PublicystykaJacek Żakowski: Ministerstwo Śmieszności Zagranicznej. Polska Wąchockiem Europy?

Jacek Żakowski: Ministerstwo Śmieszności Zagranicznej. Polska Wąchockiem Europy?

- "W sposób dyplomatyczny będziemy zwracać uwagę i pytać naszych partnerów w Niemczech, czemu służą takie wybryki" - zapowiedział minister Witold Waszczykowski, reagując na karykaturę przedstawiającą Jarosława Kaczyńskiego w kostiumie dyktatora depczącego Polskę, która to instalacja była częścią karnawałowej parady w Dusseldorfie. I Niemcy mają kłopot. Anglicy również. Bo rzecznik Waszczykowskiego, Artur Dmochowski, wysłał do BBC "formalny protest w związku ze stronniczością i niezachowaniem standardów redakcyjnych w jednym z odcinków serii pt. „Newsnight”" – pisze Jacek Żakowski dla Wirtualnej Polski.

Jacek Żakowski: Ministerstwo Śmieszności Zagranicznej. Polska Wąchockiem Europy?
Źródło zdjęć: © Eastnews | Monika Skolimowska/dpa via AP
Jacek Żakowski

Na odpowiedź nie będziemy musieli długo czekać. BBC zapewni, że "dokłada starań, by materiały dziennikarskie odpowiadały najwyższym standardom". Rząd Niemiec zapewni, że "do utrzymania najlepszych stosunków z Polską oraz bliskich relacji między naszymi społeczeństwami, Republika Federalna przywiązuje wyjątkową wagę". Nie jest wykluczone, że w listach znajdą się formuły typu: "jeśli ktokolwiek poczuł się dotknięty.... jest nam bardzo przykro" lub "obrażanie kogokolwiek w Polsce nie jest naszym zamiarem...". Dalej będzie "jednakże", a po nim zapewnienie, że "wnikliwie zbadano sytuację" oraz wyjaśnienie, jak lokalne prawo oraz obyczaj rozumie wolność słowa, swobody twórcze, prawo swobodnej ekspresji i niezależność mediów, a także wyjaśnienie, że wartości te niestety czasem wywołują napięcia, choć nadawca robi, co w jego mocy, by dochować najwyższych standardów, umacniać wzajemne zrozumienie etc.

W BBC, w MSZ Niemiec oraz w bezliku innych zachodnich instytucji specjalni urzędnicy mają na komputerowych pulpitach specjalne teczki zawierające gotowce odpowiedzi na taką okazję. Jest ona bowiem częścią biurokratycznej rutyny tych instytucji. Na świecie istnieje przecież bezlik przejawiających autorytarne skłonności rządów, firm, organizacji (legalnych lub nie) rozsyłających tego rodzaju protesty. Do ważnych zachodnich instytucji przychodzą one workami. W tych workach są stosunkowo grzeczne pisma urzędowe (jak z Polski), są listy zawierające groźby (legalne lub karalne), są najróżniejsze obelgi i czasem są też koperty z białym proszkiem, lub czymś wybuchowym. Tak to się od wielu dekad kręci.

Kiedy te odpowiedzi nadejdą, polskie media będą je obszernie cytowały. TVPiS podkreśli, że jakiś szef w BBC i jakiś niemiecki urzędnik "odcina się", "ubolewa", może "jest krytyczny", a może "zapewnia" lub "przyznaje" etc. Anty-PiS położy nacisk na to, że Niemcy albo Brytyjczycy tłumaczą PiS-owi, na czym polega demokracja i wolność dziennikarska, swoboda wypowiedzi, prawo do krytyki, specyfika satyry, rola i ograniczenie możliwości rządu w demokratycznych państwach etc. W polskiej wewnętrznej polityce radykałowie z PiS i wyrazisty anty-PiS na tym skorzystają. Wyborcy jednych utwierdzą się w przekonaniu, że PiS "broni dobrego imienia Polski". Wyborcy anty-PiS, że rząd jest zaściankowy i nie rozumie współczesnego świata.

