ŚwiatJak zostać Polakiem

Jak zostać Polakiem

Trzeba być walecznym, wytrwałym i oczytanym – inaczej Polakiem nie da się zostać. Bo droga do polskiego obywatelstwa jest kręta i pełna zasadzek. Widać nie chcemy, żeby było coraz więcej nas, Polaków.

Jak zostać Polakiem
Źródło zdjęć: © Jupiterimages

27.11.2008 | aktual.: 27.11.2008 09:38

Amerykanie czy mieszkańcy Europy Zachodniej, którzy przyjeżdżają do naszego kraju, mają na ogół masę rozmaitych spostrzeżeń. To, co najbardziej rzuca się w oczy, to fakt, że mieszkańcy o innym niż biały kolorze skóry czy choćby o innych niż słowiańskie rysach stanowią w Polsce rzadkość. Ci, którzy mimo wszystko tu mieszkają, w większości przyjechali na studia, załatwić jakieś interesy albo po prostu pozwiedzać. Wcześniej czy później wrócą tam, skąd przyjechali. Można przyjąć, że nie jesteśmy państwem wystarczająco atrakcyjnym dla cudzoziemców. Ale to tylko część prawdy. Druga część jest taka, że polska polityka imigracyjna jest odstraszająca. Zarówno w stosunku do cudzoziemców, jak i naszych rodaków z obcym paszportem starających się o prawo zamieszkania w ojczyźnie. Zostać Polakiem pełną gębą naprawdę nie jest łatwo.

Sposób traktowania cudzoziemców (oraz Polaków z obcym paszportem), którzy chcieliby się u nas osiedlić, określa kilka aktów prawnych. Najstarsza jest pochodząca z roku 1962 ustawa o obywatelstwie polskim. W roku 2000 Sejm uchwalił ustawę o repatriacji, a w 2003 roku ustawę o cudzoziemcach. Z kolei ustawa o Karcie Polaka weszła w życie w marcu tego roku. Do tego doliczyć trzeba zapisy konstytucji, rozporządzenie prezydenta oraz orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego z maja 2003 roku. Ze zrozumieniem i zinterpretowaniem tych wszystkich przepisów kłopot ma osoba władająca polszczyzną na poziomie profesora Miodka. Dla obcokrajowców to labirynt, z którego wydostają się nieliczni.

Liczni za to próbują. Wystarczy zajrzeć na ulicę Długą w Warszawie. Tu, na Starówce, pomiędzy popularną knajpą piwną a klasztorem ojców Paulinów, mieści się najbardziej oblegany urząd imigracyjny w kraju – Wydział do spraw Cudzoziemców Mazowieckiego Urzędu Wojewódzkiego. W ubiegłym roku wydano tu 10 tysięcy wiz pobytowych, 8 tysięcy zezwoleń na osiedlenie się na czas określony. Ale wcale nie trzeba znać tych statystyk, żeby się zorientować, że w urzędzie na Długiej jest jak w młynie.

Tłum interesantów zbiera się tu już nad ranem. W samym urzędzie jest nowocześnie. Petent dostaje numerek i gdy nad drzwiami właściwego pokoju wyświetli się odpowiednia liczba, wchodzi do środka. I byłoby pięknie, tylko że o tym, kto dostanie karteczkę z magicznym numerkiem, decyduje kolejność zgłoszeń. I tak trzeba więc stać w kolejce. Można oczywiście przyjść po numerek w południe, gdy kolejki już nie ma. Tylko że wtedy karteczka z numerkiem ma wartość papierka po cukierku. Urząd kończy pracę o 15. Zdobycie numerka gwarantującego załatwienie sprawy przed tą godziną to już sukces sam w sobie.

A kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje. Wiera, lat 40 („pracuje się to tu, to tam”), wstała dziś o trzeciej rano. Pierwszy tej jesieni mróz Wierze nie przeszkadzał. W jej rodzinnym Charkowie w północno-wschodniej Ukrainie jest już znacznie chłodniej. Gorzej, że na Długiej nie ma żadnych ławek. Po pięciu godzinach stania na chodniku nogi jednak bolą. – Z numerkiem to już inna jakość, proszę pana – Wiera mówi po polsku niemalże bez akcentu. Wszystko dzięki dziadkowi, rodowitemu Polakowi, który nie tylko nauczył ją języka, ale też opowiadał o naszych zwyczajach i prowadzał na spotkania ukraińskiej Polonii. – Jak urząd się już otworzy, wchodzi się do środka. Jest gdzie usiąść i jest automat do kawy – pokazuje. Ten automat to genialny wynalazek. Za wrzuconą monetę krzepi klientów urzędu bez względu na wiek, religię, rasę czy kraj pochodzenia. A można tu spotkać obcokrajowców z najbardziej odległych zakątków świata. Z danych Urzędu do spraw Repatriacji i Cudzoziemców wynika, że najczęściej aplikacje imigracyjne
(różnego typu) składają obywatele Ukrainy, dalej są Białorusini, Wietnamczycy, Rosjanie i Ormianie. Rośnie liczba Chińczyków, Hindusów, Kazachów, Mongołów i Turków, a także Nigeryjczyków. Ogółem w ubiegłym roku w całym kraju o zgodę na zamieszkanie na czas określony wystąpiło ponad 28 tysięcy cudzoziemców. Pozytywną decyzję dostało 23 tysiące osób.

