej, zaś cała jego reforma to jakiś bzdet lub, jak kpi Bernacki, "wisienka na torcie pani Kudryckiej". Wcześniej czy później jednak posłowie PiS nie unikną postawienia merytorycznych zarzutów wobec reformy i wtedy właśnie PiS odwoła się do argumentów lewicowych intelektualistów. W dość populistycznym środowisku, jakim jest sejmowy klub PiS, Gowin nie obroni się ani przed zarzutem "ignorowania polskiej prowincji", ani "spiskowania z elitą rektorów" (jakby nie było, raczej niechętnych rządom PiS).
Cała nadzieja w Kaczyńskim?
Takiemu scenariuszowi może zapobiec tylko jeden człowiek – Jarosław Kaczyński. Jeśli uznałby za celowe poprzeć reformę Gowina. Kaczyński musiałby mieć po temu jednak jakiś istotny powód. Gdyby na przykład wicepremier ostro starł się z wielkomiejską elitą akademicką na tle jej komunistycznych korzeni albo nepotyczno-korupcyjnych praktyk, Kaczyński mógłby jego reformę wpisać w szerszy kontekst własnego planu radykalnej przebudowy społecznej elity w Polsce.
Rzecz jednak w tym, że Gowin wybrał inną, bardziej konsensualną metodę działania, w której obecna elita akademicka ma zostać w jakimś sensie "przekupiona", po to, by dać zgodę na przekształcenie uczelni w nowoczesne holdingi, produkujące dobrej jakości wyniki naukowe. Temu służyć ma np. przyznanie profesurze wielkiego przywileju "stanu spoczynku", jakim Rzeczpospolita obdarzyła dotąd jedynie sędziów, prokuratorów i wojskowych.
Sam Gowin co prawda mówi, że prezes partii nalegał nań, aby nie spowodował w i tak skomplikowanej dla PiS-u sytuacji jeszcze jednego wielkiego konfliktu, ale nawet jeśli istotnie tak było, to i tak jedynie ideologiczny spór o antyelitarnym ostrzu mógłby spontanicznie zmobilizować "masy pisowskie" (w tym także "masy" w sejmowej frakcji partyjnej) po stronie reformy Gowina. Takiego sporu jednak nie tylko nie ma, ale – paradoksalnie – są za to przebąkiwania opozycji (zwłaszcza Nowoczesnej), że reforma mogłaby się jej nawet całkiem spodobać.
Drugi problem Gowina
I tu właśnie zaczyna się drugi, "mniejszy", bo taktyczny problem wicepremiera. Gowin musi znaleźć jakiś sposób, aby skłonić Kaczyńskiego do publicznego opowiedzenia się po jego stronie i zahamowania fatalnych dlań trendów, jakie uruchomione zostały już wewnątrz partii. Dlatego w ostatnich tygodniach dwoi się i troi, ale nie tyle argumentując wprost na rzecz swojej reformy (z czego i tak nie byłoby większego dlań pożytku), ale czyniąc wobec PiS i Kaczyńskiego kolejne demonstracje polityczne.
Najpierw w swoim Krakowie wystawia jako kandydatkę na prezydenta swoją współpracownicę – Jadwigę Emilewicz, obecną zastępczynię Mateusza Morawieckiego, radną z Krakowa i niezwykle sprawną i dynamiczną menadżerkę. Przy czym robi to z premedytacją bez uzgodnień z PiS-em, które, w razie gdyby ich próbował, i tak przecież musiałyby się skończyć partyjnym sprzeciwem i zakazem.
Teraz Gowin wykonuje kolejny krok. Zapowiada, że stworzy jeszcze w tym roku nową partię (oczywiście, pozostającą nadal w ścisłym sojuszu z PiS), do której przyjdą – jak mówi - "nowe środowiska polityczne i samorządowe". Te wszystkie "nowe środowiska" to oczywiście quasi-mocarstwowa retoryka Gowina, która ma wywołać zaniepokojenie Kaczyńskiego, czy aby wicepremier nie wzmocni się na tyle, że PiS stanie się odeń bardziej politycznie zależny.
Stawka gry
Ale w tych planowanych roszadach partyjnych stawką jest przede wszystkim to, czy wewnątrz obecnej izby sejmowej Gowin jest w stanie zbudować autonomiczną frakcję, bez głosów której PiS ryzykować by musiał porażki w kluczowych dla siebie głosowaniach.
Ów niepokój PiS-u, że Gowin rozdrażniony zapowiedziami odrzucenia jego reformy może stać się znacznie mniej "obliczalny" niźli dotąd, jest jedyną polityczną polisą wicepremiera, która może ocalić jego samego i jego nową ustawę o uniwersytetach. Dlatego właśnie krakowski polityk próbuje, w miarę swoich niezbyt wielkich sił, grać z PiS-em trochę ostrzej niż dotychczas.
Jeśli Kaczyński uzna, że Gowina nie wolno dalej drażnić, bo na serio może przysporzyć PiS-owi licznych kłopotów, to wicepremier i jego reforma mogą być jeszcze ocalone. Ale, prawdę mówiąc, szanse na to nie są przesadnie wielkie.
Jan Maria Rokita dla WP Opinie
Jan Maria Rokita - w przeszłości polityk, obecnie publicysta i nauczyciel akademicki. W latach 1992–1993 minister, w latach 1989–2007 poseł na Sejm.