W Niemczech i Wielkiej Brytanii też wiele osób skorzysta na protestach polskiego MSZ. BBC potwierdzi odporność na naciski I niezależność od brytyjskiego rządu, który przecież głośno flirtuje z PiS-em. Rząd Angeli Merkel będzie mógł przypomnieć, że szanuje wolność słowa, krytyki i twórczości artystycznej. Autorzy utworów krytycznych wobec polskiego rządu i odpowiedzi na polskie protesty będą nosili laury przenikliwych strażników demokratycznych wartości.

Wszyscy więc na interwencjach polskiej dyplomacji jakoś skorzystają - poza Rzeczpospolitą. Bo na mapie mentalnej Zachodu Polska zostanie przesunięta jeszcze dalej na wschód, czyli w głąb mrocznych półperyferii. Będziemy trochę bardziej jak Turcja czy Rosja, a trochę mniej jak Hiszpania czy Finlandia, nie mówiąc o USA czy Niemczech.

Intensywność tego rodzaju protestów dobrze oddaje pozycję państw, firm i organizacji we współczesnym świecie. Z metropolii, czyli państw najwyżej rozwiniętych najbardziej praworządnych i demokratycznych, takie protesty nie płyną, choć te państwa są praktycznie codziennie i niemal rutynowo obrażane i oskarżane o wszystko, co najgorsze. Gdyby na przykład rząd USA po spaleniu gdziekolwiek na świecie amerykańskiej flagi lub kukły Wuja Sama czy Baraka Obamy, oraz po każdym tekście czy programie krzywdzącym Amerykę, pytał inne rządy "czemu takie wybryki służą", musiałby mieć do tego specjalne ministerstwo. Co innego taki na przykład Iran. Zwłaszcza w latach, gdy ogarnięty był ogniem rewolucji. Albo Chiny Ludowe. Albo Korea Północna. Albo Turcja, która dostaje szału, gdy ktoś przypomina ormiański Holocaust. Chociaż w przypadku Turcji dotyczy to głównie wzmianek robionych przez rządy. Raczej się nie spodziewam protestu tureckiej ambasady po wzmiance w moim tekście. Reakcja by nastąpiła, gdyby autorem był np.
minister Waszczykowski. Powszechnie znana zasada jest taka, że im więcej ktoś ma na sumieniu, im słabsza jest jego pozycja, im mniej pewnie się czuje w międzynarodowej wspólnocie, tym głośniej protestuje, gdy inni go krytykują.

Zwolennicy protestowania zawsze i wszędzie, gdy naruszane jest "dobre imię Polski i Polaków", a zwłaszcza zawsze, gdy ktoś użyje nieszczęsnej formuły "polskie obozy zagłady", lubią powoływać się na kazus Izraela oraz organizacji żydowskich i Ligi Antydefamacyjnej. To nie jest właściwa miara. Bo po Zagładzie los Żydów jest uznawany za krytyczny wyjątek w obrębie całej cywilizacji zachodniej. Nawet jeżeli się nie chce tej normy z jakiegoś powodu podzielać, trzeba ją po prostu przyjąć do wiadomości. Bo tak jest. Nie da się "bronić dobrego imienia", jeśli nie akceptuje się powszechnie uznawanych norm, zasad i wartości. "Dobre imię" to właśnie wiara innych, że się te wartości respektuje. Kto je narusza, ten traci dobre imię i automatycznie staje się podejrzany pod każdym możliwym względem. Łatwiej jest wówczas przykleić do niego jakikolwiek zarzut. Choćby absurdalny.