Pierwszy krok

Ustawa o cudzoziemcach szczegółowo opisuje, w jakich okolicznościach obcokrajowiec może dostać takie pozwolenie na pobyt na czas określony (między innymi małżeństwo z polskim obywatelem, legalna praca, prowadzenie istotnej działalności gospodarczej). Wszystko trzeba poświadczyć, przedstawiając odpowiednie dokumenty i wypełniając formularze.

Pozwolenie na zamieszkanie na czas określony to pierwszy krok do obywatelstwa. Po pięciu latach nieprzerwanego pobytu w naszym kraju można się ubiegać o status rezydenta długoterminowego. By go dostać, trzeba mieć stałe źródło dochodu oraz ubezpieczenie w ZUS. Chyba że obcokrajowiec pobierze się z obywatelem polskim. Wówczas po trzech latach małżeństwa i minimum dwóch latach przebywania w Polsce dostaje on bezterminowe pozwolenie na osiedlenie się.

Takie samo pozwolenie można też uzyskać w inny sposób. Artykuł 52 konstytucji mówi, że „osoba, której pochodzenie polskie zostało stwierdzone zgodnie z ustawą, może osiedlić się na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej na stałe”. Zdaniem Ewy Piechoty z Urzędu do spraw Repatriacji i Cudzoziemców przepis ten jest nieprecyzyjny. – O ile zapis ten stanowi, że polskie pochodzenie winno być stwierdzone na podstawie ustawy, o tyle nie wyjaśnia, na jakiej podstawie osoba polskiego pochodzenia miałaby w Polsce zamieszkać. Zastosowanie ma więc inny artykuł konstytucji, który mówi, że przepisy konstytucji stosuje się bezpośrednio, chyba że konstytucja stanowi inaczej – twierdzi Piechota. Czyli właściwa wydaje się ustawa o cudzoziemcach, a ta nie daje szczególnych preferencji przy ubieganiu się o udzielenie zezwolenia na osiedlenie się cudzoziemcom polskiego pochodzenia. – Ale nie możemy ignorować faktu, że takie preferencje wprowadza konstytucja, która jest aktem wyższego rzędu i ma pierwszeństwo w stosowaniu – próbuje
wyjaśniać zaplątana w prawny węzeł Ewa Piechota.

Polak to katolik

Do tego dochodzi problem, co można uznać za „polskie pochodzenie”, bo tego nie sprecyzowano ani w konstytucji, ani w ustawie o cudzoziemcach. Problem był tak poważny, że sprawą musiał się zająć Trybunał Konstytucyjny, który w maju 2003 roku orzekł, iż należy stosować kryteria opisane w zupełnie innej ustawie – o repatriacji. A w niej można przeczytać, że polskie pochodzenie posiada osoba, która jednocześnie spełnia dwa warunki: po pierwsze, co najmniej jedno z jej rodziców lub dziadków albo dwoje pradziadków było narodowości polskiej, po drugie – wykaże ona „swój związek z polskością, w szczególności przez pielęgnowanie polskiej mowy, polskich tradycji i zwyczajów”.

Pierwszy element należy udowodnić dokumentami, gdzie w rubryce „narodowość” musi być wpisane „polska”. Z drugim jest większy kłopot. – Szczerze mówiąc, tego udowadniania związku z polskością obawiam się najbardziej – Wiera, która na razie przyszła złożyć formularze, spuszcza wzrok. Bo w praktyce „wykazywanie związku” to nic przyjemnego. Przypomina egzamin na studiach z tą różnicą, że nikt nie wie, jaki materiał trzeba opanować, żeby zdać. Na wywiadzie imigracyjnym zdarzają się pytania z historii („Wymień wszystkich królów z dynastii Jagiellonów”, „W którym roku wybuchło powstanie styczniowe?”), geografii („Jakie miasto jest stolicą Wielkopolski?”), obyczajów („Co się robi w lany poniedziałek?”) czy wiedzy ogólnej („Wymień polskich noblistów”).

Przystępując do egzaminu, dobrze być katolikiem. Znaczna część pytań (ustalanych przez pracowników urzędów wojewódzkich) dotyczy bowiem praktyk związanych z religią rzymskokatolicką („Co podczas Wielkanocy nosi się w koszyku do kościoła?”, „Co się robi w Wielką Sobotę?”, „Co robi się w Wigilię o 24? Jak się to nazywa?”, „Co to jest Boże Ciało? Kiedy wypada?”, „Kiedy wypada święto Wszystkich Świętych?”).

