Izrael: rozmowy o koalicji utknęły z powodu ortodoksów i planów reformy armii
Premierowi Izraela Benjaminowi Netanjahu powoli kończą się opcje sformowania koalicji rządowej. Kością niezgody stała się pozornie drugorzędna sprawa objęcia ultraortodoksyjnych żydów (haredim) służbą wojskową - pisze dziennik "Haarec".
Wybory parlamentarne z 22 stycznia wygrała wspólna lista prawicowego ugrupowania Likud premiera Netanjahu i ultranacjonalistycznej partii Nasz Dom Izrael byłego ministra spraw zagranicznych Awigdora Liebermana. W 120-osobowym Knesecie partie te mają razem 31 miejsc.
W niedzielę rozpoczął się proces Liebermanna, który jest oskarżony o oszustwo i nadużycie zaufania rządu. Jeśli zostanie skazany na więcej niż trzy miesiące prac społecznych, nie będzie mógł startować w wyborach przez kolejnych siedem lat. Wyłączenie Liebermana z polityki osłabiłoby pozycję Netanjahu, i tak już podkopaną bardzo skromnym zwycięstwem w wyborach.
Trudne negocjacje
W miesiąc po wyborach Netanjahu udało się przekonać zaledwie jedną partię, by weszła do jego koalicji. Nowo powstała partia Ruch (Hatnuah) pod przewodnictwem byłej minister spraw zagranicznych Cipi Liwni stanęła na lewej flance tworzonej właśnie koalicji. W zamian Netanjahu powierzył Liwni negocjacje z Palestyńczykami. To właśnie wznowienie rozmów było jej głównym postulatem w kampanii wyborczej.
Obecność Liwni wywołała niechęć innego kandydata do koalicji - prawicowej partii religijnego syjonizmu Żydowski Dom. Jej lider Naftali Bennett otwarcie mówi, że rozmowy z Palestyńczykami go nie interesują, bo uważa, że zamiast negocjować Izrael powinien anektować większą część okupowanego Zachodniego Brzegu Jordanu.
Bennett, jak donoszą izraelskie media, wszedł w sojusz z centrową Partią Przyszłości (Jesz Atid), której przewodzi polityczny nowicjusz, były prezenter telewizyjny Jair Lapid. Jeśli wejdą do koalicji - zrobią to razem. "Haarec" pisze, że po raczej chłodnych negocjacjach koalicyjnych z Netanjahu, Lapid i Bennett "wpadli na siebie w Knesecie" i ściskali się "bardziej ostentacyjnie niż Barack i Michelle (Obamowie) podczas kampanii wyborczej w USA".
"Bennett i Lapid zgadzają się w wielu kwestiach na płaszczyźnie społecznej, ekonomicznej, konstytucyjnej i generalnie w kwestii objęcia służbą wojskową ultraortodoksyjnych żydów. Nie zgadzają się w jednej małej sprawie - procesu pokojowego, na której Izrael albo polegnie albo będzie górą (...). Nie ma nic szczególnego w sytuacji, w której (Lapid i Bennett) zgadzają się w sprawie reformy portów, a ogromnego słonia (rozmowy izraelsko-palestyńskie) chowają pod dywan" - pisał w ironicznym tonie polityczny komentator "Haareca" Jossi Werter.
Netanjahu chciał stworzyć jak najszerszą koalicję - od centrum, przez partie nacjonalistyczne po ugrupowania reprezentujące ultraortodoksyjnych żydów. Od ponad roku nad Izraelem wisi kwestia objęcia haredim obowiązkiem służby wojskowej. "Równe dzielenie się ciężarem" było jednym z głównych haseł kampanii wyborczej Lapida i Bennetta.
Ortodoksi trafią do wojska?
Ultraortodoksyjni żydzi studiujący w jesziwach, szkołach religijnych, byli dotychczas wyłączeni z obowiązkowej dla większości Izraelczyków służby wojskowej. Netanjahu zaproponował właśnie plan, który ma doprowadzić do rekrutacji 60 proc. haredim w wieku od 18 do 24 lat. Zarówno Lapid, jak i Bennet odrzucili propozycję premiera, bo kary przewidziane dla tych, którzy odmówią pójścia do wojska są - ich zdaniem - zbyt łagodne i projekt nie wypali.
Zgodnie z planem Netanjahu haredim, którzy nie stawiliby się na służbę, traciliby 160 szekli (137 zł) miesięcznie z pieniędzy wypłacanych im przez państwo. Według "Haareca" stanowi to 2 proc. miesięcznych dochodów przeciętnej rodziny ultraortodoksyjnej.
Dla dwóch partii haredim (Szas i Zjednoczony Judaizm Tory), tradycyjnych sojuszników Likudu, nałożenie obowiązku służby wojskowej na studentów jesziw jest nie do zaakceptowania.
Izraelscy komentatorzy piszą, że Netanjahu będzie musiał albo pożegnać się z wizją szerokiej koalicji, albo zrezygnować z teki premiera i przekazać misję tworzenia rządu komuś innemu. W mediach pojawiają się już spekulacje, że w lipcu Izraelczycy będą musieli po raz kolejny udać się do urn i wybrać nowy Kneset.
Jossi Werter polemizował z nimi w "Haarecu". "To urojony scenariusz. Netanjahu nigdy nie powierzy komuś innemu tego zadania (sformowania rządu). To oznaczałoby koniec jego politycznej kariery" - napisał publicysta.