Jak agent Tomek z Wrocławia czarował i łowił ofiary
Czarujący, szarmancki, z gestem - tak mówią o nim kobiety. By po chwili lekko chlipiąc, dorzucić: przebiegły, bezwzględny drań. O prawdziwym obliczu agenta CBA, znanego jako czuły Tomek.
23.10.2009 | aktual.: 26.10.2009 10:26
Agent Tomek wejdzie zapewne do historii polskich służb specjalnych jako ten, który uwiódł posłankę Beatę Sawicką z Jeleniej Góry i celebrytkę Weronikę Marczuk-Pazurę. Już dziś jego zdjęcie zostało okrzyknięte najpopularniejszym MMS-em jesieni, a to, na którym w restauracji obejmuje jakąś kobietę (w domyśle kolejną ofiarę), robi furorę w internecie.
Dla jednych lowelas, dla innych bohater, dla nielicznych: fachowiec, który zna się na robocie. - Zrobił dwie głośne sprawy. Zapewne dzięki talentowi, umiejętnościom i odpowiedniemu przeszkoleniu świetnie zrealizował nałożone na niego zadania - ocenia trzeźwo Gromosław Czempiński, były agent wywiadu. Skąd więc zła sława, która stała się przekleństwem agenta Tomka? Odpowiedź wydaje się prosta: Tomaszowi Małeckiemu karierę złamało zamieszanie wokół Mariusza Kamińskiego i samego CBA, a w końcu same ofiary, które żyły dotąd w świetle fleszy. - No i fakt, że ludzie plotkując o agencie Tomku, zapominają, że tak naprawdę rozmawiają o fikcyjnej postaci stworzonej na potrzeby zadań CBA - zwraca uwagę Krzysztof Liedel, szef Centrum Badań nad Terroryzmem.
Jeden z oficerów operacyjnych służb specjalnych, choć zarzeka się, że nie umniejsza dokonań kolegi, podkreśla, że środowisko, które przeniknął agent Tomek, czyli świat biznesu i polityki, jest uważane za najłatwiejsze do inwigilacji. - Uwodzenie kobiet, przynajmniej sporej ich części, też nie jest rzeczą skomplikowaną.
Jego mechanizmów uczy się już na początkowych kursach dla agentów służb specjalnych - dodaje z przepraszającą miną. I trudno nie przyznać mu racji. Kilka lat temu całą Polskę obiegła historia skazanego, który odsiadywał wyrok w zakładzie karnym na Białołęce. Na widzenia do mężczyzny o pseud. Casanova ustawiały się kolejki rozpalonych kobiet, prawie trzysta pań systematycznie pisało do niego listy, kilka chciało brać z nim ślub w więziennej kaplicy. Casanova nie był ani nazbyt inteligentny, ani nazbyt urodziwy, nie był nawet sympatyczny. Kiedy wyciągał spod więziennej pryczy czwarte pudełko po butach wypchane listami od zakochanych wielbicielek, zdezorientowana zapytałam: "Jak pan to robi?". Spojrzał pobłażliwie i wycedził przez zęby: "Kobiet wystarczy słuchać. A potem mówić to, co chcą usłyszeć".
Casanova skończył zaledwie szkołę podstawową i nie przeszedł kursu dla agentów specjalnych, a sztuki uwodzenia nauczyło go życie. Jeśli więc agent Tomek nie podżegał do popełnienia przestępstwa, o co oskarżają go niektórzy, jeśli nie doszło między nim a jego "operacyjnymi celami" do kontaktów intymnych, nie złamał prawa i nie zrobił niczego, o czym nie napisano by już tysięcy książek i nie nakręcono setki filmów. Od lat mężczyźni agenci w ramach służbowych zadań uwodzą kobiety i vice versa, bo Mata Hari nie nosiła spodni.
