Jak łódzki ZUS powoduje cudowne uzdrowienia
Listą chorób 51-letniego łodzianina Janusza Zajfa można byłoby obdzielić przynajmniej kilku chorych. W ciągu kilku miesięcy mężczyzna przeszedł dwa rozległe zawały, po których nie wrócił już do pełnej sprawności. Do tego doszły - nadciśnienie, choroba niedokrwienna serca, wieńcowa, miażdżyca i dusznica bolesna. Mimo to orzecznik ZUS uznał, że łodzianin może pracować.
03.11.2009 | aktual.: 04.11.2009 10:51
Pierwszy zawał pan Janusz przeszedł w 2004 r., następny po pół roku. Wcześniej kilkanaście lat pracował jako glazurnik, od 1986 r. na własny rachunek. Mimo iż przeszedł rehabilitację, nie mógł wrócić do pracy. Dla ZUS było to oczywiste. Do czasu.
- W ubiegłym roku ZUS zapłacił za moją rehabilitację w oddziale dziennego pobytu przy ul. Kraszewskiego w Łodzi - mówi Janusz Zajf. - Niewiele to zmieniło, nadal mam kłopoty z chodzeniem po schodach, schylaniem się, nie mogę dźwigać. Byłem spokojny, gdy udałem się na komisję lekarską, tymczasem orzecznik uznał, że jestem zdolny do pracy.
Pan Janusz znalazł więc pracę, ale jego radość nie trwała długo. Poległ przy badaniach wstępnych. Specjalista z Wojewódzkiego Ośrodka Medycyny Pracy uznał, że łodzianin nie może pracować. Podkreślił, że choroba niedokrwienna serca stwarza zbyt poważne zagrożenie.
ZUS to jednak nie przekonało. Odwołanie nie pomogło. O tym, czy pan Janusz może pracować, czy należy mu się renta, ostatecznie zdecyduje sąd. Do tego czasu pan Janusz utrzymuje się z pomocy synów i niewielkiej pensji żony, która nie ma jednak stałej pracy. Pieniędzy ledwo wystarcza na opłacenie podstawowych rachunków i wykupienie lekarstw, które mężczyzna musi stale zażywać.
Przedstawiciele ubezpieczyciela niechętnie odnoszą się do sprawy. Katarzyna Mołas, rzeczniczka II Oddziału ZUS w Łodzi, zdobyła się na lakoniczny komentarz. - W sprawie wydano decyzję odmawiającą prawa do dalszej renty z tytułu niezdolności do pracy, od której wnioskodawca złożył odwołanie - informuje pani rzecznik. - Akta z odwołaniem zostały przekazane do Sądu Okręgowego w Łodzi, sprawa nie została jeszcze zakończona i trwa postępowanie odwoławcze.
Pierwsze starcie pana Janusza z ubezpieczycielem przed sądem jeszcze w listopadzie. Podobnych spraw jest więcej.
Na wyznaczenie terminu rozprawy ciągle czeka 58-letni łodzianin Sławomir Nowak, który rentę stracił po 10 latach jej pobierania. Jego kłopoty zdrowotne zaczęły się od udaru, do którego doszła choroba niedokrwienna serca, wrzodowa żołądka, nadciśnienie, a także problemy z kręgosłupem i astma. Mężczyzna jest też pod stałą opieką pulmonologa, walczy z nawracającymi zapaleniami płuc.
Także przed sądem sprawiedliwości szuka poddębiczanka Elżbieta Krawczyk, która straciła świadczenie, gdy wystąpiła o zamianę renty z tytułu częściowej niezdolności do pracy na świadczenie z tytułu całkowitej niezdolności do pracy. Kobieta walczy z poważnym urazem kręgosłupa, który jest skutkiem wypadku samochodowego.
Przynajmniej 50 spraw tego typu rocznie trafia do kancelarii Mirosławy Sztandery, radcy prawnego z Łodzi.- Mniej więcej jedna czwarta jest rozstrzygana na korzyść petenta - mówi Mirosława Sztandera. - ZUS ma własną wykładnię przepisów i trudno z nią polemizować, zwłaszcza przed sądem pierwszej instancji. Bardziej skuteczna jest apelacja. Dodatkowe utrudnienie to fakt, że z ubezpieczycielem nie zawiera się ugody.
Zdaniem Mirosławy Sztandery, kłopoty osób, które straciły rentę, wynikają też z tego, że nie mają dowodów na poparcie swoich racji. Nie gromadzą dokumentacji, nie szukają świadków. Sprawy z ubezpieczycielem są też mało atrakcyjne dla prawników: wymagają poświęcenia wielu godzin pracy, a są niedochodowe.
Pan Zajf jest przygotowany na długą walkę z ubezpieczycielem. Rozważa nawet skargę do trybunału w Strasburgu.
Polecamy w wydaniu internetowym: Ministerstwo zabierze chałtury wykładowcom