Jacek Żakowski: w kogo Kaczyński strzela Macierewiczem?
Ogłoszenie składu rządu, który ułożył Prezes, ma młodemu tandemowi Duda-Szydło przypomnieć, kto tu trzyma lejce. A umieszczenie Macierewicza na kluczowej pozycji w Ministerstwie Obrony stanowi memento. "Mam Antoniego i nie zawaham się go użyć!" - pisze Jacek Żakowski w felietonie dla Wirtualnej Polski.
17.09.2015 | aktual.: 17.09.2015 22:13
- Ogłoszenie składu rządu, który ułożył Prezes, ma młodemu tandemowi Duda-Szydło przypomnieć, kto tu trzyma lejce. A umieszczenie Macierewicza na kluczowej pozycji w Ministerstwie Obrony stanowi memento. Jarosław Kaczyński mówi: "Mam Antoniego i nie zawaham się go użyć!" - pisze Jacek Żakowski w felietonie dla Wirtualnej Polski.
Gdyby to "Newsweek" opublikował najbardziej prawdopodobny skład PiS-owskiego rządu, prawica by się zagotowała. Już widzę te czołówki: "Lis straszy Macierewiczem", "Newsweek insynuuje, że Kaczyński układa rząd Szydło", "Niemiecki tygodnik na usługach propagandy PO". Tak się jednak złożyło, że te rewelacje opublikował tygodnik "wSieci", tytuł - elegancko mówiąc - najbliższy PiS-owi i Prezesowi. Trudno przypuszczać, by tygodnik braci Karnowskich chciał zaszkodzić swojej ulubionej partii, zatem bez wiedzy Prezesa taki tekst się raczej nie ukazał.
Ciekawa historia, nieprawdaż? To nie Platforma, nie jej piarowcy i życzliwe jej media, nie "salon", a nawet nie Zjednoczona Lewica postanowiły nastraszyć nas Macierewiczem, ale najwyraźniej sam Prezes. A wydawało się, że wielkie i huczne strzelanie z Macierewicza to będzie bomba atomowa całego anty-PiS-u, jego Wunderwaffe i broń ostateczna, która pojawi się w finiszowym momencie kampanii, by przechylić szalę zwycięstwa.
Wiadomo, mniej więcej, jakie wrażenie robi na większości wyborców samo wspomnienie o "Szalonym Antku". Wiadomo też, jakie wrażenie jego praca w Ministerstwie Obrony robiła na Lechu Kaczyńskim. Macierewicz był jedynym PiS-owskim ministrem, z którym nieżyjący prezydent wszedł w ostry publiczny konflikt, odmawiając zgody na publikację słynnego aneksu do raportu z likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych, czyli polskiego wywiadu.
Następcy Lecha Kaczyńskiego - Bronisław Komorowski i Andrzej Duda - też zresztą nie zdecydowali się na opublikowanie twórczości Macierewicza w całości. Ministerstwo Obrony wydało już fortunę na przepraszanie ofiar za to, co ukazało się w pierwszej części raportu. Nie wszystkie ofiary jednak mogą się z tego cieszyć. Według dość zgodnej opinii ekspertów, nie wszyscy bohaterowie ten raport przeżyli, a polskiego wywiadu do dziś nie udało się odbudować.
Dlaczego zatem Jarosław Kaczyński najpierw zrobił Macierewicza wiceprezesem PiS, potem umieścił Macierewicza na prowincjonalnej jedynce, dającej mu gwarancję miejsca w Sejmie, a teraz, na miesiąc przed wyborami, postanowił wystrzelić go z armaty, jak Kornel Makuszyński wystrzelił Koziołka Matołka?
Nie zastanawia Państwa, do kogo Prezes strzelał z Macierewicza? Mnie bardzo. Bo Prezes może robić i mówić różne rzeczy bez sensu, ale doświadczenie uczy, że niczego nie robi i nie mówi bez namysłu. Odpowiedź nie jest oczywista. Warianty są z grubsza trzy.
Macierewiczem w Macierewicza
Antoni Macierewicz to postać nietuzinkowa i na razie dziwnie nie do zdarcia. Po konflikcie z prezydentem Kaczyńskim wyglądał już na politycznego trupa. Gdy jednak Prezydent zginął w katastrofie smoleńskiej, Macierewicz zgrabnie stanął na czele paranoicznej krucjaty, maszerującej od jednej spiskowej teorii do drugiej.
