Jak powstało cesarstwo biznesu
Przewodniczący Mao wciąż spogląda na wielki plac Tiananmen. Skojarzenia z dramatycznymi wydarzeniami niedawnej historii Chin są tu nieuchronne. W upalną lipcową niedzielę pod portretem wodza rewolucji rozgorączkowany tłum zgotował jednak aplauz nie przewodniczącemu, lecz grupie piłkarzy Manchester United, Czerwonych Diabłów, którzy zwiedzali Pekin przed kolejnym meczem rozgrywek Asian Tour. Mao Zedong nadal patrzy jak żywy z portretów i suwenirów zdobiących stragany i kioski dla turystów.
Podwieszony pod lusterkiem auta, jest też amuletem dla kierowcy taksówki, który nagminnie przekraczając prędkość, wiózł mnie wielopasmową szosą z lotniska do centrum stolicy. Tyle że autostrada - podobnie jak wyrosłe po obu stronach smukłe wieżowce - należała już do całkiem innej chińskiej bajki. Tę zapisują na co dzień wskaźniki wzrostu, który zapiera dech światu i rysuje wizję nie powstrzymanej ekspansji gospodarczej.
A jeśli pojawiają się w tej bajce czerwone diabły, to są nie z maoistycznej ideologii, lecz z superkapitalistycznej Anglii.
Za ciasne tory
W ostatnich 25 latach wzrost PKB w Państwie Środka - ponad 9 proc. rocznie - bił wszelkie światowe rekordy. Skok uśpionego przez wieki, pogrążonego w zacofaniu i wstrząsanego politycznymi konwulsjami olbrzyma na pozycję szóstej gospodarki świata umożliwiły reformy zapoczątkowane w 1978 r. przez ówczesnego szefa KP Chin Deng Xiaopinga. Stopniowe przechodzenie od gospodarki centralnie sterowanej do rynkowej w połączeniu z otwarciem kraju na inwestycje zagraniczne i handel ze światem wyzwoliły niezrównany potencjał ogromnej, kilkusetmilionowej siły roboczej i pozwoliły efektywniej wykorzystywać zasoby kapitałowe i surowcowe.
- Źródła wzlotu chińskiej gospodarki tkwią także gdzie indziej, m.in. w tradycyjnej skłonności tutejszego społeczeństwa do oszczędzania - mówi "Wprost" prof. Mao Yushi, jeden z najwybitniejszych chińskich ekonomistów, szef niezależnego Unirule Institute of Economics w Pekinie. Chińska stopa oszczędności jest (o czym niewielu wie) niemal najwyższa na świecie i sięga obecnie 40 proc. To dlatego Chiny dysponują dziś ogromnym kapitałem. Kraj jest ubogi, ale ma dużo pieniędzy dzięki temu, że ludzie oszczędzają tu w nieporównanie większym stopniu niż w Ameryce Łacińskiej czy państwach Europy Środkowo-Wschodniej. Drugą przyczyną wzrostu gospodarczego Chin jest ogromna podaż, a zarazem taniość siły roboczej. Jeśli porównać płace i koszty pracy z innymi regionami świata, w Chinach należą one wciąż do najniższych. Chiński robotnik zarabia przeciętnie dziesięć razy mniej od amerykańskiego i europejskiego. W rezultacie kraj ten jest konkurencyjny w handlu międzynarodowym. Oczywistym atutem Chin jest wreszcie ich
wielkość: 1,3 mld konsumentów, setki milionów rąk do pracy.
