ŚwiatJaki to będzie dom?

Jaki to będzie dom?

Kilku historyków z różnych krajów Europy pracuje nad projektem wspólnego Domu Historii Europejskiej. Przedsięwzięciu patronuje przewodniczący Parlamentu Europejskiego. Na razie projekt nie wygląda zbyt dobrze.

12.12.2008 12:09

Projekt został stworzony przez dziewięciu historyków mianowanych przez Hansa-Gerta Poetteringa. Pomysł krążył niezbyt jawnie w kierowniczych kręgach Parlamentu (nie licząc ogólnej prezentacji idei w Komisji Kultury), aż wreszcie ujrzał światło dzienne w postaci „Założeń koncepcyjnych”. Polskie tłumaczenie trafiło do dziennikarzy i rozpoczęła się burzliwa dyskusja. Żeby było jasne: polskie tłumaczenie tekstu jest bardzo złe i zawiera przekłamania w stosunku do wersji angielskiej. Dla uniknięcia nieporozumień należy więc odnosić się do tekstu angielskiego. Ale i on zawiera zbyt dużo luk i przeinaczeń, by można go było przyjąć.

Nie tylko polska nadwrażliwość

Po pierwsze, nadal nie wiadomo, jaki ma być status owego Domu. Czy ma to być instytucja prywatna czy rządowa (do którego rządu ma należeć)? A może pieczę nad nim sprawować ma Parlament Europejski? Jeśli projekt miałby być finansowany z budżetu PE, to wypadałoby go tam przedyskutować. Taka dyskusja nie musi projektu poprawić, a nawet może go pogorszyć, ale to jedyna droga mogąca dać organizatorom legitymację do działania.

Po drugie, we wstępie „Założeń koncepcyjnych” stwierdzono, że uwzględniają wydarzenia, które miały europejskie znaczenie, a nie tylko ważne z punktu widzenia historii poszczególnych krajów. Łatwiej powiedzieć, niż wykonać. W praktyce wiele krajów może się upomnieć o własną historię, twierdząc, że jest ona ważna z punktu widzenia Europy. Autorzy winni byli więc, choćby ze względów taktycznych, wykazać się dużą wrażliwością na narodowe historie. Tego nie uczynili. Rozmowy, które przeprowadziłem z kilkoma posłami z różnych krajów, utwierdziły mnie w przekonaniu, że pretensje do „Założeń” są nie tylko sprawą polskiej nadwrażliwości.

Wspólne korzenie czy korzonki?

Stale słyszymy w Europie o wspólnych korzeniach i wartościach, ale kiedy autorzy stanęli wobec zadania ich wskazania, uciekli w sprawy drugorzędne. Wspomnieli o stosunkach handlowych w obrębie Morza Śródziemnego jako czynniku tworzącym cywilizację, o zainteresowaniu Indiami i Chinami (czyżby tam szukać korzeni Europy?), ale przemilczeli fundamentalne znaczenie krytycznej filozofii greckiej, rzymskie prawo i chrześcijaństwo, którego uniwersalizm moralny, oparty na wierze w jednego Boga Stwórcę, stał się podstawą kultury europejskiej.

Dla setek milionów europejskich chrześcijan (i prawdopodobne Żydów) swego rodzaju kuriozum stanowi twierdzenie, iż „począwszy od IV w. po Chr. religia chrześcijańska rozwijała się jako połączenie tradycji żydowskiej i zorganizowanego Kościoła”. Jednym z sygnatariuszy „Założeń” jest Giorgio Cracco, profesor historii Kościoła na uniwersytecie w Turynie. Ciekawe, czy czytał on dokument, w którym zaakceptował to kuriozalne zdanie.

Podobnie kuriozalnie brzmi twierdzenie, że „wraz z powstaniem uniwersytetów, od XVII w. myśl i literatura wyzwoliła się spod kontroli Kościoła”. Czyżby autorzy nie wiedzieli, że europejskie uniwersytety powstawały od XIII w. z inspiracji kościelnej?

Wedle „Założeń”, podział na chrześcijaństwo wschodnie i zachodnie dokonał się przed 1000 r. Nie wymieniają daty 1054 r., gdy doszło do ostatecznego rozłamu. Omawiając podział wyznaniowy Europy w epoce nowożytnej, eksperci PE nie zauważyli, że poza wymienionymi w tekście krajami katolicyzm dominował także w Austrii, Irlandii, Portugalii i Hiszpanii oraz że Biblię tłumaczono na języki narodowe nie tylko w krajach protestanckich, ale także katolickich. Wśród krajów, których kultura została zdominowana przez kulturę szlachecką wymieniają Francję i Polskę, a zapominają o Węgrzech. Wspominając wojny Austrii i Węgier z Turcją w XVII w., nie pamiętają o Rzeczypospolitej Obojga Narodów, jej wojnach z Turcją i jej wkładzie w obronę Wiednia w 1683 r. Dyskusyjna jest teza o tym, że „zasada narodowości” rozwinęła się w XIX w. Na temat wcześniejszych etapów powstawania narodów europejskich istnieje wiele teorii i nie można ich pominąć milczeniem.

