ŚwiatJagielloński miraż Andrzeja Dudy, czyli prezydencka korekta polityki zagranicznej Polski

Jagielloński miraż Andrzeja Dudy, czyli prezydencka korekta polityki zagranicznej Polski

Moskwa z jednej strony wiąże nadzieje z prezydenturą Andrzeja Dudy, polityka nowego pokolenia, który pozostaje otwarty na pragmatyczny dialog. Z drugiej, nie kryje oczekiwań, że prezydencka polityka zagraniczna oznacza mniejszą spolegliwość Warszawy wobec Brukseli. Słowem, Polska antyrosyjska i antyeuropejska to marzenie kremlowskich strategów. Brak spoistości UE i NATO, tym razem w wyniku naszych działań, stworzy bowiem przestrzeń dla nowych koncertów mocarstw z udziałem Rosji.

Jagielloński miraż Andrzeja Dudy, czyli prezydencka korekta polityki zagranicznej Polski
Źródło zdjęć: © AFP | JANEK SKARZYNSKI
Robert Cheda

25.09.2015 | aktual.: 25.09.2015 10:09

Duda ogłosił korektę polskiej polityki zagranicznej, nawiązując wyraźnie do jagiellońskiego marzenia swojego mentora Lecha Kaczyńskiego. Jednak od lat 2008-2010 sytuacja wokół Europy i w samej UE zmienia się na tyle, że trzeba zadać pytanie o aktualność i adekwatność takiej wizji polityki, a szczególnie jej wschodniego wymiaru.

Prezydent wygłosił inauguracyjne orędzie 6 sierpnia 2015 r. a ważną częścią wystąpienia była polityka zagraniczna, w tym wschodnia. Prezydent podkreślił konieczność międzynarodowej aktywizacji Polski, opartej o priorytety: zwiększenia bezpieczeństwa w ramach NATO i UE; wzmocnienia głosu w obu wspólnotach poprzez akcentowanie polskiego stanowiska w najważniejszych kwestiach; budowę wspólnoty narodów od Morza Bałtyckiego po Adriatyk, m.in. poprzez "ożywienie" Grupy Wyszehradzkiej oraz pozyskanie nowych partnerów z Europy Południowej. W sumie, jak zauważył sam prezydent - korekta, a nie rewolucja - bo też główne cele transformacji cywilizacyjnej zostały już wypełnione. Integracja euroatlantycka przesunęła nas tożsamościowo ze Wschodu na Zachód kontynentu, a Polska stała się ważnym ogniwem w NATO i UE.

Jagielloński miraż

W polityce wschodniej znowu powiało jagiellońskim mirażem. Nie tylko dlatego, że pałac prezydencki nawiązuje wyraźnie do spuścizny po Lechu Kaczyńskim. Śp. prezydent był zwolennikiem wzmacniania polskiego potencjału między Rosją i Niemcami poprzez regionalny sojusz Europy Środkowej i Wschodniej. Dzięki niemu Polska zyskiwała pozycję lidera naszej części kontynentu, a zarazem równoważyła siłę Berlina i Moskwy. Ważnym elementem takiej wizji był sojusz energetyczny, uniezależniający nasz kraj i cały region od rosyjskich surowców. Nie mniej znaczące było pozostawienie "otwartych drzwi" do NATO i UE dla byłych państw poradzieckich deklarujących proeuropejskie aspiracje integracyjne.

Jeszcze dobitniej międzynarodowe cele Andrzeja Dudy skomentował na antenie TVN poseł PiS Witold Waszczykowski twierdząc, że NATO musi objąć Polskę i Europę Wschodnią takimi samymi gwarancjami bezpieczeństwa jak Europę Zachodnią, bo ze względu na brak obecności wojskowej Sojuszu na naszym terytorium jesteśmy nadal partnerem drugiej klasy. Aby temu zaradzić, potrzeba zmiany w nastawieniu zachodnich sojuszników, którzy nasze obawy wobec Rosji uważają za konfrontacyjną fobię. Polska nie żąda dla siebie niczego nadzwyczajnego, tylko realizacji tego, co jest zapisane w traktacie, tym bardziej, że Rosja sama złamała Akt Stanowiący z NATO, zawarty w 1997 r.

