Jacek Żakowski: świat wydaje więcej na bombardowania niż na utrzymanie uchodźców
W Syrii dobrze widać, że to wszystko zaczyna składać się w groźny problem. Francuzi bombardują ISIS. Amerykanie bombardują ISIS i Asada. Rosjanie bombardują walczącą z Asadem i ISIS prozachodnią opozycję. Bomby lecą wszędzie. Ludzie uciekają. Obozy uchodźców pęcznieją. Pieniądze na ich utrzymanie topnieją. Na bombardowania świat wydaje więcej niż na utrzymanie uchodźców. Europa kłóci się, co z nimi zrobić, gdy wyławiamy ich z morza. A zima nadchodzi - pisze Jacek Żakowski w felietonie dla Wirtualnej Polski.
02.10.2015 | aktual.: 25.07.2016 17:47
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Kto najwięcej wygrał na tegorocznej sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ? ONZ! Tak, tak. To samo śmieszne ONZ, które nic nie może, któremu nic się nie udaje i które stało się symbolem bezsilnej dyplomacji.
"Unia staje się ONZ-etem", "NATO staje się ONZ-etem", to przecież znaczy, że się ośmieszają, kompromitują, rozwadniają, tracą znaczenie, kończą się, zawodzą, rozczarowują, nic w zasadzie nie mogą poza pustym gadaniem, marnowaniem pieniędzy i przyjmowaniem hucznych rezolucji, z których nic nie wyniknie, o czym wszyscy od początku wiedzą.
Aż tu masz. Zbiera się ONZ w swojej najbardziej rytualnej i wyśmiewanej formule dorocznej sesji Zgromadzenia Ogólnego. Całymi dniami, wśród marmurów, udają równych sobie delegacje Andory, Chin, Nigerii, Fidżi i dwustu innych najrozmaitszych bytów, mniej lub bardziej słusznie nazywanych państwami. Za biureczkiem z napisem Białoruś siedzi jedenastoletni Kola Łukaszenka, podobno przyszły dyktator, syn byłego dyrektora kołchozu, obecnie dyktatora.
Można powiedzieć: ONZ-owski cyrk w pełnej krasie. A jednak, przed tym cyrkiem w napięciu stają Obama, Xi, Putin, Poroszenko, Castro, żeby wygłosić słowa, na które czeka cały świat. Po raz pierwszy ich mowy na żywo transmitują najważniejsze stacje w najważniejszych krajach, pisze się o nich na czołówkach gazet i od nich zaczynają się programy informacyjne.
Politycy, za którymi stoją setki tysięcy żołnierzy, lotniskowce, rakiety balistyczne, arsenał atomowy, setki milionów ludzi i setki miliardów dolarów fatygują się na Manhattan, żeby przedstawiać światu swoje racje. Tak się porobiło.
To pokazuje, jak bardzo się porobiło. Przez pół wieku mowa w ONZ była ważna tylko dla dyktatorów, których nikt nigdzie indziej nie wpuszczał. Jechali tam, korzystając ze specjalnych ONZ-owskich praw i immunitetów, wygłaszali peany na swą cześć, ogłaszali kompletnie od czapy projekty uszczęśliwiającego ludzkość nowego globalnego porządku. A potem kazali to na okrągło puszczać w swoich krajach i napawali się widokiem spektaklu własnej chwały w lokalnych telewizjach, które obywatelom wmawiały, że cały świat słucha ich "Juliusza Cezara" albo "Napoleona". Opustoszałej sali nie pokazywano.
Były też, oczywiście, w historii tej sali chwile warte zapamiętania. Na przykład, kiedy przejściowy radziecki dyktator, Nikita Chruszczow, zdjął but i walił nim w pulpit. Mocna scena. Ale bez praktycznego znaczenia. Oenzetolodzy są pewnie w stanie wskazać jakieś chwile, które miały znaczenie, ale normalni ludzie raczej tego nie zauważyli. A teraz mogli zauważyć. Nawet w Polsce, gdzie ONZ, jak wszystkie instytucje miękkiej polityki, jest w wyjątkowej pogardzie.
