Jacek Żakowski: Władza te wybory przegrała
Na "UFF!" jest za wcześnie. Do "WOW!" nie ma jeszcze powodu. Ale przeciągłe "Oooo!" oraz "Uuuu!" będą się niosły przez Polskę, aż do ogłoszenia i potwierdzenia ostatnich wyników przez sądy. A nawet do zakończenia dwuletniego maratonu głosowań, który się właśnie zaczął.
To nie były uczciwe wybory. Nawet jeżeli tworzenie listy wyborczych, głosowanie, liczenie głosów i dzielenie mandatów okażą się względnie uczciwe. Bo szanse nie były równe, gdy "dobra zmiana" działała na dopalaczach w dużym stopniu kupionych za publiczne pieniądze.
A jednak nie pomogło schowanie Macierewicza i nie pomogły zapewnienia prezesa bagatelizującego poważne oskarżenia wobec urzędującego premiera.
Prezes ma powód do poważnych przemyśleń
Władza - jak wynika z sondażu przeprowadzonego przez IPSOS - te wybory przegrała. Nie tylko nie zdołała odebrać opozycji kontroli nad najważniejszymi miastami, ale też zdobyła wyraźnie mniej głosów, niż w wyborach parlamentarnych, dzięki którym rządzi.
To jest mocny znak przed kolejnymi próbami, które zdecydują, czy za rok zmieni się władza w Polsce. Prezes ma powód do poważnych przemyśleń, skoro poniósł porażkę, choć jego ludzie nie przebierali w środkach. Bo podczas tej kampanii wyborczej władza coraz bardziej bezwstydnie wspierała się przecież aparatem państwa, który kontroluje.
Media państwowe nie były bezstronne i uprawiały partyjną propagandę, choć są naszą wspólną publiczną własnością i używają pieniędzy budżetowych, na które składamy się wszyscy. Premier i ministrowie, którym wszyscy płacimy, by służyli Polsce, przez wiele tygodni służyli głównie swej partii i jej kandydatom. Prowadzili kampanię wyborczą w dużym stopniu za państwowe pieniądze wyborczo podróżując po kraju kolumnami służbowych limuzyn, angażując do tego aparat państwowych urzędów i ich infrastrukturę.
Przedstawiciele władzy korumpowali wyborców zapowiadając, że samorządy, które nie wpadną w ręce "dobrej zmiany", ucierpią finansowo, bo rząd im nie da pieniędzy. Na spotkaniach wyborczych wysocy urzędnicy, w tym premier, okłamywali słuchaczy, tym sposobem wyłudzając ich głosy. Wreszcie aparat sprawiedliwości pomógł aparatowi władzy nastraszyć wyborców, by w Łodzi nie głosowali na dotychczasową prezydent, a wysocy urzędnicy państwowi wprowadzali obywateli w błąd, co do możliwości ponownego objęcia przez nią urzędu.
Obywatele są mądrzejsi, niż się władzy wydawało
Co z tego było niezgodne z polskim i europejskim prawem, ocenią właściwe instytucje. Bez względu na formalne werdykty, z rycersko honorowym zmaganiem idei, programów oraz kandydatów, które jest jądrem każdej demokracji, nie miało to jednak zbyt wiele wspólnego. Jeżeli mimo tej nieczystej walki wyniki są dalekie od oczekiwań rządzącej państwem Zjednoczonej Prawicy, to znaczy, że obywatele są średnio biorąc mądrzejsi, niż się władzy, a zwłaszcza Jarosławowi Kaczyńskiemu, wydaje. Nie jest to pierwsza władza, która się przekonuje, że Polaków nie tak łatwo jest otumanić, zastraszyć, a nawet przekupić, jak by się wydawało tym, którzy widzą w nas masę tępego „ciemnego ludu”.