Waszczykowski potwierdził również potrzebę budowania bardziej partnerskich relacji Warszawy z Berlinem, tym bardziej, że "jesteśmy uzależnieni gospodarczo" od Niemiec, ale różnimy się, m.in. podejściem do obecności Sojuszu w Polsce. Skrytykował przy tej okazji (co później podkreślił także prezydent) naszą nieobecność w normandzkim formacie negocjacji ukraińskich, a samą formułę nazwał - zresztą słusznie - XIX-wiecznym koncertem mocarstw. Jednym ze środków zaradczych ma być aktywizacja Grupy Wyszehradzkiej.

Tak, w skrócie, wygląda wizja relacji międzynarodowych Polski w najbliższym czasie, synchroniczna jak widać z punktu widzenia Pałacu Prezydenckiego i największej siły opozycyjnej, a prawdopodobnie w najbliższym czasie rządzącej. Co ma ogromne znaczenie, bo zgodnie z Konstytucją RP, to rząd w porozumieniu z prezydentem realizuje politykę zagraniczną.

Trafne cele?

Od prezydenckiego orędzia w Europie i wokół niej zaszły ogromne zmiany, które ujawniły z całą siłą negatywne procesy, zachodzące od co najmniej kilku lat. Zmiany, które widać gołym okiem, m.in. w postaci potopu imigracyjnego, a które stawiają pod znakiem zapytania trafność i współczesność instrumentarium zapowiedzianej korekty. Kryzys imigracyjny to skutek załamania unijnej polityki sąsiedztwa, której zadaniem była przecież stabilizacja zewnętrznych granic UE i zamiana strzeżonego kordonu w instrument dobrobytu i współpracy.

Nie wnikając w bezpośrednie sprawstwo, zamiast finalnego produktu Europa otrzymała dwie niestabilne strefy wojny - najpierw południową (Afryka Północna i Bliski Wschód), a następnie wschodnią (wojna na Ukrainie). Wyzwanie jest tym większe, że w przypadku południa chodzi o konflikt cywilizacyjny, bo zjawiska demograficzne oraz ekologiczne nakładają się na exodus ofiar dżihadu do strefy kultury BicMaca - i będą się tylko pogłębiać. Podstawowym pytaniem dla NATO i UE jest metoda reagowania, czyli aktywny udział w ekonomicznej i militarnej rekonstrukcji zainfekowanych regionów; lub wzorem Cesarstwa Rzymskiego - obrona limes z porównywalnym skutkiem takiej strategii wobec współczesnego najazdu barbarzyńców. W przypadku wschodniej flanki, źródłem niestabilności pozostaje Rosja, z pozoru rekonstruująca imperium, a naprawdę walcząca o swoje cywilizacyjne przetrwanie, co wylewa się w agresywność i niedostosowanie do współczesnego świata.

Rozwiązanie obu problemów wyrasta daleko poza obecne możliwości UE, która od połowy ubiegłej dekady przeżywa własny kryzys idei. Skutkiem jest utrata podmiotowości międzynarodowej i niezdolność decyzyjna, w tym do kryzysowego reagowania, wynikająca z różnic interesów poszczególnych państw członkowskich. Jednak głębszych przyczyn można doszukać się w cywilizacyjnym zmierzchu Europy, z jego najwidoczniejszym objawem - nowotworową kulturą konsumpcji i rynków finansowych, która w pogoni za samozadowoleniem i zyskiem zgubiła gdzieś po drodze misję solidarności, a co gorsza - demokrację. Unia przestała przyciągać i promieniować atrakcyjnym kodem kulturowym, pozostając na własne nieszczęście, coraz bardziej bezbronnym obszarem dobrobytu, na który ostrzą miecze islamscy radykałowie.

Tylko czy prezydencka propozycja korekty polityki zagranicznej Polski jest adekwatna do potrzeby zażegnania głębokiego kryzysu UE, kryzysu europejskich wartości oraz rozwiązania problemu stabilności stref wszelkiego nieszczęścia graniczących z UE? Prezydent mówił o konieczności wzmocnienia polskiego głosu w UE i NATO drogą przekonywania partnerów do zmiany poglądów i uwzględniania naszego stanowiska. Niezgoda na przyjęcie uchodźców i negatywna ocena dotychczasowych starań Polski w tej sprawie nie jest konstruktywnym argumentem w dyskusji.