Druga liga europejska

Kraje Europy Wschodniej zajmują w projekcie drugorzędne miejsce. Dobitnym tego przykładem jest akcent na to, że powstanie nowych państw w tym rejonie po I wojnie światowej wywołało problemy z mniejszościami narodowymi. W tym kontekście autorzy wyróżnili Polskę. Najwyraźniej nie chcą pamiętać, że w XIX w. Austro-Węgry, Prusy i Niemcy, Rosja i Turcja, a nawet Wielka Brytania, były państwami wieloetnicznymi i że ich struktury były rozsadzane przez ruchy narodowowyzwoleńcze Irlandczyków, Finów, Greków, Polaków, Czechów, Słowaków, Serbów, Chorwatów i Słoweńców, Litwinów, Łotyszy i Estończyków, a więc narodów obecnie zasiadających w UE.

Wyróżniony został rok 1917 jako początek ery bolszewickiej. Nie znajdziemy jednak wzmianki o bolszewickich mordach podczas wojny domowej i o masowym terrorze stalinowskim, np. o Gułagu lub sztucznym głodzie na Ukrainie. Nie można też opowiedzieć historii Europy I połowy XX w. bez wzmianki o ofensywie Armii Czerwonej na zachód, która rozpoczęła się w listopadzie 1918 r. i doprowadziła do wojny z Polską.

Politykę appeasementu lat 30. XX w. eksperci przypisują Wielkiej Brytanii, zapominając o Francji, gdzie głoszono słynną wątpliwość, czy warto umierać za Gdańsk. W tekście angielskim „Założeń” znajduje się sformułowanie: „Hitlerowi udało się wywołać II wojnę światową”. Dziwny powód do dumy. W tym miejscu autorzy odnotowują (i słusznie) „czwarty rozbiór Polski” przez Niemcy i ZSRR w 1939 r. Nie wspominają jednak o trzech pierwszych rozbiorach, więc kto zrozumie, o co chodzi.

Zdanie: „Ostatnie ogniska oporu polskiego zostały zdławione (snuffed out) na początku października 1939 r.” oraz brak jakiejkolwiek wzmianki o polskim wkładzie w sprawę aliancką oznacza, że Polacy nie brali już potem udziału w II wojnie światowej. Może więc zachowali neutralność? Polski ekspert prof. Włodzimierz Borodziej nie zrozumiał chyba ironii w moim pytaniu, skoro stwierdził, że albo wykazuję złą wolę, albo nie czytałem dokumentu. Szkoda, że zamiast odpowiedzieć na pytania, profesor wymierza ciosy poniżej pasa. Czyżby rzeczywiście nie zauważył, że sprawa jest ważna dla Polaków? Jeśli Polska nie jest wymieniana jako członek koalicji antyhitlerowskiej, i to taki, którego żołnierze stanowili czwartą bądź piątą siłę po stronie aliantów, to łatwiej będzie dowodzić, że Polacy sami sobie zawinili, ponosząc klęskę sowietyzacji, a na dodatek przeprowadzając wypędzenia Niemców.

W „Założeniach” jest mowa o wysiedleniach ludności niemieckiej pod koniec i po zakończeniu wojny, natomiast nie mówi się o masowych deportacjach i wysiedleniach dokonywanych przez władze Niemiec hitlerowskich i ZSRR na okupowanych terenach ani też o masowych mordach na ludności innej niż żydowska i rosyjska. Wedle autorów dokumentu, zimna wojna rozpoczęła się nie w Europie, ale na jej peryferiach. Czy to znaczy, że Niemcy, wokół których toczyły się zajadłe spory między dawnymi aliantami i gdzie dwukrotnie (1948 i 1963) o mały włos nie doszło do gorącej wojny, leżą na peryferiach Europy?

Całkiem spory akapit dotyczący „Solidarności”, polskiego papieża i stanu wojennego nie łączy się w ogóle z kwestią przyczyn upadku systemu komunistycznego. W ten sposób jedynym symbolem tego upadku może pozostać zwalenie muru berlińskiego w listopadzie 1989 r. Zapewne taki był właśnie cel redakcji odnośnych fragmentów tekstu. Gdzie jest jednak uwaga Hansa Dietricha Genschera o tym, że pierwszych wyłomów w tym murze dokonali polscy robotnicy w 1980 r.?

Poprawianie fundamentu

Takich i podobnych uwag można przytoczyć wiele. Pewną nadzieję stanowi obietnica przewodniczącego Poetteringa, wyrażona wobec posła Adama Bielana i mnie w rozmowie 4 grudnia, iż „Założenia” nie są ostateczną podstawą programu Domu Historii Europejskiej oraz że weźmie on pod uwagę uzupełnienia i korekty, które zamierzam zgłosić po dyskusji w grupie roboczej Parlamentu Europejskiego „Zjednoczona Europa – zjednoczona historia”, do której akces zgłosiło już ponad 30 posłów z prawie wszystkich krajów członkowskich.

Wojciech Roszkowski

Zobacz także
Komentarze (0)