Agent Tomek rzemiosła uczył się prawie piętnaście lat. Zaraz po maturze, którą zdał w jednym z wrocławskich liceów, poszedł do policji. Młody, wysportowany (w szkole średniej trenował pływanie), od razu trafił do grupy walczącej ze złodziejami samochodów, którą pod koniec lat 90. szczyciła się wrocławska policja. To byli najlepsi z najlepszych, nadzieja policji i pupile szefów. Po mieście jeździli terenowymi wozami i gnębili złodziei: zatrzymywali, legitymowali, odwiedzali w ulubionych knajpkach. Po kilku miesiącach we Wrocławiu, jak nigdzie w Polsce, przestały ginąć z chodników samochody, a agent Tomasz przeszedł do tworzącego się właśnie Centralnego Biura Śledczego, policyjnej elity. - Tomek to normalny facet, zna się na robocie. Bardzo dobrze się z nim pracowało: sumienny i koleżeński - opowiada jeden z jego kolegów, jeszcze z czasów patrolowania wrocławskich ulic. Agent Tomek miał pseudonim Kola. Inny z policjantów dorzuca, że Kola był ambitny: lubił błyszczeć, chciał dojść wysoko.
Zaczął studiować socjologię na Uniwersytecie Wrocławskim, pewnie zaocznie, bo wtedy robił już karierę w CBŚ. - Doskonały fachowiec, perełka - mówi funkcjonariusz z CBŚ. - Zna się na rzeczy, dostawał duże sprawy i świetnie sobie z nimi radził.
Ponoć agent Tomek był jednym z najlepszych policjantów działających pod przykryciem. To grupa wyszkolonych fachowców, którzy przenikają do najróżniejszych środowisk: świata biznesu, lokalnego półświatka, show-biznesu, po to, aby inwigilować i zdobyć potrzebne w śledztwie informacje i dowody. W Polsce policjantów działających w ten sposób jest niewielu. Nie wszyscy wykazują zdolności aktorskie, zimną krew, nie każdy też potrafi miesiącami żyć nie swoim życiem. Agent Tomek nigdy nie zawalił.
Marek Kamieński, były już szef agenta Tomka, żarliwie broni Koli i zachwala przymioty: że świetny agent, który brał nawet udział w międzynarodowych akcjach, człowiek, na którym można polegać. Bo Kola, jak spora część funkcjonariuszy CBŚ, zasilił szeregi CBA. Pieniądze większe i możliwości nie takie jak w policji. Ile w ciągu ostatnich 15 lat przeszedł kursów i przeszkoleń? Kilka?
Kilkanaście? Na pierwszych uczą podstaw psychologii, czytania z ludzkiej twarzy i gestów, robienia "maślanych oczu", o których wspominają Beata Sawicka i Weronika Marczuk-Pazura. Uczą też, jak w sposób niebudzący podejrzeń wywołać wymioty, tak aby usunąć z organizmu alkohol.
Zanim Kola przysiadł się do stolika Marczuk-Pazury i podszedł do Sawickiej, wiedział o nich wszystko: gdzie jadają, jakich używają perfum, na jakie filmy chodzą do kina. Włosy przylizane żelem i złoty łańcuch na szyi, z których dzisiaj tak szydzą niektórzy, były jedynie częścią gry, którą rozpoczynał Kola. A jak grał, opowiadają już same panie.
Posłanka Sawicka o agencie Tomku opowiadała ze łzami. "Często dzwoniliśmy do siebie. Recytowałam mu wiersze Asnyka. On mówił, że tylko przy mnie może się tak rozluźnić. Myślę, że znakomicie wykorzystał moje relacje jako matki i żony".
Poznali się w styczniu 2001 r., kiedy razem z innymi posłami zapisała się na kurs dla członków rad nadzorczych spółek Skarbu Państwa. Na kursie pojawił się młody człowiek. Przedstawił jako przedsiębiorca budowlany. Pewnego dnia, kiedy stała z kolegami na korytarzu, podszedł do nich,przedstawił się i poprosił o papierosa. Tak mieli się poznać. Potem były wspólne obiady, kolacje.
- Na jednym z takich spotkań, w tańcu, Tomasz przekroczył granicę intymności. Prawił komplementy, obsypywał pocałunkami. Prosiłam, by tego nie robił: jestem mężatką i mam dorosłe dziecko - opowiadała podczas przesłuchań Sawicka. I dalej: "Kiedy staliśmy przy oknie, obserwując wschód słońca, Tomasz wielokrotnie muskał mnie swoją twarzą po włosach, twarzy, wymieniliśmy kilka pocałunków (...). Czułam wówczas jego podniecenie, ale postanowiłam jednak to przerwać (...)".