Zdaniem cudzoziemców, którzy na forach internetowych wymieniają się pytaniami zadawanymi im w urzędach imigracyjnych, to właśnie zagadnienia związane z religią katolicką zdarzają się najczęściej. Obcokrajowcy skarżą się jednocześnie, że nigdzie nie można się dowiedzieć, jaki zakres materiału trzeba opanować, by urząd uznał wynik przesłuchania za zadowalający.

– To nie jest „egzamin z Polski” – zaznacza Ewa Piechota. – Postępowanie ma na celu zbadanie, czy pochodzenie danej osoby może być uznane za polskie. Trudno zatem uznać, iż organ administracji publicznej może przygotować zakres wiedzy, którą cudzoziemiec powinien opanować. Treść pytań zadawanych cudzoziemcowi zależy od osoby prowadzącej przesłuchanie i indywidualnego charakteru sprawy – twierdzi Piechota. – Wszystko zależy od widzimisię urzędnika – mówi Wiera. – Ale jestem dobrej myśli. Kupię kilka książek i powinno być dobrze.

Przesłuchanie w urzędzie na Długiej czeka ją za kilka tygodni. Tablice nad pokojami, w których odbywa się badanie u petenta poziomu polskości, groźnie upominają: „Proszę zachować ciszę. Trwa składanie wyjaśnień”.

Gdy Wiera dostanie pozwolenie na pobyt stały (a jej pozbawieni przodków towarzysze niedoli z urzędu na Długiej statut rezydenta długoterminowego), zrobi kolejny krok ku obywatelstwu. Wniosek o naturalizację można złożyć po kolejnych pięciu latach. Składa się go do prezydenta (lecz za pośrednictwem tego samego urzędu). Bo tylko prezydent zgodnie z konstytucją może nadawać obcokrajowcom polskie obywatelstwo. W ubiegłym roku Lech Kaczyński naturalizował blisko trzy tysiące obcokrajowców. Jednym z nich był Roger Guerreiro, piłkarz z Brazylii, który został Polakiem tuż przed mistrzostwami Europy w Austrii i Szwajcarii (w wyjątkowych sytuacjach prezydent może nadać obywatelstwo z pominięciem procedur).

Uroczystość odebrania przez Guerreira aktu nadania odbyła się z wielką pompą. Zwykle dzieje się to banalnie. W podpisanym jeszcze przez Aleksandra Kwaśniewskiego rozporządzeniu o szczegółach trybu nadania obywatelstwa zapisano, że decyzję odbiera się w okienku starostwa powiatowego, gdzie mieszka świeżo upieczony Polak. Nie musi on – tak jak jest na przykład w Kanadzie – zdać egzaminu ze znajomości ustroju nowej ojczyzny oraz praw i obowiązków obywatelskich. Nie musi też – jak jest w USA – zdać egzaminu ze znajomości konstytucji, by potem złożyć przysięgę na jej przestrzeganie. Po 10 latach starań odbiera się tylko niepozorny list z prezydenckiej kancelarii.

Igor Ryciak

Karta nie taka mocna

Obowiązujące od marca tego roku przepisy o Karcie Polaka są unikatowe w skali europejskiej. Ustawa, która reguluje sposób jej wydawania, została pomyślana jako lek łagodzący niedogodności związane z naszym wejściem do UE i strefy Schengen. Kartę Polaka mogą dostać wyłącznie obywatele byłego ZSRR. Szczęśliwy posiadacz takiego dokumentu może korzystać z kilku przywilejów. Ma na przykład darmowy wstęp do muzeów państwowych oraz ulgę na przejazdy PKP. Najważniejsze jednak, że przyjeżdżając do Polski, nie musi się ubiegać o pozwolenie na pracę. Ale Karta Polaka nie daje prawa do osiedlania się. W ogóle nie ma żadnego związku z całym procesem imigracyjnym i naturalizacyjnym. Nawet w sytuacji gdy jej właściciel przyjeżdża do Polski na kilka tygodni, musi jak każdy inny obcokrajowiec zdobyć wizę.

Gdy ustawa o Karcie Polaka powstawała, urzędnicy MSZ szacowali, że może o nią wystąpić od 200 do 400 tysięcy osób. Dziś, po ośmiu miesiącach obowiązywania przepisów, można powiedzieć, że była to mrzonka. Do tej pory konsulaty za naszą wschodnią granicą wydały tylko 10 tysięcy kart. Powód? Przywileje wynikające z posiadania karty nie są duże, a procedury jej uzyskania skomplikowane. Oprócz złożenia licznych dokumentów poświadczających polskie pochodzenie należy też przejść test z wiedzy o naszym kraju. Pulę pytań ustala centralnie MSZ. Chcąc mieć Kartę Polaka, trzeba wiedzieć na przykład, jak Polak elegancko wita się z kobietą oraz gdzie mieszkał smok wawelski.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
polskapolacyobywatelstwo
Zobacz także
Komentarze (0)