Trudno mi sobie wyobrazić w obozie PiS osobę, której Lech Kaczyński bardziej mógłby sobie nie życzyć na czele ruchu jego pośmiertnych czcicieli. Kiedy jednak Jarosław Kaczyński zaczął się podnosić ze smoleńskiej traumy, Macierewicz był już wielkim kapłanem "religii smoleńskiej" i jej najbardziej radykalnym ewangelistą.
Prezes musiał zdawać sobie sprawę, w jak niezręcznej sytuacji się znalazł, ale chyba dość trudno było mu odsunąć człowieka, który stał się symbolem niezłomnych obrońców "strasznej prawdy" o zamachu i spiskach. Dlatego zaakceptował nową rolę Macierewicza z pewnością wiedząc, że jego brat nie byłby z tego zadowolony.
Nie można też wykluczyć, że nieusuwalność Macierewicza jest również zakorzeniona w jakiejś wiedzy, którą uzyskał badając akta wywiadu wojskowego. Różne przypuszczenia krążą na ten temat, choć wiedzy nie mamy. Może jest ona w utajnionej przez Lecha Kaczyńskiego części raportu o WSI, ale to tylko spekulacje wywołane zaskakującym zbliżeniem Prezesa z Macierewiczem, mimo znanych opinii zmarłego Prezydenta.
Tak czy inaczej Macierewicz ogromnie urósł w siłę i Jarosław Kaczyński (podobno niechętnie) musiał zrobić go wiceprezesem PiS-u. Jako wiceprezesa musiał zaś umieścić go na listach wyborczych i nie mógł mu proponować niczego poza jedynką. Ale wszystko ma swoje granice. Być może Jarosław Kaczyński uznał, że posmoleńska kariera Macierewicza właśnie je osiągnęła i nie powinna się dalej rozwijać.
Nie sądzę, by Jarosław Kaczyński był aż tak nieodpowiedzialny i w obliczu wojny za polską granicą ryzykował destrukcję całej polskiej armii, oddając ją pod kontrolę człowieka, który już pokazał swoją niszczycielską skuteczność (dewastacja wywiadu). Z drugiej strony, przy sile Macierewicza w PiS i wsparciu, jakie daje mu Radio Maryja, prezesowi trudno będzie po wygranych wyborach zablokować jego ministerialne ambicje i pęd do przewietrzenia armii.
Najlepszy moment na zatrzymanie sięgających daleko ambicji byłego likwidatora WSI jest teraz. Podczas kampanii wyborczej, gdy każdy głos się liczy - bo PiS toczy wielki bój o wszystko - Kaczyński w oczach całego swego zaplecza ma dobry powód, by zablokować marsz "Strasznego Antka" po ministerialną tekę.
Jeśli reakcja na informacje "wSieci" będzie wystarczająco gorąca, jeśli umiarkowana część elektoratu Prawa i Sprawiedliwości zawyje na wieść, że Macierewicz zajmie się po wygranych wyborach rozwalaniem armii, Kaczyński będzie miał pretekst, by obiecać, że tak się nie stanie. W imię zwycięstwa, w interesie partii i dla dobra Polski Macierewicz i jego zwolennicy będą musieli się z takim wyrokiem pogodzić. W tym sensie, wyciągnięcie teraz Macierewicza z pudełka, w którym był od miesięcy chowany, może służyć odzyskaniu kontroli nad nim przez prezesa.
Macierewiczem w układ Duda-Szydło
Strzał Macierewiczem w samego Macierewicza wydaje się najbardziej prawdopodobny, ale warto też tę decyzję skojarzyć ze słowami Prezesa na ostatniej konwencji PiS, kiedy słysząc owacje dla Beaty Szydło przestrzegał, by z demonstrowaniem radości poczekać na wynik wyborów.
Przedwczesne świętowanie triumfów zniszczyło już wielu polityków. Polityczny sens tej wypowiedzi był jednak nieco inny. W istocie, było to przypomnienie, jaka jest hierarchia zasług i dziobania. Kaczyński wystąpił tu jako reżyser politycznego spektaklu albo selekcjoner politycznej drużyny. Jak Krystian Lupa skorygował na oczach widowni aktorów odgrywających role w jego przedstawieniu. Albo jak Guardiola wbiegł na linię boiska, by odbudować ustawienie drużyny, której gwiazdy zanadto się rozdokazywały pod wpływem nadspodziewanego sukcesu.