Metoda stania w twardej opozycji do kompromisowych z natury decyzji unijnych świadczyłaby o koncepcyjnym "zatrzymaniu w czasie" lat 2008-2010, a przecież UE, NATO i Polska stoją przed zupełnie nowymi wyzwaniami. Gorzej, jeśli programowe "nie" oznaczałoby brak pomysłu i wizji, w tym zdolności do analizy skutków niesolidarnego działania migracyjnego. A chcemy przecież nie tylko likwidacji źródeł kryzysu, ale także wzmocnienia własnej roli w UE, gwarancji bezpieczeństwa ze strony Sojuszu, aspirując jednocześnie do roli eksperta i koordynatora polityki wschodniej obu organizacji.

Trafne instrumentarium?

Zajdźmy jednak na nasze podwórko, czyli wschodnią granicę UE i flankę NATO, bo słabość obu filarów europejskiego bezpieczeństwa intensywnie wykorzystuje Rosja. Unijny konsensus w sprawie antyrosyjskich sankcji chwieje się pod wpływem ostatnich wydarzeń i rosyjskiej dyplomacji. Moskwa nie tylko skutecznie zmęczyła UE konfliktem ukraińskim, ale na tle południowego zagrożenia aspiruje do miana obrońcy Europy. Rosja w politycznym flircie z europejską Wenus z chęcią przejmie od USA rolę Marsa. A wielu europejskich polityków i biznesmenów czeka tylko na pretekst, aby znormalizować relacje z Moskwą i z wdzięcznością przyjąć obecność rosyjskich żołnierzy na syryjskiej pustyni. Czy i jak Polska może przeciwstawić się takim tendencjom?

Z pewnością nie posłuży temu ożywienie Grupy Wyszehradzkiej, bowiem od dawna interesy jej członków są rozbieżne. Nie tylko jeśli spojrzymy na problemy wewnątrzunijne i sojusznicze, ale także jeśli chodzi o postrzeganie Rosji i Ukrainy. Grupa nie posłuży więc jako solidarny i propolski argument w dyskusji o relacjach UE oraz NATO z Rosją. Nie posłuży także w budowie bezpieczeństwa energetycznego, ani wzmocnieniu obecności wojskowej Sojuszu w Europie Środkowej. W tej kwestii możemy liczyć na państwa bałtyckie, z tym, że polsko-litewskie spory narodowościowe wykluczają budowę trwalszego fundamentu w tej części kontynentu.

Inne są także obecne relacje z byłymi republikami ZSRR, które aspirowały do integracji euroatlantyckiej. Pod wpływem wojen gruzińskiej i ukraińskiej oraz niezdecydowanej reakcji UE i NATO, wyraźnie zmieniły się ich poglądy na tempo i zakres integracji. Pokazuje to dobitnie los Partnerstwa Wschodniego. Ostatni szczyt w Rydze ujawnił skalę kryzysu wschodniej polityki UE, bo różne państwa uczestniczące w programie oczekują diametralnie różnych efektów swojego udziału.

Można jednak powiedzieć, że NATO i UE zdały egzamin, w pierwszym przypadku zawieszając współpracę z Rosją i decydując na szczycie w Newport o budowie sił reagowania, w drugim - wprowadzając sankcje ekonomiczne. Ale nie był to wynik polskiego czy zjednoczonego pressingu środkowoeuropejskiego, tylko efekt działania USA i Niemiec. Waszyngton, skoncentrowany na strefie Pacyfiku, zdecydowanie, choć z ogromną niechęcią powrócił do Europy, lokując rotacyjnie swoje oddziały w Polsce oraz państwach bałtyckich. Takie rozmieszczenie armii USA, które wcale nie pomija Polski, ale szczególny akcent kładzie na Estonii, Łotwie i basenie Morza Czarnego, jest zarazem wyraźną podpowiedzią amerykańskich ocen bezpieczeństwa naszego kraju.

