Jak to się robi w Ameryce?
Uczniowie w Stanach Zjednoczonych od lat uczą się w szkole o wstrzemięźliwości seksualnej. Z roku na rok spada tam liczba ciąż u nastolatek, chorób wenerycznych i dokonywanych aborcji.
31.08.2007 | aktual.: 05.09.2007 11:34
Gdy na początku lat 90. ub. wieku kongres USA przegłosował wprowadzenie szkolnych programów propagujących unikanie współżycia przed ślubem, demokraci pukali się w czoło. Ta wasza akcja nie przyniesie rezultatów – przekonywali. Dziś, po kilkunastu latach, jak na dłoni widać, że propagowanie czystości przynosi wymierne społeczne rezultaty.
Powszechna edukacja seksualna trafiła do europejskich i amerykańskich szkół pod koniec lat 60. Powoli zaczęły się ścierać dwie koncepcje: nauczanie ograniczone do biologicznej edukacji seksualnej, informowanie o metodach zapobiegania ciąży, bez promowania formacji duchowej oraz wychowanie do czystości.
Ten drugi program promuje wierność małżeńską, wstrzemięźliwość, pokazując, że jest ona jedyną pewną drogą zapobiegania pozamałżeńskim ciążom i chorobom wenerycznym. Na to rozwiązanie zdecydowało się w latach 90. ubiegłego wieku wiele amerykańskich szkół. Ministerstwo zdrowia przygotowało wówczas kampanię „Zdrowa ludność 2010”. Miała ona zmniejszyć liczbę nastolatków aktywnych seksualnie.
Lekcje czystości
Wprowadzenie do szkół programów edukacyjnych promujących czystość okazało się prawdziwą społeczną rewolucją. Młodzi Amerykanie od kilkunastu lat uczą się, że monogamiczne małżeństwo jest normą seksualnego współżycia, dowiadują się też, jak odrzucać różnorakie propozycje seksualne. Program zatwierdził Kongres Stanów Zjednoczonych i to on przede wszystkim finansuje jego realizację. Zgodnie z prawem, na wychowanie do seksualnej wstrzemięźliwości można przeznaczyć rocznie do 50 milionów dolarów z budżetu federalnego i 37 milionów z budżetów poszczególnych stanów. Co ciekawe, by program mógł być finansowany z państwowych funduszy, musi jednoznacznie odrzucać promowanie antykoncepcji i wychowywać młodzież do wykluczenia jakiegokolwiek współżycia przed ślubem.
Burza za oceanem
Nic dziwnego, że decyzja Kongresu wywołała histerię demokratów. Od lat za oceanem trwa wojna domowa na argumenty. Demokraci wykazują, że tak olbrzymie pieniądze wyrzucone są w błoto, a kampania promująca przedślubną wstrzemięźliwość nie przynosi pożądanych rezultatów. Próbują nawet przeforsować w Kongresie decyzję o zaprzestaniu finansowania programu. Co na to republikanie? Wyciągają tabele i statystyki. To one są ich głównym argumentem. I to one przekonały już niejednego sceptyka.
Liczby, liczby
W ciągu kilkunastu ostatnich lat znacząco spadła liczba ciąż u nastolatek (i co się z tym wiąże – dokonywanych aborcji) oraz liczba chorób przenoszonych drogą płciową. W Stanach zanotowano aż 30-procentowy spadek ciąż u nieletnich. To powrót do najniższego poziomu od 1946 r.
W latach 1991–1995 liczba ciąż u niezamężnych nastolatek spadła o 66 proc. To owoc promowania wstrzemięźliwości seksualnej – zachwalają autorzy projektu. Z roku na rok obniża się odsetek nastolatków aktywnych seksualnie i odsetek tych, którzy rozpoczęli współżycie. W 1991 r. 54,1 proc. amerykańskich uczniów przyznawało się do tego, że kiedykolwiek odbyli stosunek seksualny. Dwa lata temu deklarowało to 46,8 proc. z nich. Zmalał też procent tych, którzy mieli już czterech lub więcej partnerów seksualnych (z 18,7 proc. w 1991 roku do 14,3 przed dwoma laty). Procent chłopców w wieku 15–17 lat po inicjacji seksualnej spadł z 43 w roku 1995 do 31 proc. w 2002. U ich rówieśniczek zanotowano podobny spadek (z 38 proc. w 1995 do 30 proc. w 2002 r.).
