Iran poszerza wpływy. Zagrożenie większe niż ISIS?
Iran stoi na czele ofensywy przeciw Państwu Islamskiemu. Eksperci przewidują jednak, że to Teheran może być większym zagrożeniem dla Bliskiego Wschodu
23.03.2015 | aktual.: 25.03.2015 19:08
Jak na epokę internetu i nowych mediów, niewiele można znaleźć zdjęć z trwającej od ponad dwóch tygodni irackiej ofensywy na pozycje Państwa Islamskiego w Tikricie, rodzinnym mieście Saddama Husajna. Na tych fotografiach, które są dostępne w internecie, wyróżnia się jednak jedna postać: ta siwego, brodatego mężczyzny w skromnym mundurze. To generał Kasem Sulejmani, dowódca Al-Kuds (Kuds to perska nazwa Jerozolimy, której "wyzwolenie" ma być ostatecznym celem oddziału), czyli sił specjalnych irańskich Strażników Rewolucji przeznaczonych do zagranicznych operacji i "eksportu rewolucji" islamskiej. Sulejmani, wokół którego działalności i heroicznych czynów w Iraku i Syrii narosły legendy, był dotychczas szarą eminencją, uważaną za jedną z najbardziej wpływowych osób w Teheranie. Teraz, w Iraku, wyszedł z cienia - tak jak z cienia wyszła irańska polityka, nastawiona na podporządkowywanie sobie kolejnych państw Bliskiego Wschodu.
Problematyczna koalicja
Iran jest obecnie jedyną siłą zewnętrzną zaangażowaną w bezpośrednią, naziemną walkę z Państwem Islamskim. Oficjalnie irańscy wojskowi pełnią tam rolę doradców wspierających zarówno iracką armię, jak i walczące u jej boku szyickie bojówki "Siły Mobilizacji Ludowej". Nieoficjalnie mówi się nawet o 30 tysiącach Irańczyków walczących w oddziałach SML. Irakijczykom doradzają przy tym również przedstawiciele libańskiego Hezbollahu, siły od lat wspieranej i fundowanej przez Iran. Rezultat ofensywy jest na razie niepewny. Siły koalicji doszły do Tikritu - strategicznie ważnego sunnickiego miasta nad Tygrysem - i od kilku dni prowadzą jego oblężenie. Jednak o ile trudno powiedzieć, czym skończy się operacja, to dużo łatwiej przewidzieć, czym może skutkować obecność wspieranych przez Iran szyickich bojówek w kraju targanym przez religijne podziały.
- Może to być tym bardziej kłopotliwe, że część szyitów jest niechętna Irańczykom. Co więcej, konflikt związany ze zbyt proirańskim nastawieniem premiera Al-Malikiego przyczynił się do sukcesu Państwa Islamskiego w Iraku - mówi w rozmowie z WP Marcin Andrzej Piotrowski, analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. W tej sytuacji nawet zwycięstwo nad ISIS nie musi wcale doprowadzić do zaprowadzenia stabilności w Iraku. Tym bardziej, że już teraz pojawiają się pogłoski o konflikcie między iracką armią a szyickimi milicjami, a także informacje - choć niepotwierdzone - o zbrodniach wojennych popełnianych przez szyitów na sunnickich cywilach.
Eksport rewolucji
Irak jest jednak tylko jednym z ostatnich elementów geopolitycznej rozgrywki o wpływy, którą z coraz większym powodzeniem toczy Teheran. Na przełomie stycznia i lutego kontrolę nad Saną, stolicą Jemenu przejęli szyiccy rebelianci z ruchu Huti w koalicji z siłami obalonego podczas Arabskiej Wiosny prezydenta Abdullaha Saleha. Ponadto, tradycyjnie już w orbicie wpływów Teheranu pozostaje Liban, gdzie Hezbollah jest jedną z głównych sił politycznych, a także Syria. W dużej mierze to właśnie dzięki aktywnemu wsparciu Iranu - z użyciem oddziałów gen. Sulejmaniego włącznie - prezydent Syrii Baszar al-Asad mógł utrzymać swoją władzę. Zresztą nie tylko utrzymać, lecz - co pokazały ostatnie miesiące - skonsolidować, a nawet rozszerzyć kontrolę nad swoimi terytoriami.