Kto wraca do Pekinu po kilkuletniej przerwie, ryzykuje zabłądzenie w miejscach, które wydawały się mu dobrze znane. Nowe horyzonty wyznaczają mnożące się jak grzyby po deszczu strzelające w niebo hotele, siedziby firm i banków, dawne senne ulice ustępują miejsca szerokim arteriom, przecinanym wiaduktami. Ubogi Pekin, który parę lat temu zaczynał się zaraz za centrum, został wyburzony i przepędzony na peryferie. Na ulicy Huixiu Dongjie, całkiem niedaleko placu Tiananmen, w wielkim pasażu handlowym na kilku poziomach pysznią się najdroższe marki perfum, biżuterii, ubrań, galanterii skórzanej. Ceny są tu na ogół wyższe niż w podobnych salonach w Europie czy USA. Klientela - wyłącznie chińska. Nieliczni cudzoziemcy to raczej przemykający się ciekawscy, oglądających przez szybę zakazany, bo zbyt drogi świat chińskiego luksusu. Wzrost gospodarczy, nadal zawrotny, w pierwszym półroczu tego roku sięgnął 9,5 proc., teraz jednak wywołując mniej entuzjastyczne komentarze. Ekonomiści ostrzegają, że rozpędzonej chińskiej
gospodarce grozi wypadnięcie z torów. Nie wytrzymuje tempa transport kolejowy, bilans energetyczny jest coraz bardziej napięty, wysoką cenę za szybki wzrost produkcji płaci środowisko naturalne. W ostatnich miesiącach dochodziło do licznych protestów na prowincji, gdzie wieśniacy domagali się (czasem skutecznie) zamknięcia fabryk zatruwających ich ziemię i plony. Z tego powodu od dwóch lat rząd realizuje program schładzania gospodarki. Za pożądane tempo wzrostu w najbliższym czasie uznano 7-7,5 proc. rocznie. Spadek poniżej tej granicy byłby zbyt niebezpieczny i grożący szybkim wzrostem bezrobocia.
Jakie są zatem granice chińskiego wzrostu? Profesor Mao Yushi obok zagrożeń ekologicznych wskazuje problemy związane z demografią. Kraj z 1,3 mld mieszkańców przechodzi teraz szybką zmianę demograficzną - przede wszystkim struktury wiekowej ludności. W Pekinie i innych dużych miastach wiele rodzin ma dziś tylko jednego potomka. To rezultat "polityki jednego dziecka", narzuconej przez władze od 1979 r. Można zatem przewidywać, że w ciągu 15 lat Chiny wkroczą w epokę starzejącego się społeczeństwa. Teraz mają nadwyżkę siły roboczej, ale za 10-15 lat będą odczuwać jej niedobór. Sygnały już widać w najszybciej rozwijającej się strefie wybrzeża. Zmniejsza się tam podaż siły roboczej, a rosną płace. Wszystko wskazuje na to, że tendencja ta będzie przybierać na sile. A to obniży konkurencyjność chińskich towarów. Dopiero jednak za kilkanaście lat.
Chiński Gini
Ograniczeniami rozwoju, zdaniem rozmówcy "Wprost", mogą też być niewydolny sektor finansowy i zła, wbrew pozorom, kondycja banków, które obok ogromnego kapitału mają miliardy niespłacalnych długów. W rezultacie w ciągu najbliższych dwóch, trzech lat może dojść do kryzysu finansowego. Poważnym problemem jest też rosnąca przepaść w dochodach między biednymi a bogatymi. Ulice w Pekinie są na ogół zadbane i czyste, nie widać brudu i biedy, typowych niegdyś dla miast w tej części Azji. Ale wielokrotnie zaczepiały mnie siedzące na chodniku kobiety z dziećmi na ręku lub dzieci proszące o drobny choćby datek. W 2004 r. liczba milionerów w Chinach wzrosła do 236 tys., a liczba multimilionerów podwoiła się do stu. W tym samym roku niemal 76 mln Chińczyków żyło za 112 USD rocznie, z tego 26 mln w absolutnej nędzy, zarabiając mniej niż 81 USD rocznie. - Z tego powodu dochodzi do zamieszek na prowincji, rośnie przestępczość - zwraca uwagę chiński ekonomista. Przy słabych wciąż rządach prawa rosnące rozwarstwienie
społeczne grozi zachwianiem niezbędnej olbrzymiemu krajowi stabilności. Wielu widzi w tym największe zagrożenie dla przyszłości chińskiej gospodarki. - Teraz wszystko jest dobrze - mówi Mao Yushi. - Wzrost jest szybki, ale ukryte niebezpieczeństwo tkwi w niestabilności politycznej. Ekonomiści i socjologowie na Zachodzie stosują tzw. współczynnik Giniego, wskazujący stopień rozwarstwienia społecznego. Kiedy jest on wyższy niż 0,40, mówią o przekroczeniu linii ostrzegawczej i groźbie konfliktów społecznych. - Jeśli zastosować ten wskaźnik do Chin, okaże się, że poziom 0,40 został dawno przekroczony - mówi "Wprost" profesor Zhang Wanli z Chińskiej Akademii Nauk Społecznych. Dlaczego zatem nie doszło w Chinach do wielkiego konfliktu społecznego? Powodem względnego spokoju, zdaniem pani profesor, może być to, że w pierwszej fazie reform ich owoce zostały względnie równo podzielone między wszystkie grupy społeczne. Inaczej mówiąc, dla ogółu obywateli poziom życia podniósł się w stosunku do okresu sprzed reform.
