Jak wykreować polityka?
Specjaliści od wizerunku szkolą posłów z komisji śledczych, jak mają zabłysnąć przed kamerami, a świadków - jak wypaść nudno, ale wiarygodnie.
Chociaż Eryk Mistewicz siedzi naprzeciwko i popija herbatę, to trzeba przyjąć, że go nie ma. Bo marketing polityczny i kreowanie wizerunku polityków jest rzeczą wstydliwą. - To, że mój klient jest dobry, świadczy o nim, a nie o mnie. Ja nie będę się obrendowywał [od angielskiego brand, czyli "marka" - przyp. red.] znanymi nazwiskami - mówi Mistewicz, który doradzał już marszałkowi Sejmu Maciejowi Płażyńskiemu i przewodniczącemu sejmowego klubu Platformy Obywatelskiej Janowi Rokicie. Nie może jednak zdradzić, których posłów z trzech komisji śledczych uczył, jak mają występować przed kamerami.
Mistewicz uważa, że z komisji na komisję ustalenie prawdy jest coraz trudniejsze, a złapanie świadka na kłamstwie - wręcz niemożliwe, bo coraz więcej zeznających korzysta z usług wyspecjalizowanych firm. Nawet jeśli poseł wie, że świadek kłamie, to niczego udowodnić nie może. - Dlatego śledczym pozostaje teatr - wyjaśnia Mistewicz. Szczególnie ważną rolę teatr odgrywa w komisji do spraw PZU, która zajmuje się skomplikowanymi problemami transferów bankowych i inżynierią finansową. Dla zwykłego telewidza są to rzeczy zupełnie niezrozumiałe.
- Bardzo ważna jest mowa ciała - tłumaczy Mistewicz. - Zawieszenie głosu w odpowiednim momencie, gestykulacja. Swoich uczniów Mistewicz pilnuje, by nauczyli się roli na pamięć. - Wyćwiczone wcześniej pytanie, które przygwoździ świadka, mogą potem pokazać wszystkie programy informacyjne - mówi Mistewicz. Jego zadaniem jest zrobienie z posła gwiazdy komisji śledczej. By tak się stało, klient musi mieć świadomość, że ma około 30 sekund na zaprezentowanie swego nienagannego kręgosłupa ideologicznego, miłości do ojczyzny i elokwencji. Jeśli potrwa to dłużej, nie pokaże go żadna telewizja. - Zadanie nie jest łatwe - mówi Eryk Mistewicz - bo aktorzy wzywani przed komisję śledczą są coraz lepiej przygotowani.
Dekalog świadka
Świadek komisji, zupełnie inaczej niż śledczy, powinien być niezauważalny i nudny, ale za to przekonywający. Nie może robić się czerwony jak Robert Kwiatkowski (specjalista od wizerunku Piotr Tymochowicz doradza klientom fizjologicznie reagującym na kłamstwo wizytę w solarium - lepiej niech mówią Mulat niż burak). Nie może nerwowo ocierać chusteczką potu z czoła jak prezes banku Millennium Bogusław Kott. Nie może być arogancki jak Aleksandra Jakubowska i nic nie wiedzieć jak Lech Nikolski.
I najważniejsze. Nie może zaskoczyć go żadne pytanie. - Niedopuszczalne jest, gdy świadek milczy, bo nie wie, co odpowiedzieć - mówi współwłaściciel firmy X, która przygotowywała do występu już czterech kluczowych świadków przed trzema różnymi komisjami. Każdy klient firmy X, zanim stanie przed komisją śledczą, musi sam przygotować szczegółowe kalendarium wydarzeń, nauczyć się go na pamięć i nigdy go nie zmieniać. Dowiaduje się też, że nie ma bezpiecznych obszarów w jego życiu. Bo posłowie z komisji Orlenu i PZU w odróżnieniu od komisji Rywina zapytać mogą o wszystko.
I jeszcze kilka zasad:
- Jeśli byłeś na jakimś spotkaniu, o którym chciałbyś zapomnieć, licz się z tym, że są zdjęcia, nagrania, świadkowie. Zamiast kłamać, narzuć własną interpretację wydarzeń.
- Sprawdź wiedzę posła. Jeśli jest głęboka, nie daj z siebie wyciągać informacji. Sam o wszystkim opowiedz ze szczegółami.
- Kupuj czas. Proś o pokazanie dokumentów - masz wtedy chwilę na zastanowienie.
- Nie składaj żadnych oświadczeń przed komisją. Robią to ci, którzy mają coś do ukrycia. Ty przychodzisz mówić prawdę.
- Nie bierz ze sobą adwokata. Prawnik kojarzy się z obrońcą - a ty nie jesteś oskarżonym.
- Najważniejsza jest szczerość, pod warunkiem że jest dobrze przećwiczona.
Na przygotowanie świadka agencja X potrzebuje około tygodnia. W tym czasie zbiera informacje i tworzy listę pytań. Trzeba ich przygotować 300-400, żeby klient nie dał się zaskoczyć. Przed komisją pada zwykle zaledwie 10% pytań innych niż wcześniej ćwiczone. - I my, i członkowie komisji korzystamy najczęściej z tych samych archiwów, więc mamy podobną wiedzę - mówi współwłaściciel firmy X. - A potem wystarczy kilkadziesiąt razy przepytać klienta, tak jakbyśmy to my byli śledczymi.
