Jak PiS promuje artystę za pieniądze podatników
Czy pochodzący z nadania PiS-u zarząd publicznego Radia Kraków promuje za pieniądze z abonamentu artystę związanego z partią Jarosława Kaczyńskiego? Leszek Długosz, poeta i kandydat PiS na senatora, po przegranych wyborach do Senatu dostaje dużo wyższe gaże niż inni artyści oraz drugi z kolei cykliczny program. Dziennikarze radia mówią, że naciskano na nich, by promowali artystę podczas kampanii wyborczej.
24.01.2008 09:58
Oto fakty. Za koncert z 18 grudnia 2007 r. artyście zapłacono 6 tys. zł, dwa razy więcej niż wynosi jego zwykła stawka koncertowa (3 tys. zł, bez zespołu - potwierdza to sam artysta) i dużo więcej niż radio płaci innym artystom (występująca w tym samym koncercie świetna śpiewaczka Elżbieta Towarnicka dostała 2 tys. zł, a grająca koncert trzy dni później Anna Treter - 3 tys. zł).
Co sprawia, że Leszek Długosz jest teraz tak ceniony przez władze Radia Kraków? Po przegranych wyborach Leszek Długosz otrzymał ofertę przygotowania "Wieczornicy" w rocznicę śmierci Stanisława Wyspiańskiego. Radio zapłaciło mu za nią aż 11 tysięcy złotych.
O tym, że artysta przygotuje program na 3 grudnia, zarząd zdecydował w połowie listopada, zmieniając specjalnie budżet rozgłośni. Pod decyzją podpisali się członkowie zarządu: Maciej Zdziarski i Krzysztof Tenerowicz. Ostatnio władze radia ustaliły, że "Wieczornice" przygotowywane będą przez Długosza co miesiąc.
Maciej Zdziarski, członek zarządu Radia Kraków i jego redaktor naczelny, nie chce rozmawiać o honorariach artysty. W e-mailu, który przesłał redakcji "Gazety Krakowskiej", tłumaczy, że "Wieczornica" o Wyspiańskim była prestiżowym i trudnym przedsięwzięciem, innym niż rutynowy koncert. Na zarzut o ekspresowe tempo ustalenia koncertu odpowiada ironicznie: "Nie mamy wiedzy, czy Stanisław Wyspiański umierając późną jesienią 1907 roku brał pod uwagę, że setna rocznica tego wydarzenia wypadnie po wyborach parlamentarnych 2007." W podobnym tonie kwituje wątpliwości co do wyboru Długosza.
"Radio Kraków rozważało zaproponowanie tej pracy prof. Ryszardowi Legutce, który także jako kandydat PiS przegrał wybory do Senatu" - pisze. Mniej do śmiechu jest dziennikarzom rozgłośni, narzekającym na działania upolitycznionego zarządu. Tuż przed wyborami naciskano na nas, by zaakcentować obecność Długosza na antenie - mówi dziennikarz pracujący w Radiu Kraków. Damian Kwiek, dziennikarz zwolniony z pracy tuż przed wyborami (oficjalnie kończyła mu się umowa o pracę, nieoficjalnie - był zbyt odporny na naciski polityczne), przypomina sobie jedną z takich sytuacji. Na krótko przed wyborami chciano mnie wysłać na konferencję prasową Długosza, podsumowującą jego udział w konkursie Mistrz Mowy Polskiej - wspomina. Uważałem, że niezręcznie jest relacjonować spotkanie artysty, który startuje w wyborach do Senatu i udawać, że nie chodzi o promocję polityczną. Materiał zrobił ktoś inny, choć nie przystał na to bez oporu. Promowanie kandydata w wyborach, pod przykrywką innego wydarzenia, jest nieuczciwe wobec
słuchaczy - dodaje Kwiek. Czy dziennikarze próbowali rozmawiać z zarządem radia? Rozmowy skończyły się dawno temu, gdy odeszło trzech naszych kolegów. Zaciskamy zęby i czekamy na zmianę ekipy - mówi anonimowo jeden z reporterów.
Dużo ostrzej wypowiada się jego kolega: Zbulwersowało mnie to, że pan Długosz dostał 11 tys. zł za jeden koncert. My też musimy godzinną audycję przygotować, pogrzebać w archiwach i zrobić dokumentację. A za autorski, godzinny program z zaproszonym gościem dostajemy 100 zł brutto- irytuje się. Tym bardziej że ostatnio ciągle słyszymy o oszczędnościach ("Dziennik" podał, że dramatycznie spadają wpływy Polskiego Radia i w połowie roku rozgłośni może zabraknąć pieniędzy na działalność).
Zdaniem prof. Ewy Nowińskiej, znanej specjalistki od prawa prasowego z Uniwersytetu Jagiellońskiego, zarządowi Radia Kraków można zarzucić nepotyzm. Podkreśla, że takie promowanie jednego artysty jest etycznie podejrzane. Przyznaje jednak, że paragrafu na to nie ma. Radio można rozliczać z tego, czy pełni publiczną funkcję czy nie. I chociaż dla mnie ta sprawa jest podobna do zatrudniania syna w biurze poselskim, możemy się tylko oburzać - mówi pani profesor.
Marta Paluch