CBA sprawę Sawickiej wszczęło 20 czerwca 2006 roku, nadano jej kryptonim "Święta". Według Mariusza Kamińskiego, już na kursie do rad nadzorczych Sawicka pytała kilka osób, czy nie są zainteresowane okazyjnym zakupem nieruchomości na Helu. CBA postanowiło sprawę zweryfikować i wysłało do akcji agenta Tomka. Sawicka chwyciła haczyk, wzięła łapówkę w zamian za załatwienie działki na Helu dla dwóch agentów CBA. W prokuraturze tłumaczyła, że przekręt z ziemią nie przyszedłby jej do głowy, gdyby nie CBA: - Przed poznaniem agenta nie miałam absolutnie żadnej wiedzy na temat nieruchomości na Helu - twierdzi.
Posłanka Sawicka zmieniła numer telefonu. Nie chce występować w mediach, na sali sądowej płacze. Druga ze zdobyczy agenta Tomka - Weronika Marczuk-Pazura na początku zgodziła się na spotkanie, potem odmówiła: prawnicy zakazali jej rozmów z dziennikarzami, z wyjątkiem jednego wywiadu, jakiego udzieliła Tomaszowi Sekielskiemu i Andrzejowi Morozowskiemu w programie "Teraz my".
Jeden ze znajomych Marczuk-Pazury opowiada: Poznali się wiosną 2008 roku w jednej z krakowskich restauracji. Weronika razem z Kingą Rusin, Agustinem Egurrolą i Michałem Pirógiem siedziała przy stoliku, kiedy kelner przyniósł butelkę wina od panów siedzących obok, odmówili. Wtedy agent Tomek i jego kolega przysiedli się do stolika. Chcieli porozmawiać o Ukrainie. Wychodząc, zostawił wizytówki. Po kilku tygodniach zadzwonił do niej z prośbą o spotkanie. Przedstawiał się jako biznesmen, który zajmuje się inwestycjami: jego firma, z siedzibą w Wielkiej Brytanii, budowała hotele, na razie tylko w Anglii i Chorwacji, ale planowali inwestycje w Polsce i na Ukrainie. Zgłosił się do Weroniki z prośbą o pomoc, bo sam nie za dobrze orientował się w polskiej i ukraińskiej rzeczywistości, wiele lat spędził w Wielkiej Brytanii.
Jaki był agent Tomek? - Miły, z gestem, otwarty, bezpośredni, komunikatywny. Wzbudzał w kobietach uczucie litości, opowiadał, że jest sierotą wychowanym przez ciotkę - opowiada nasz rozmówca. - Mówił, że zadurzył się w Weronice i zrobi wszystko, by ona odwzajemniła to uczucie - dodaje.
Chodził tylko w markowych ciuchach, jeździł porsche, płacił rachunki w restauracji, raz kupił Weronice perfumy. Sekielski z Morozowskim spytali Marczuk-Pazurę: Próbował panią uwieść? - Moi znajomi mówią, że maślane oczy to mało powiedziane - odpowiedziała. - Czy mu Pani uległa? - Porsche cayenne ani carrera na mnie nie działają. Ale mu zaufała.
Nie kryła zaskoczenia, kiedy 23 września zatrzymali ją funkcjonariusze CBA. Kilka godzin później w prokuraturze usłyszała zarzuty: miała powoływać się na wpływy, żądać i wziąć łapówkę za pośredniczenie w korzystnym rozstrzygnięciu procesu prywatyzacyjnego Wydawnictw Naukowo-Technicznych. Chodzi w sumie o 450 tys. zł, z których przyjęła od agenta Tomka pierwszą transzę w wysokości 100 tys. Marczuk-Pazura twierdzi, że nie wzięła łapówki, tylko wynagrodzenie należne za obsługę prawną spółki Estate Management Poland Ltd., na której zlecenie działała i której właścicielem miał być Kola.
W programie "Teraz My" przypomniano o jeszcze jednej sprawie, w którą był mocno zaangażowany wrocławski agent. Chciał się zbliżyć do Jolanty i Aleksandra Kwaśniewskich, żeby zbadać sprawę tego, kto jest właścicielem domu w Kazimierzu Dolnym. - Kwaśniewscy, jak podejrzewało CBA (a do czego Kwaśniewscy się nie przyznają), czy też ich przyjaciel. Akcja jednak się nie udała.
Polecamy w wydaniu internetowym http://www.polskatimes.pl/gazetawroclawska: Symbole Wrocławia szybko znikają