Zmniejsza się też odsetek najmłodszych nastolatków (poniżej 15. roku życia) po inicjacji seksualnej (chłopcy: 21 proc. w 1995 r. do 15 proc. w 2002; dziewczęta: 19 proc. w 1995 roku do 13 proc. w 2002). Statystyki pokazują jasno, że w ciągu ostatnich dwudziestu lat spada również zachorowalność na choroby weneryczne.
Prawdziwa rewolucja dokonała się też w głowach nauczycieli szkół średnich. W 1988 r. jedynie 2 proc. z nich zalecało abstynencję jako jedyny pewny środek zapobiegania ciąży i chorobom wenerycznym, jedenaście lat później robiło to już 23 proc. Gumowa wolność
Choć dane mówią same za siebie, edukacja w Stanach to rzecz precedensowa. W większości krajów na zachodzie Europy przeforsowano projekt edukacji seksualnej ograniczonej do przekazywania wiedzy biologicznej i informowania o metodach zapobiegania ciąży bez promowania wartości etycznych.
Jaskrawym przykładem jest szkolnictwo Wielkiej Brytanii. Angielscy uczniowie od 11. roku życia chodzą na lekcje edukacji seksualnej. Różnią się one jednak znacząco od podobnych zajęć prowadzonych za Oceanem. Normą tych lekcji jest promowanie stosowania antykoncepcji. Rezultaty? To Wyspy mają najwyższy wskaźnik ciąż wśród nieletnich w Europie (26 urodzeń na 1000 kobiet w wieku 15–19 lat). Wiek inicjacji seksualnej obniżył się w latach 90. do 16 lat, a w ciągu ostatnich 10 lat nastąpił aż 20-procentowy wzrost ostrych zachorowań na choroby przenoszone drogą płciową wśród mężczyzn i 56-procentowy wśród kobiet (sama zapadalność na chlamydię wzrosła od 1996 r. o 223 proc.)
Rośnie również liczba ciąż u dziewczynek poniżej 14. roku życia. W 2004 r. dziecka spodziewało się 341 z nich. A aż 60 proc. zdecydowała się na aborcję. Rośnie liczba aborcji wśród angielskich nastolatek, które nie mają jeszcze 19 lat (z 31,1 tys. w 1991 roku do 35,3 tys. w 2005).
Test ciążowy
Tabelki i wykresy jasno pokazują, że amerykańska kampania promująca czystość odniosła społeczny sukces: mniej ciąż u nastolatek, mniej aborcji, spadek zapadalności na choroby weneryczne.
Żonglowanie liczbami nie jest jednak ostatecznym argumentem. Jak widać, nie przekonuje ono środowisk liberalnych, zatykających rozmówcom usta hasłami o łamaniu prawa do wolności.
Za każdą z tych statystyk, cyferek i wykresów kryje się konkretne ludzkie życie, dramat, płacz, samotność. Konkretna amerykańska uczennica, która z przerażeniem wykonuje test ciążowy. Jego wynik może oznaczać, że z beztroskiej strefy wirtualnego surfowania po necie i słuchania MP3 wejdzie w nieznany świat sterty pieluch i nieprzespanych nocy. Chyba że zdecyduje się na aborcję… Ale i wówczas będzie to oznaczało koniec beztroskiego dzieciństwa.
W tekście wykorzystałem dane z artykułu Katarzyny Urban zamieszonego w biuletynie „Służba życiu”.
Marcin Jakimowicz