W rezultacie, mimo sankcji i międzynarodowej izolacji, Islamska Republika cieszy się obecnie większymi wpływami niż kiedykolwiek wcześniej.
- Polityka prowadzona przez Strażników Rewolucji rzeczywiście jest bardzo sprawna i widać, że to skoordynowana kampania prowadzona na kilku frontach. Jeszcze nigdy od czasu rewolucji islamskiej Iran nie miał wpływu na cztery stolice w regionie- mówi Piotrowski. Jeśli wierzyć informacjom podawanym przez niektóre media, na tym ambicje Teheranu się nie kończą. Kolejną stolicą w planach grupy Sulejmaniego ma być Amman w Jordanii. Ekspert jest jednak sceptyczny co do perspektyw stojących przed Teheranem. - To jest powrót do polityki "eksportu rewolucji" z lat 80. Wtedy zakończyła się ona fiaskiem, bo okazało się, że to bardzo kosztowna i mało skuteczna polityka, a do tego prowokowała wrogie reakcje. Sunnickie społeczeństwa arabskie nie były skłonne tolerować wspieranych przez Iran organizacji szyickich. Podobnie może być i teraz - tłumaczy. Dodaje przy tym, że choć jeszcze w 2006 roku, na fali wojny Hezbollahu z Izraelem, Iran mógł liczyć na szersze poparcie muzułmańskiej "ulicy", to Arabska Wiosna całkowicie
przekreśliła ten trend.
Gorsi niż ISIS?
Działania Teheranu już teraz wywołują nerwowe reakcje - nie tylko wśród sunnitów, ale także na Zachodzie. W dobie postępujących negocjacji ws. irańskiego programu nuklearnego oraz kampanii przeciw ISIS, wielu analityków widziało w Iranie sojusznika w walce z terrorystami Państwa Islamskiego i Al-Kaidy, a nawet gwaranta stabilności w regionie. Tymczasem coraz częściej optymizm ten ustępuje miejsca obawom o konsekwencje prowadzonej przez ten kraj polityki. Obawy te są na tyle duże, że niektórzy zaczęli zastanawiać się, czy w irackim konflikcie USA nie powinny zacząć wspierać... Państwa Islamskiego. "Dlaczego w naszym interesie miałoby być zniszczenie ostatniego sunnickiego bastionu stojącego na drodze całkowitej dominacji Iranu w Iraku? Czy dlatego, że szyickie milicje, które obecnie prowadzą walkę z ISIS będą rządziły lepiej? Czy aby na pewno?" - pytał prowokacyjnie na łamach "New York Timesa" Thomas Friedman, znany publicysta. Nie on jeden właśnie w Iranie, a nie Państwie Islamskim widzi największe
zagrożenie dla pokoju na Bliskim Wschodzie. Podobnie uważa gen. David Petraeus, były szef CIA i dowódca wojsk amerykańskich w Iraku, autor planu, który doprowadził w 2008 roku do stabilizacji w tym kraju.
- Im bardziej Irańczycy będą postrzegani jako dominująca siła w regionie, tym bardziej będzie to wzmacniać sunnicki radykalizm i promować grupy takie jak Państwo Islamskie. - powiedział Petraeus w wywiadzie dla "Washington Post".
- Gen. Petraeus wie, o czym mówi - twierdzi Piotrowski. - Sukces jego polityki polegał nie tylko na pokonaniu Al-Kaidy i sunnickich radykałów, ale też zneutralizowaniu szyickich milicji i tzw. Armii Mahdiego wspieranej przez Iran. Brutalna prawda jest taka, że wszędzie, gdzie pojawiają Strażnicy Rewolucji, tam tylko pogłębiają chaos - mówi. Wskazuje przy tym na sytuację w Syrii, gdzie jego zdaniem Iran mógł przyczynić się do szybszego i pokojowego rozwiązania wojny, lecz zdecydował się za wszelką cenę wspierać Asada.
- To mistrzowie chaosu i "wojny hybrydowej". To, co teraz się dzieje w Jemenie tylko to potwierdza - uważa ekspert.
Oskar Górzyński, Wirtualna Polska
Zobacz również: Netanjahu w Kongresie USA o zagrożeniu ze strony Iranu.