Według oficjalnych danych, od początku reform gospodarczych w 1978 r. odsetek ludności żyjącej poniżej granicy ubóstwa zmniejszył się z 30,7 proc. do 3,1 proc. - ze strefy absolutnej nędzy udało się wyrwać ponad 250 mln Chińczyków. - Ostatnie lata przyniosły jednak szybsze pogłębianie się różnic majątkowych - dodaje prof. Zhang Wanli.
uropa tuż-tuż
Chiny wyraźnie starają się zapracować na opinię, jak określają to sami Chińczycy, "największego laboratorium zmian gospodarczych, społecznych i politycznych we współczesnej historii". W przewidywaniu przyszłych problemów społeczeństwa liczącego 1,3 mld osób w Pekinie uznano, że dalszy rozwój gospodarki będzie wymagał dokonania swego rodzaju nowego "wielkiego skoku"; tym razem jednak nie mającego nic wspólnego z szaleństwami epoki Mao. Od producenta tanich towarów dla reszty świata Chiny chcą przejść do nowej roli: państwa stawiającego na innowacyjność, na produkcję dóbr, których nikt dotychczas nie wytwarzał. Ambicje takie mogą się wydać nieco na wyrost, jeśli pamiętamy o oskarżeniach światowych koncernów pod adresem Chin o technologiczne piractwo i nielegalne kopiowanie produktów obcych firm. Faktem jest, że w Chinach wydatki na badania naukowe i rozwój gwałtownie rosną.
W 2004 r. zwiększyły się o 20 proc., do 22,3 mld USD, co odpowiadało 1,35 proc. chińskiego PKB. Bruksela już alarmuje, że Chiny zaczynają doganiać i prześcigać Unię Europejską, która na badania naukowe wydaje 1,9 proc. swego PKB.
Kilkadziesiąt minut jazdy od centrum Pekinu, nad sztucznymi jeziorami, rozciąga się chińska Dolina Krzemowa - Park Nauki i Technologii Zhongguancun. W przeszklonych instytutach i placówkach badawczych młodzi chińscy naukowcy (kraj ten "produkuje" czterokrotnie więcej inżynierów niż Stany Zjednoczone) pracują nad projektami z dziedziny elektroniki, biotechnologii czy inżynierii genetycznej. I robią pieniądze. Jak Yuan Youzhong, zastępca dyrektora generalnego firmy Nuctech. Jego przedsiębiorstwo specjalizuje się w budowie systemów prześwietlania promieniami X kontenerów i pojazdów transportowych. Sprzęt ten, używany m.in. w urzędach celnych, pozwala na szybką kontrolę wnętrza pojazdu bez jego otwierania, umożliwia skuteczne wykrywanie nielegalnego przemytu, podejrzanych towarów, narkotyków, materiałów wybuchowych, a także demaskowanie nadużyć skarbowych. Jego przydatność z punktu widzenia potrzeb bezpieczeństwa zwłaszcza po 11 września 2001 r. ogromnie wzrosła. Nuctech powstała niedawno, bo w 1997 r. - Z
60-procentowym udziałem w globalnym rynku staliśmy się obecnie firmą przodującą na świecie - mówi "Wprost" Yuan Youzhong. Firma Nuctech została założona wyłącznie przez Chińczyków i bazuje na chińskiej technologii. Jej głównym udziałowcem jest Uniwersytet Tsing Hua w Pekinie, uważany za główną kuźnię chińskiej myśli technologicznej. Nuctech jest przykładem skutecznego przetwarzania technologii laboratoryjnej w produkt. Firma eksportuje dziś swoje systemy do wielu krajów świata: od Belgii, Norwegii i Finlandii po Tajlandię, Koreę Południową i Australię. Interesuje się też rynkiem polskim. - Polska jest ważnym krajem UE, dlatego chcielibyśmy jak najszybciej być obecni także nad Wisłą - mówi Yuan.