Nie dlatego to piszę, że w ONZ padły jakieś wyjątkowo ważne dla świata słowa, choć padły w przemówieniach prezydentów USA, Chin i Rosji. Piszę to dlatego, że nadzwyczajna ranga tegorocznego Zgromadzenia Ogólnego ONZ - wbrew temu, co by wynikało z relacji polskich mediów - nie jest związana z globalnym debiutem prezydenta Dudy. Jego wykład, podobnie jak mowy jego polskich poprzedników, na szczęście nie wstrząsnął posadami świata i nie trafił na czołówki międzynarodowych mediów. Ale wystąpienia Obamy, Xi, Putina - trafiły, choć od wielu lat nie trafiały. I raczej nawet dla nich nie jest to powód do specjalnej radości.
Nadzwyczajne zainteresowanie tegorocznym Zgromadzeniem Ogólnym wynika nie z tego, co tam się naprawdę stało lub było powiedziane, ale z tego, w jakich okolicznościach się działo i było mówione. Może pochłonięci swoimi sprawami tego nie odczuwamy, ale od dobrych kilkudziesięciu lat świat nie był tak pogubiony, jak teraz. I w tym sensie nieobliczalny.
Tragedii jeszcze nie ma. Przynajmniej w sensie globalnym czy geostrategicznym. Ale liczba i skala lokalnych dramatów i tragedii oddaje poziom dysfunkcji dotychczasowego porządku, w miejsce którego nic się jakoś nie może wyłonić. Wszyscy czekają, że wreszcie się zacznie wyłaniać. I nic. Wciąż nic. Tym razem znów nic.
Rosja coraz wyraźniej gra w swoją dwudziestowieczną grę, która nigdzie jej nie zaprowadzi i nie rozwiąże żadnego jej problemu, a może ich jeszcze dołożyć. Na przykład z sunnitami, którzy łatwo nie zaakceptują jej nieoczekiwanego gwałtownego poparcia dla syryjskich szyitów. Ameryka wciąż pręży muskuły i opowiada, że ma najsilniejszą armię w dziejach świata. Choć od bardzo dawna ta armia nie przyczyniła się do rozwiązania żadnego istotnego problemu, a Putin ma rację mówiąc, że kolejna sponsorowana przez USA fala demokratycznych rewolt przyniosła głównie eskalację przemocy. Chiny zaczynają przyjmować trochę większą odpowiedzialność za globalne porządki i demonstrują to, obiecując ONZ-owi kolejne kilka tysięcy żołnierzy. Ale te porządki nie różnią się od dotychczasowych, czyli kruszących się, tyle, że mają być bardziej chińskie. To też wiele dobrego nie da.
W Syrii dobrze widać, że to wszystko zaczyna składać się w groźny problem. Francuzi bombardują ISIS. Amerykanie bombardują ISIS i Asada. Rosjanie bombardują walczącą z Asadem i ISIS prozachodnią opozycję. Bomby lecą wszędzie. Ludzie uciekają. Obozy uchodźców pęcznieją. Pieniądze na ich utrzymanie topnieją. Na bombardowania świat wydaje więcej niż na utrzymanie uchodźców. Europa kłóci się, co z nimi zrobić, gdy wyławiamy ich z morza. A zima nadchodzi...
Coraz więcej osób czuje, że absurd syryjskiej wojny, podobnie jak absurdy wojny irackiej, afgańskiej itp. są metaforą, a może nawet przedsmakiem tego, co w jakiejś formie może nas wszystkich w dość bliskiej przyszłości czekać, jeśli chaos nie przestanie narastać i sięgać coraz dalej. Stąd te miliony oczu wlepione w ONZ-owską mównicę, z której bardzo chcieliśmy coś nowego usłyszeć. Ale się nie udało.
Świat jest już przerażony, ale jeszcze nie do tego stopnia, żeby się przełamać i zacząć inaczej myśleć. To jest problem, który wciąż narasta. Żebyśmy się nie wiem jak wsłuchiwali i wpatrywali w mównice ONZ-owskie oraz wszystkie inne, nie usłyszymy pokrzepiających pomysłów na zatrzymanie coraz groźniejszych napięć, póki one nie padną. A chwilowo niestety nic nie wskazuje na to, żeby miały paść.
Jacek Żakowski dla Wirtualnej Polski