To jednak nie znaczy, że ci, którym los polskiej demokracji jest bliski powinni teraz odpalać szampana. Dokonując wyboru głównie według kryterium "za" lub "przeciw" aktualnej władzy złożyliśmy bowiem na rzecz państwa ofiarę z idei samorządowej, której istotą jest troska o wspólnoty lokalne. Bez względu na to, czy ktoś poparł "władzę" czy "opozycję", na dłuższą metę taka polaryzacja mu się nie przysłuży. Nawet jeżeli w dość licznych przypadkach efekt doraźny może się wydawać korzystny. Bo upartyjniony samorząd jest przeciw swojej naturze i przeciw istocie samorządowej misji. W wielu gminach przekonamy się wkrótce, co oznacza to, że wybraliśmy burmistrzów i radnych opowiadających się po właściwej stronie politycznej walki na szczeblu centralnym, a nie tych, którzy by byli lepszymi gospodarzami. Gdybyśmy dalej mieli iść w tym kierunku, samorząd stopniowo traciłby sens istnienia.
Wysoka frekwencja to dobra prognoza
Warto o tym pamiętać, kiedy cieszymy się z wysokiej frekwencji. Bo nieoczekiwanie liczny udział obywateli w wyborach samorządowych jest dobrą prognozą dla kolejnych powszechnych głosowań, ale dla samorządu nie musi być korzystny, jeżeli przyczyną był plebiscytarnych charakter tegorocznych wyborów. A na to wskazują bardzo słabe wyniki mniejszych ugrupowań, które miały odświeżyć scenę polityczną. Nawet jeżeli w wyborach parlamentarnych Razem czy Zieloni zdobędą więcej głosów, to niedzielny wynik z pewnością nie zapowiada, by któraś z tych partii miała w niedalekiej przyszłości samodzielnie odegrać ważną rolę. Jeśli to wystarczy by powstał chwilowo mityczny szeroki blok Roberta Biedronia, to scena polityczna może istotnie zyskać. Ale to nie jest pewne. Bo wyraźnie widać jak potężna jest miażdżąca mniejsze ugrupowania siła polaryzacji dzieląca Polskę na PiS i anty-PiS.
Centrowa opozycja zgromadzona w Koalicji Obywatelskiej też jednak na ogół nie ma powodów do szczególnej radości. Zwycięstwa w wielkich miastach są niezwykle ważne, sukces Hanny Zdanowskiej jest imponujący, robi wrażenie sukces Rafała Trzaskowskiego, któremu Patryk Jaki już pogratulował, we Wrocławiu zwycięstwo Jacka Sutryka jest niewątpliwym sukcesem. Ale mniej niż jedna czwarta głosów oddana w całym kraju na kandydatów KO, to raczej nie jest sukces. W obozie anty-PiS tylko PSL ma istotne powody do radości, bo zasadniczo potwierdziło swoją silą pozycję w lokalnej polityce. SLD, który samodzielnie przekroczył pięcioprocentowy próg też może odetchnąć, ale na radość jest zdecydowanie za wcześnie.
To tylko pierwsza runda czwórboju
Wiadomo, że wyniki wyborów samorządowych nie przekładają się wprost na wybory parlamentarne, europejskie ani prezydenckie. Dają jednak prognozę możliwych tendencji. Ta prognoza nie jest dobra dla obecnej władzy. PiS to oczywiście widzi. Dlatego prezes wprawdzie mówi o sukcesie, ale też używa groźnie brzmiących słów o "zaskakujących zdarzeniach", które krótko przed wyborami nie mogą mieć miejsca i skarży się, że wyborcy nie byli wystarczająco świadomi sukcesów obecnej władzy.
To może być zapowiedź odłożonego wcześniej ataku na niezależne media i innych działań rządu zmierzających do ograniczenia krytyki lub swobodnej debaty. Pierwsza runda wyborczego czwórboju niczego więc nie rozstrzyga, ale zapowiada, że walka w następnych rundach będzie jeszcze ostrzejsza.