To nie był tani gest. Słowa Prezesa uderzyły w wizerunek Beaty Szydło, która dawała się nieść na fali entuzjazmu. I Prezes, z pewnością, chciał taki efekt uzyskać. Gdyby chodziło mu tylko o kontrolę nad przedwczesnym entuzjazmem, dyskretnie zasugerowałby to przyszłej pani premier i apel o umiar wygłosiłaby ona.
Reżyser-Prezes nie pierwszy raz tak o sobie przypomniał. Przypominał się także prezydentowi Dudzie. Bo Kaczyński z jednej strony oczywiście chce wygrać wybory parlamentarne i zagwarantować pełnię władzy dla PiS, ale może jeszcze bardziej chce, by oznaczało to pełnię władzy dla niego. Nie dla zawodników, których najpierw trenował, wychował i potem rozstawił. A można odnieść wrażenie, że tandem Duda-Szydło już zaczyna delikatnie brykać. Prezes może się obawiać, że kiedy Beata Szydło stanie na czele rządu, to brykanie się zintensyfikuje. To z pewnością czarny sen Kaczyńskiego. Nie jeden wypromowany przez niego polityk już brykał i PiS-owi nie wyszło to na zdrowie. A po wyborach tandem Duda-Szydło uzyska niezwykłą siłę i będzie mógł brykać, jak nikt wcześniej.
Ogłoszenie składu rządu, który ułożył Prezes, ma młodemu tandemowi przypomnieć, kto tu trzyma lejce. A umieszczenie Macierewicza na kluczowej pozycji w Ministerstwie Obrony stanowi memento. Kaczyński mówi: "Mam Antoniego i nie zawaham się go użyć!".
Być może zresztą konieczność zapewnienia kontroli nad tandemem stanie się najsilniejszym argumentem za tym, żeby (mimo wszystkich zastrzeżeń i obaw) Prezes jednak umieścił Macierewicza w rządzie i by powierzył mu użycie wojskowych służb do nadzoru nad głównymi zawodnikami. Na wypadek, gdyby za jakiś czas przyszło im do głowy jakieś większe bryknięcie.
Macierewiczem w anty-PiS
Jest też możliwa trzecia logiczna interpretacja publikacji "wSieci". Kiedy bomba tyka, to nie ma się co wsłuchiwać i czekać aż wybuchnie. Trzeba ją rozbroić. A jak się nie da rozbroić, to trzeba ją odpalić. Z punktu widzenia taktyki wyborczej, sześć tygodni przed głosowaniem to ostatnia chwila, by po detonacji bomby na własnym terenie partia zdążyła jeszcze posprzątać i przywrócić odpowiedni ład w głowach wyborców.
Wystrzeliwując Macierewicza teraz, Kaczyński odbiera anty-PiS-owi przyjemność zdetonowania go w gorszym dla PiS-u momencie. Piarowsko jest to sprytny, choć prosty i klasyczny wybieg. Ale prawdopodobny. Zwłaszcza, że wybuch oburzenia w związku z zapowiedzią pojawienia się Macierewicza w MON nie będzie zbyt silny, gdyż wszyscy pochłonięci są kryzysem spowodowanym przez falę uchodźców.
Macierewiczem w stopę przy czyszczeniu broni
Oczywiście, istnieje jeszcze jedna możliwość. Bo zdarzają się też wypadki - przypadki, błędy, nieporozumienia. Może autor nie wiedział, co pisać i napisał cokolwiek spod grubego palca. Może prezes albo redaktor miał chwilę niedyspozycji. To - zwłaszcza w polskiej polityce - trzeba również brać pod uwagę. Ale myślę, że to mało prawdopodobne. Bo fakt, że Antoni Macierewicz wciąż jeszcze istnieje, że jest w polityce i w zarządzie partii, a zwłaszcza, że po wyborach wygranych przez Kaczyńskiego znów stanie się w Polsce VIP-em, był przez ostatnie miesiące najgłębiej skrywaną tajemnicą PiS. I raczej nie przestał nią być bez powodu. Chociaż skądinąd wiadomo, że od czasu do czasu zdarzają się niesfingowane wypadki przy czyszczeniu broni.
Jacek Żakowski dla Wirtualnej Polski