Jamie Stokes: to wywołało burzliwą dyskusję w Wielkiej Brytanii!
Ostatnio na wyspach ponownie wzrósł poziom emocji. Powodem nie są zbliżające się święta, ale opublikowanie wyników spisu powszechnego z 2011 roku, które dało wielu ludziom okazję do wymachiwania rękami połączonego z wykrzykiwaniem: „O mój boże! Wszystko wygląda teraz inaczej niż 10 lat temu! Ktoś musi coś z tym zrobić!”
21.12.2012 | aktual.: 25.01.2013 07:37
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Jedną z rzeczy, która wygląda teraz inaczej niż 10 lat temu, jest znacznie większa liczba mieszkających w Wielkiej Brytanii Polaków. Nie jest oczywiście żaden news, ale publikacja konkretnych danych wywołała ponowną dyskusję.
Jedna na osiem osób mieszkających w 2011 roku w Wielkiej Brytanii urodziła się poza jej granicami. Polacy stanowią teraz największą z grup niebrytyjczyków mieszkających na wyspach, są też drugą co do wielkości grupą osób urodzonych poza granicami UK (największą grupą są ludzie urodzeni w Indiach). Dziesięć lat temu Polaków w ogóle na tej liścienie było.
Problemem spisów powszechnych jest brak ludzkiej perspektywy w statystykach. Dziennikarze próbujący ją odnaleźć, wybierają zwykle jakąś społeczność, która obrazuje najbardziej ekstremalne dane, i pytają lokalnych obywateli, jak się z tym czują. Tym razem wybrali Boston – oryginalny Boston we wschodniej Anglii, nie ten w Massachusetts oczywiście.
Nasz angielski Boston nie jest przesadnie ciekawym miejscem. Największą ciekawostką na jego temat jest to, że 400 lat temu niektórzy z jego mieszkańców byli już tak znudzeni, że postanowili wsiąść na statek, przepłynąć Atlantyk i zbudować nowe miasteczko o nazwie Boston, z nadzieją, że będzie znacznie bardziej ekscytujące.
Potem w angielskim Bostonie nie zdarzyło się już nic ciekawego, aż do 2006 roku, kiedy odkryto, że miasto ma największy odsetek otyłych w całej Anglii (niesamowite 1 na 3). Teraz, trzeci raz w swej historii, Boston znowu znalazł się wiadomościach – okazało się bowiem, że posiada on największy odsetek mieszkających tu niebrytyjczyków.
Około 10 procent mieszkańców Bostonu nie jest Brytyjczykami, większość z tych 10 procent to właśnie Polacy. Jedna z głównych ulic miasta, zwana kiedyś ulicą Zachodnią, została przemianowana przez mieszkańców na ulicę Wschodnią, bo tyle znajduje się na niej polskich i litewskich sklepów oraz restauracji. Skąd w tym nieciekawym miasteczku na wschodzie Anglii wzięło się tylu Polaków? Bo można tu znaleźć pracę.
W zeszłym tygodniu w Bostonie więcej było jednak dziennikarzy niż Polaków. Jak dało się przewidzieć, gazetom lubiącym zdobić swoje nagłówki wykrzyknikami udało się znaleźć jakichś niezadowolonych, lokalnych mieszkańców lubiących zdobić wykrzyknikami swoje wypowiedzi. Jak dało się przewidzieć tym bardziej, ludzie ci narzekali, że przybysze kradną im pracę i niszczą ich kulturę. Trudno zrozumieć, czym ta „kultura” właściwie jest, biorąc pod uwagę, że jedyną rzeczą, jaka mieszkańców Bostonu zajmuje, jest jedzenie ciastek i okazjonalne budowanie miast na innych kontynentach.
W zeszłym miesiącu odbyła się w Bostonie mała i dość kiepsko zorganizowana demonstracja przeciw imigrantom. Pojawiło się na niej jakieś 12 osób, połowa dołączyła, bo myślała, że to kolejna przed pubem. Bardzo rozsądny członek lokalnych władz zaznaczył, że w mieście jest 1,300 bezrobotnych i około 10,000 imigrantów. „Kto się weźmie za tę pracę, jeśli wyślemy ich do domu?”, zapytał. Demonstranci popatrzyli zażenowani na swe buty i postanowili w takim razie udać się do pubu.
* Jamie Stokes specjalnie dla Wirtualnej Polski*