Ale to jeszcze nie jest w polityce protestów najgorsze. Gdyby nie protesty tureckiego rządu, w większości krajów świata mało kto by słyszał o ormiańskim Holocauście. Podobnie jest z "polskimi obozami śmierci". Dzięki Googlowi, każdy może sprawdzić, że zdecydowana większość przypadków użycia tej obraźliwej dla Polaków frazy ma miejsce po polskich protestach. "Polacy protestują...", "polski rząd protestuje..." i dalej następuje krzywdząca nas formuła. W ten sposób wbijamy w głowy milionów ludzi frazę, która nas krzywdzi i która jest przeważnie wynikiem przejęzyczenia.

A po tysiącach hollywoodzkich produkcji, książek itd., każdy głupek na świecie doskonale wie, kto był podczas II Wojny Światowej wrogiem USA. W "Parszywej dwunastce", "Tylko dla Orłów", "Szeregowcu Ryanie", "Wyborze Zofii", "Plutonie" itd. itp. wrogami są przecież Niemcy, mówiący po niemiecku, noszący niemieckie mundury. Nikt nie ma też wątpliwości, kto okupował Holandię, gdy powstawał dziennik Anny Frank. Nikt nie wątpi, że Hitler był Austriakiem - nie Polakiem. Nic nie musimy robić, by było to oczywiste. Wystarczy globalna masowa kultura. Gdy zaś robimy hałas wokół "polskich obozów" (a PiS chce go robić jeszcze więcej niż PO), przyczyniamy się do powstania wątpliwości. "Niemcy Niemcami, ale widocznie Polacy też mają coś za uszami". Bardzo trudno jest takie wątpliwości rozproszyć, kiedy już powstaną, bo bardzo mało jest na świecie osób gotowych poświęcić choćby kilka minut na zajmowanie się nimi. Bez względu na to, jak mocno i często obrońcy "dobrego imienia Polski" będą występowali.

Z satyrą jest jeszcze gorzej. Zwłaszcza z satyrą polityczną. Nic tak nie zachęca do naśmiewania się z kogoś, jak fakt, że on się wścieka, kiedy się z niego żartuje. Każdy to pewnie pamięta ze szkoły. Pytanie jednego rządu przez inny, "czemu służy" satyra na karnawałowej platformie jest dużo bardziej śmieszne, niż sama platforma (nawet jeśli platforma jest śmieszna). I oczywiście zachęca do kolejnych żartów. Kto żył w PRL, doskonale pamięta, jak łatwo jest ośmieszać nadymającą się władzę.

Wiele czynników sprawiło, że w wielu głowach na świecie wizerunek Polski i Polaków odbiega nie tylko od naszych aspiracji, ale też od tego, na co zasługujemy. PO miała w naprawianiu go duży sukces, bo sprzedała światu obraz Polski jako "zielonej wyspy". Dzięki temu wiele osób zaczęło patrzeć na nas z zazdrością. Teraz, gdy rządzi PiS, ten nowy wizerunek gwałtownie topnieje, a jego miejsce zajmuje wizerunek przedstawiony na karnawałowej platformie w Düsseldorfie. Nie da się temu zapobiec dołączając do grona państw, firm i organizacji próbujących zamykać usta zachodnim krytykom i prześmiewcom. Bo to nie jest towarzystwo, do którego Polska - nawet Polska-PiS - aspiruje.

Jeżeli chcemy być traktowani, jak Brytyjczycy, Niemcy, Amerykanie, musimy po prostu się zachowywać, jak oni. Gdy zachowujemy się inaczej, jesteśmy traktowani inaczej. Konkretnie tak, jak ci, którzy się zachowują podobnie, jak my. Kto tego nie rozumie, ten szukając respektu, łatwo popadnie w śmieszność. Jeśli MSZ będzie szedł tą drogą, szybko przyczyny się do powrotu fali "Polish jokes", czyli słynnych dowcipów o Polakach, które w latach PRL wiele społeczeństw bawiły do rozpuku.

Nadymająca się Polska szybko może się stać Wąchockiem Zachodu. A potem znów trzeba będzie dekad i dużego szczęścia, by "Polish jokes" wyparła polska "zielona wyspa".

Jacek Żakowski dla Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (2158)