Jak Polacy bronili bazy przed szturmem rebeliantów w Afganistanie
Atak rebeliantów na bazę w Ghazni z końca sierpnia polscy żołnierze wspominają jako coś najgorszego w ich życiu, a koszmar jaki przeżyli, śni się wielu do dziś - ujawnia "Polska The Times".
Szturm talibów rozpoczął się potężną eksplozją pojazdu wypełnionego materiałami wybuchowymi. W pierwszym momencie Polacy jak jeden mąż pomyśleli, że to "rakieta spadła za ścianą".
Eksplozja o mocy półtorej tony trotylu wzbiła w powietrze 25 ton piachu z kamieniami, a fala uderzeniowa rzucała ludzi na ziemie i wyrywała drzwi z kontenerów. Pękały ściany w budynkach, a w środku przedmioty dosłownie fruwały - relacjonuje "Polska The Times". Nad kompleksem unosił się słup czarnego dymu.
Przez 20-metrową wyrwę w ogrodzeniu do bazy zaczęli wdzierać się rebelianci - na sobie mieli samobójcze pasy z materiałami wybuchowymi, a w rękach karabiny i... pojemniki muchozolu. Później po bazie krążyły plotki, że bojownicy mieli się nim odurzać albo miał ich chronić przed bólem. Jeden z żołnierzy relacjonował, że napastnicy wyglądali "jakby byli naćpani".
Polacy wskoczyli do pojazdów bojowych i ruszyli z odsieczą. Gazeta przytacza relację żołnierza, jak jeden z zamachowców wysadził się tuż obok naszego Rosomaka. - Odłamki poszły po wozie. Części jego ciała znalazły się na Rosomaku. Zostały po nim trampki i czarna plama - opowiada i podkreśla, że "wymiana ognia z przeciwnikiem była solidna".
Szczątki innego z zamachowców samobójców wylądowały półtora metra od zastępcy szefa sztabu ds. operacyjnych. Głowa potoczyła się dalej. - Ich porozrywane ciała wyglądały jak kukły - mówi "Polsce The Times".
Polacy, do których dołączyli amerykańscy żołnierze, znaleźli się pod silnym ostrzałem artyleryjskim. Jeden z dowódców wspomina, że na bazę spadło kilkadziesiąt granatów moździerzowych, RPG (ręczny granatnik przeciwpancerny) i lekkich granatników. Według szacunków oficerów w sumie na teren bazy chciało się wedrzeć nawet do 50 rebeliantów, udało się to tylko ośmiu. Resztę powstrzymał ogień polskich żołnierzy.
- W sztabie mówią, że zadziałały procedury? Nie było żadnych procedur, to był pełen spontan, nikt z nas nie czekał na rozkazy, sami wiedzieliśmy, co mamy robić. Gdybyśmy nie zareagowali, byłaby rzeź w bazie - cytuje polskiego żołnierza "Polska The Times".
Ale dowódca XIII zmiany PKW Marek Sokołowski tłumaczy, że tak to mogło wyglądać z perspektywy szeregowych żołnierzy, ponieważ żeby spontanicznie zadziałań, wcześniej trenowano różne warianty ataku na bazę.
- Gdyby rebeliantom udało się wejść do bazy o dwie minuty szybciej, mogliby się dostać na kampowisko, gdzie mieszkają żołnierze i cywile - stwierdza z kolei w rozmowie z gazetą pułkownik "Hunter". A inny polski żołnierz opowiada, że potem przez trzy doby nie było odpoczynku. - Było napięcie, że atak może się powtórzyć. Stresówa jest cały czas.
"Polska The Times" cytuje też amerykańskiego majora, który chwali obrońców Ghazni. - To był normalny dzień w Afganistanie. Każdy wtedy był bohaterem. Wszyscy kooperowali ze sobą, aby ochronić bazę i to było cudowne.
Źródło: "Polska The Times"