Jak długo zostać w Iraku?

Nadstawiamy głowę za darmo. Amerykanie nie pomagają gospodarczo, nie płacą za żołnierzy i chwalą się Al Kaidzie, że Polacy są ich sojusznikiem.

19.04.2004 | aktual.: 19.04.2004 07:19

Czy odtrąbimy wkrótce odwrót z Iraku? Od co najmniej kilku dni temat ten pojawił się na forum publicznym. Tuż po Wielkanocy na łamach skandalizującego „Faktu” były minister obrony, a dzisiaj działacz opozycyjnej Platformy Obywatelskiej, Bronisław Komorowski, wprost ogłosił, że „powinniśmy myśleć o wycofaniu polskich żołnierzy z Iraku lub przynajmniej o zmniejszeniu ich liczby i zaangażowania”. Komorowski, co prawda, zasłania się dalej prezydentem i premierem, którzy „podjęli zobowiązania”, a więc „w tej chwili za wycofanie się z Iraku nasz kraj zapłaciłby utratą zaufania międzynarodowego”, ale... kości zostały rzucone. Wygląda na to, że prawica może zechcieć – wzorem hiszpańskich socjalistów – uczynić z hasła:

„Polacy (z Iraku) do domu”

jeden z głównych tematów zbliżającej się wielkimi krokami kampanii wyborczej do Sejmu.

Idea wyplątania się z udziału w operacji irackiej wzmacniana jest nie tylko przez ciśnienie gwałtownych wydarzeń, nazwanych w światowej prasie powstaniem pod wodzą Muktady al-Sadra, które rozwinęło się w strefie kontrolowanej głównie przez polską dywizję, choć formalnie wielonarodową, dowodzoną przez gen. Mieczysława Bieńka. Do polskiej opinii publicznej stopniowo dociera też coraz więcej informacji o rozbieżnościach dotyczących taktyki działania wobec Irakijczyków, jakie istnieją pomiędzy Amerykanami a polskim dowództwem w Iraku. W minionym tygodniu najpierw Polska Agencja Prasowa, a potem gazety ujawniły – choć w nieco zawoalowany sposób – że gen. Bieniek nie chciał się zgodzić nie tylko na udział dowodzonych przez niego żołnierzy w szturmie na Nadżaf, gdzie obwarował się Muktada al-Sadr, lecz także na naradach w Bagdadzie kilka razy namawiał Amerykanów do negocjacji z szyitami zamiast do kowbojskiej gotowości do schwytania Muktady „żywego lub martwego”. Z nieformalnych przecieków wynika też, że polscy
dowódcy w ostatniej chwili, w fazie najbardziej gorących starć z Armią Mahdiego, powstrzymali gen. Ricarda Sancheza przed pomysłem... zbombardowania meczetu, gdzie schronił się Al-Sadr, i pogrzebania pod gruzami przywódców szyickiej rebelii.

Po co w ogóle jesteśmy w Iraku? Gen. Mieczysław Bieniek powtarza jak mantrę, że „jako siły pokojowe, które mają stabilizować sytuację, a nie ją zaostrzać”. Kiedy rozpoczęła się szyicka ruchawka, Polacy zachowali się właśnie w ten sposób. Zaatakowani odpowiadali ogniem, ale wycofali się z ulic miast, by nie prowokować rozemocjonowanych szyickich tłumów. Z własnej inicjatywy nie pacyfikowali też dzielnic zajętych przez bojówki Al-Sadra. O sile kontaktów polskich wojskowych z miejscowymi szejkami i ludnością Babilonu może świadczyć zdarzenie sprzed Wielkanocy, kiedy przed polską bazę w Babilonie zajechało 150 samochodów z mahdystami Al-Sadra, gotowymi do szturmu. Po negocjacjach z udziałem miejscowej starszyzny bojówkarze rozjechali się bez jednego wystrzału! Dzięki temu udało się przetrwać ostatnie trzy tygodnie bez większych strat – w przeciwieństwie do Amerykanów (patrz: ramka).

Realiści nie bez racji wskazują jednak, że nie zawsze tak będzie. Im dłużej pozostaniemy w Iraku, tym większe ryzyko, że

metalowe trumny

z poległymi żołnierzami coraz częściej będą docierać do Polski. Pisaliśmy już w „Przeglądzie”, że sztabowe przymiarki zakładały, iż podczas misji irackiej może zginąć nawet do 150 polskich żołnierzy. Jak wytrzyma tę skalę strat polska opinia publiczna? Co zrobią politycy? Przecież temat obecności i strat wśród polskich żołnierzy w Babilonie, Karbali czy Kut może się stać łakomym kąskiem dla politycznych populistów, ale także liderów partii, które wcześniej popierały polski udział w misji irackiej, jak wspomniana już tutaj PO. Przykład Hiszpanii, gdzie socjaliści wygrali wybory tylko dzięki zamachowi Al Kaidy z 11 marca i demagogicznym atakom na rząd Aznara, wskazuje, że taka postawa popłaca. A dla wygrania wyborów politycy są gotowi i do demagogii, i do podłości.