Dwoje do tanga
- Kiedy porównuję Chiny i Indie, myślę że gospodarka indyjska nie jest w takim stopniu rynkowa co chińska - twierdzi Mao Yushi. Mimo że Indie uchodzą za kraj bardziej demokratyczny niż Chiny, gospodarka jest tam bardziej regulowana i ma więcej ograniczeń. Ale na międzynarodowe przyznanie statusu gospodarki rynkowej Chiny będą jeszcze musiały poczekać. Powtórzył to podczas lipcowej wizyty w Pekinie przewodniczący Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso, przypominając gospodarzom, że "do tanga trzeba dwojga". - Europejska opinia publiczna potrzebuje konkretnych rezultatów, aby traktować chińską potęgę gospodarczą nie jako zagrożenie, lecz szansę - powiedział Chińczykom Barroso, wyjaśniając, że obok usuwania nierównowagi w wymianie handlowej konieczny jest także postęp w kwestii praw człowieka.
- Rozwój gospodarczy Chin nie jest zagrożeniem, lecz stwarza ogromne szanse dla biznesu innych krajów - tak w lipcu prezydent Hu Jintao uspokajał przywódców grupy G 8 na wspólnym spotkaniu w Szkocji z pięcioma wschodzącymi gospodarkami świata, w tym Indiami i Brazylią. Chińska nadwyżka handlowa (w 2004 r. ponad 162 mld USD w wymianie z USA i ponad 78 mld euro z UE) bywa przytłaczająca, ale trzeba pamiętać, że 62 proc. wzrostu chińskiego eksportu w ostatnich 10 latach pochodziło z chińskich filii wielonarodowych koncernów mających siedziby w Ameryce, Europie i Japonii. Innymi słowy - Zachód, nakładając restrykcje na handel z Chinami, zaszkodziłby przede wszystkim sam sobie. Co ważniejsze, Chiny stały się jednym z głównych nabywców amerykańskich bonów skarbowych, pozwalających finansować idący w setki miliardów dolarów dług wewnętrzny USA. Nagła decyzja Pekinu o zainwestowaniu w inne lokaty miałaby więc katastrofalne skutki dla gospodarki amerykańskiej.
Prawda jest taka, że Chiny włączają się coraz bardziej w światowy proces globalizacji, a ich gospodarka jest w rosnącym stopniu powiązana z innymi gospodarkami, od amerykańskiej poczynając. Dlatego, choć do tanga faktycznie "trzeba dwojga", zamykanie się na wielki azjatycki kraj nazywany dziś fabryką świata byłoby ekonomicznym i handlowym absurdem. Rzecz w tym, by z chińskiego tańca wyciągnąć maksimum korzyści. - Polska nie potrafi jeszcze wykorzystać szans tkwiących w bezprecedensowej ekspansji gospodarczej Chin - mówi radca minister Marek Łyżwa, szef Wydziału Ekonomiczno-Handlowego Ambasady RP w Pekinie. Dwustronne obroty handlowe przekroczyły w 2004 r. 2,3 mld USD, z czego 560 mln USD przypadło na polski eksport, który wzrósł o 121 proc. Ujemny bilans handlowy nie jest jednak problemem: deficyt większy od naszego o niemal miliard dolarów mają na przykład Węgry, kilkanaście miliardów dolarów deficytu notuje bardzo aktywna na chińskim rynku Holandia.
Waldemar Kedaj z Pekinu
Współpraca: Aleksander Piński