Z drugiej strony, zdecydowana postawa Berlina rozstrzygnęła kwestię antyrosyjskich sankcji ekonomicznych. Trzeba jednak mieć świadomość, że Niemcy nie posuną się w relacjach z Rosją dalej, bo zagraża to ich eksportowej gospodarce. Kanclerz Merkel nie zaryzykuje dobrobytu Niemców, a zważywszy na powiązania ekonomiczne - także Polaków. Ważne jest co innego: dziś UE to Niemcy, które odkryły na nowo swoją siłę. To z kolei podpowiedź, z kim i o czym Polska powinna rozmawiać, aby nasz głos w UE oraz w kwestii unijnej polityki wschodniej był słyszany. To ważna lekcja do odrobienia, bo w relacjach dwustronnych z Berlinem kryje się klucz naszego powodzenia, choćby w roli młodszego partnera Niemiec.

Przerobił to już w historii Bolesław Chrobry, który od cesarza Ottona III otrzymał tytuł lidera Sclavinii w ówczesnym projekcie zjednoczonej Europy. Potrzebny jest tylko konsekwentny dialog, w którym Berlin ujawni swoją wizję Polski w europejskiej i rosyjskiej strategii. To może być fundament polskiej polityki wschodniej z niemieckim zapleczem. Pozwoli wyeliminować dwustronne konflikty, takie jak North Stream-1 i 2. Nie trzeba do tego naszego udziału w formacie normandzkim, bo najwyraźniej odbywa się on za amerykańską zgodą, a i Ukraina wybrała za swoich patronów bezpieczeństwa USA oraz Niemcy. Możemy natomiast zacieśniać relacje z Paryżem, któremu ze względu na napoleoński sentyment mocarstwowy (odpowiednik naszej idei jagiellońskiej) nie podoba się dekoracyjna rola kwiatka w niemieckim kożuchu. Może zamiast Grupy Wyszehradzkiej warto reaktywować Trójkąt Weimarski, także z udziałem Rosji?

Perspektywa

Czas na herezję. Pałac prezydencki i każdy rząd, który po wyborach dojdzie do władzy, musi zdać sobie sprawę, że bez Rosji nie uda się rozwiązać żadnego z europejskich problemów. Taka świadomość przeważa już w UE, a to oznacza, że szanse jakiejkolwiek polskiej koalicji o antyrosyjskim ostrzu są skazane na niepowodzenie. Co więcej, przed polską polityką zagraniczną stoi wyzwanie nowego otwarcia w relacjach z Moskwą, co wymaga czasu i dobrej woli obu stron. Nie jest to równoznaczne ze zgniłymi kompromisami, to wyraz dojrzałości do realnej polityki. W taki sposób możemy zyskać szansę i czas dla naprawy UE i zwiększenia siły NATO, co pozostaje naszymi niezmiennymi priorytetami.

Kierunek wydarzeń wskazuje, że prędzej czy później UE, NATO i USA zasiądą do stołu negocjacji z Rosją, aby rozmawiać o nowym formacie bezpieczeństwa europejskiego. Nie dlatego, że wszyscy pałają do siebie sympatią, tylko pod wpływem nowych i wspólnych zagrożeń. A w takiej sytuacji mocny głos Polski w obu organizacjach będzie jedyną metodą wpływu na rozwój wydarzeń.

W charakterze przestrogi wystarczy pobieżny przegląd rosyjskich komentarzy prasowych po zwycięstwie wyborczym Andrzeja Dudy. Z jednej strony, Moskwa wiąże nadzieje z prezydenturą polityka nowego pokolenia, który pozostaje otwarty na pragmatyczny dialog. Z drugiej, Rosja nie kryje oczekiwań, że prezydencka polityka zagraniczna oznacza mniejszą spolegliwość Warszawy wobec Brukseli. Słowem, Polska antyrosyjska i antyeuropejska to marzenie kremlowskich strategów. Brak spoistości UE i NATO, tym razem w wyniku naszych działań, stworzy bowiem przestrzeń dla nowych koncertów mocarstw z udziałem Rosji. Najchętniej z Berlinem i Paryżem. Tylko czy taki jest zakładany cel korekty?

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Zobacz także
Komentarze (714)