W wypadku naszej obecności w Iraku dochodzi do tego fakt, że przewidywane zyski polityczne i gospodarcze okazały się po prostu iluzoryczne. Po części z naszej winy. Mimo przestróg ludzi znających Amerykę i mechanizmy działania władzy w Waszyngtonie polski rząd przed wysłaniem do Iraku pierwszej zmiany naszych żołnierzy nie wymusił na Amerykanach żadnych zobowiązań ani obietnic dotyczących dopuszczenia nas do lukratywnych kontraktów irackich. Turcja, która postąpiła inaczej, otrzymała kilkadziesiąt miliardów dolarów! Nam pozostaje się skarżyć, że Waszyngton nas nie wspiera, albo rozkładać bezradnie ręce, co często robi reprezentujący nasze interesy w USA Sławomir Cytrycki. I słuchać – poniewczasie – ostrzeżeń Jana Nowaka-Jeziorańskiego, że w USA targów dobija się przed realizacją kontraktu, a nie po niej.

Gorzej, że Amerykanie nie respektują nawet wielu obietnic złożonych Polakom. Kiedy wysyłaliśmy pierwszy kontyngent wojsk do Iraku, politycy obu stron umówili się, że wobec mizerii polskiego budżetu sporą część kosztów pobytu na Bliskim Wschodzie sfinansuje Waszyngton. Mowa była o zapewnieniu Polakom transportu, o dostawach broni i sprzętu wojskowego, o płaceniu częściowo za wikt i opierunek.

Co z tego zrealizowano? Poza transportem wszystko inne w bardzo niewielkim stopniu. Efekt jest taki, że na iracką operację z kasy MON wypływają spore pieniądze, których potem brakuje w kraju na modernizację garnizonów czy zakupy sprzętu. W tym samym czasie sprzęt wart około

150 mln dol. (600 mln zł) zostanie w irackich piaskach. A pytani o rekompensaty Amerykanie nabierają wody w usta. Albo tłumaczą w nieformalnych rozmowach, że sami muszą dokładać do irackiej awantury kolejne pieniądze (średnio miliard dolarów miesięcznie), więc „inni też powinni się włączyć”.

I aby wylać żale do końca, dodajmy, że kiedy bez finansowej i gospodarczej gratyfikacji wspieramy jednak Amerykanów – i to praktycznie, a nie słownymi deklaracjami – w ich polityce na Bliskim Wschodzie, Waszyngton używa Polaków jako listka figowego dla swojej imperialnej strategii. George Bush w ubiegłotygodniowym przemówieniu telewizyjnym, polemizując z krytykami oskarżającymi administrację USA o jednostronne działania, oświadczył, że „17 spośród 26 członków NATO ma swoje wojska w Iraku”, a Polacy są jednym z najwierniejszych sojuszników w tej operacji. Nawet zachodni eksperci zauważyli, że w ten sposób prezydent USA, po raz kolejny,

wskazał terrorystom Al Kaidy

i fanatykom islamskim dodatkowy, obok Ameryki czy Hiszpanii, cel potencjalnego ataku, być może w stylu tego w Madrycie. Co bardziej rozgorączkowani analitycy mogliby w tym kontekście mówić o typowym egoizmie Amerykanów, którzy w istocie dołożyli kolejną cegiełkę do kompletu wiarołomstwa, jakie wykazują wobec nas (kontrakty, finanse, współdziałanie itd.) przy okazji operacji irackiej.

Co robić w takim razie z polską obecnością w Iraku? Są tacy, którzy mówią, by brnąć w sojusznicze zobowiązania bez żadnej zmiany. Niektórzy chcieliby – wzorem Hiszpanii – jednostronnie ogłosić, że wycofujemy się z Iraku np.

30 czerwca albo 31 grudnia tego roku. Dla sporej części polskiej opinii publicznej byłby to zapewne gest miły, a nawet oczekiwany, ale politycznie trudny. Amerykanie poczuliby się zdradzeni, Francuzi i Niemcy, którzy krytykowali nas za współpracę z USA w Iraku, mieliby Schadenfreude i wzmocnioną politycznie pozycję wobec Polski. Obniżyłaby się nasza pozycja jako regionalnego lidera.

Trzeci możliwy wariant to zmniejszenie od, powiedzmy, 1 stycznia 2005 r. lub wcześniej polskiej obecności wojskowej w Iraku do np. tylko jednej brygady, ale w ramach transakcji wiązanej pod hasłem: „Zostaniemy jeszcze trochę, ale zapłaćcie”. Czym Ameryka miałaby nam zapłacić? Po pierwsze, kontraktami i pomocą gospodarczą. Po drugie, przekazaniem nam samolotów F-16 za darmo (z amerykańskiego offsetu i tak niewiele wychodzi). Po trzecie, traktowaniem nas w pełni jako partnera – co zresztą Amerykanom może przychodzić najtrudniej.

Grzegorz Zybura

Źródło artykułu:Tygodnik Przegląd
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)