W rękach fachowców
Premier Leszek Miller, gdy stawał przed śledczymi 26 kwietnia 2003 r., był przygotowany jak bokser do walki o mistrzostwo świata. Tak mówi o nim jeden z konsultantów szykujący go do występu przed komisją Rywina. - Była w nim chęć zwarcia i pewność zwycięstwa - wspomina konsultant.
Miller był pierwszym świadkiem profesjonalnie przygotowywanym przez sztab ekspertów z szefem doradców premiera Grzegorzem Rydlewskim na czele. Zespół zebrał pytania, które mogły paść podczas przesłuchania. Gdy lista była gotowa, okazało się, że Miller nie wiedział, kto co zeznał przed komisją, i wykładał się na szczegółowych kwestiach. Chociaż upierał się, że nie o wszystkim musi wiedzieć, sztab pracował nad nim trzy dni w willi w Klarysewie, kładąc nacisk głównie na sesje pytań i odpowiedzi. Premier miał być merytorycznie gotowy do odpowiedzi na każde pytanie, a jego występ z założenia powinien być nudny.
- 80% czasu poświęciliśmy przekonywaniu premiera, by trzymał dystans i nie szedł w zwarcie - mówi konsultant. Wreszcie jedyne, co pozostało do wyeliminowania, to drgające nogi Millera. - Doszliśmy do wniosku, że źle będzie wyglądała w telewizji podskakująca pod stolikiem noga, więc kazaliśmy mu przez całe przesłuchanie trzymać długopis w ręce. To jedyna rada na kinestetyka - opowiada konsultant.
- Nie przewidzieliśmy niestety, że jeden z przeciwników w ringu bije po jajach i że nasz zawodnik zniży się do tego poziomu, mówiąc, że Ziobro jest zerem. To zdecydowało, że kierownik wypadł fatalnie i całe przygotowania zostały zmarnowane. Chociaż - ciągnie konsultant - on był tak nabuzowany emocjami, że gdyby nie ta nasza ciężka praca, gotów był wstać i przyłożyć z główki któremuś z komisji. Ruch w agencjach PR-owskich rozpoczął się właśnie po występie Millera. - Klienci zdali sobie sprawę, że bez specjalistycznego przygotowania nie ma co się pchać przed komisje - mówi współwłaściciel firmy X.
Cena wiarygodności
Jan Kulczyk, zanim jeszcze zaczął zeznawać, miał przeciw sobie całą komisję, prasę i opinię społeczną. - Wynajął agencję, gdy się okazało, że nie panuje ani nad emocjami, ani nad wizerunkiem - mówi Eryk Mistewicz. Biznesmena do publicznych występów przygotowywała warszawska agencja PR Profile (w Profilach nikt na ten temat nie chce rozmawiać).
Największym błędem Kulczyka było to, że dał się złapać na kłamstwie. - Opowiadał tyle wersji spotkania wiedeńskiego z Ałganowem, że w końcu się musiał posypać - mówi jeden z PR-owców. Potem już skakał z miny na minę. Mówił, że nie wie, iż się miał spotkać z Ałganowem, a jak się spotkał, to nie wiedział, kim on jest. Nie wiedział nawet, ile ma akcji w swoich firmach. Nie pasowało to do wizerunku kompetentnego biznesmena. - Kulczyka zabił grzech pychy i wiara, że wszystko wie najlepiej. Klient musi pozwolić pokierować sobą, choćby był największym biznesmenem w kraju - mówi PR-owiec.
Wedle tej wskazówki postąpili Grzegorz Jankielewicz i Wiaczesław Smołokowski, właściciele firmy J&S, którzy wynajęli agencję byłych dziennikarzy - MDI. Z przesłuchania wyszli obronną ręką, choć na początku prac komisji śledczej wydawali się zamieszani w niejasne interesy paliwowe. - Widać było, że dobrze odrobili lekcję. Mieli przećwiczone pytania i na żadnym się nie wyłożyli, choć materia była bardzo trudna - mówi jeden z PR-owców.
Eryk Mistewicz twierdzi, że cena wiarygodności waha się od 20 do 30 tysięcy złotych. Tyle kosztuje profesjonalne przygotowanie świadka do publicznego występu przed śledczymi. Jeśli dochodzi do tego przygotowanie merytoryczne, to nawet dwa razy więcej. Kto z jakim świadkiem pracuje i za ile - to największa tajemnica rynku. Piotr Tymochowicz, twórca wizerunku Leppera, mówi, że osobom, które się do niego zgłaszają, najbardziej zależy na dyskrecji. - Wstydzą się, że nie są tak genialni i muszą korzystać z pomocy - tłumaczy Tymochowicz, który przeszkolił do tej pory dwóch świadków. Obaj płacili za to, by sprawić na komisji wrażenie jak najbardziej wiarygodnych. - A nie mogliby po prostu mówić prawdy? - W prawdę nikt nie uwierzy - mówi Tymochowicz. - I jest ona kuriozalnie niemedialna.
Cezary Łazarewicz