Jamie Stokes: sztuka zmywania naczyń
Nie jestem dobry w zmywaniu naczyń. Inaczej – wiem, jak zmywać naczynia i sztućce, kiepsko wychodzi mi jednak wykonywanie tej czynności regularnie. Gdybym mieszkał sam, pewnie w dość krótkim czasie dałbym się przyłapać na jedzeniu spaghetti prosto z patelni za pomocą karty kredytowej.
15.03.2013 | aktual.: 15.03.2013 08:50
Przeczytaj tekst w oryginale
W moim domu panuje zasada, że osoba, która gotuje, nie zmywa potem naczyń. Dlatego właśnie lubię gotować; niestety nie aż tak bardzo, żeby każdego dnia ochoczo się za to zabierać. Problem polega też na tym, że dość dobrze radzę sobie z ignorowaniem konsekwencji moich poczynań, dopóki nie stają się one odczuwalne. Przykładem jest łatwe godzenie się na to, by gotowała moja żona i zapominanie, że oznacza to dla mnie długie spotkanie ze stosem brudnych naczyń.
Być może jestem stronniczy, wydaje mi się jednak, że polska szkoła gotowania zakłada znacznie więcej zmywania po wszystkim, niż angielska. W Anglii kupujemy najczęściej rybę z frytkami i robimy sobie herbatę: konieczność zmywania jest tu prawie zerowa. Polskie dania wymagają natomiast zastosowania mnóstwa garnków, patelni i, co najgorsze, tarek i ubijaków do mięsa.
Tarki i ubijaki do mięsa są dla osób nieznoszących zmywać największą torturą. Założę się, że ktokolwiek taką tarkę wymyślił, nigdy nie musiał zmywać naczyń. Wyobrażam sobie jakiegoś dziewiętnastowiecznego arystokratę z dużą ilością służących odpowiedzialnych za zmywanie, gościa z demonicznym wąsem i tendencją do śmiania się na widok nieszczęść i cierpień innych, zwłaszcza tych zmuszonych do mycia garów.
Nie mniejszym wyzwaniem jest ubijak do mięsa. To w istocie powierzchnia pokryta mnóstwem maleńkich szczelin, używana w taki sposób, by zmusić drobne fragmenty wieprzowiny do wypełnienia wszystkich szczelin tak ściśle, by były trudniejsze do usunięcia niż ciernie wbite w lwie łapy. I to wszystko po to, by dostać cieńszy kawałek kotleta. Warto? Mamy z żoną różne podejście do gotowania i zmywania. Ja, gdy gotuję, świadomie staram się wykorzystywać jak najmniej garnków oraz myć je na bieżąco. Moja żona – bez względu na to, czy gotuje jajka czy przygotowuje kolację dla 14 osób, musi użyć wszystkich naczyń, jakie mamy w kuchni. W rezultacie moja żona, który lubi zmywać, nie ma po moim gotowaniu wiele do roboty, ja zaś regularnie staję przed górą naczyń tak wielką, że aż ośnieżoną na szczycie.
Moje zmywanie naczyń ogranicza się tylko do zlewu. Jeśli po zakończeniu zmywania dostrzegam jeszcze w pobliżu zlewu coś, co należałoby umyć, zwykle zostawiam to jako wyzwanie na kolejny dzień. Dla mojej żony zmywanie jest natomiast pretekstem do rozpoczęcia generalnych porządków. Zaczyna przy zlewie, by stopniowo przesuwać się w stronę kuchennych szafek, piekarnika i całej podłogi. Nie ma tutaj logicznego końca całego procesu – bywa, że po dwóch godzinach znajduję ją u sąsiada, wkładającą jego zasłony do pralki.
Moje badania polskich technik zmywania nie są jeszcze kompletne. Co jest normą: szczotka czy gąbka? Preferujecie wodę bieżącą czy wypełniony wodą zlew? Czy akceptowalne jest zostawianie naczyń na balkonie w oczekiwaniu na burzę z deszczem? Uprzejmie proszę o pozostawienie poniżej odpowiednich wskazówek, wymieszanych zapewne z sugestiami, że trafię do piekła za kwestionowanie świętości ubijaka do mięsa.
* Jamie Stokes specjalnie dla Wirtualnej Polski*