Iran do 2050 roku podwoi populację?
Po latach restrykcyjnej polityki kontrolującej narodziny, Iran nie tylko zniósł ograniczenia, ale wręcz na różne sposoby zaczął "zmuszać" obywateli do posiadania jak największej liczby dzieci. Plan jest bardzo ambitny - do 2050 roku podwoić liczbę populacji.
12.08.2015 | aktual.: 29.01.2016 14:48
Obrazek jest tyleż prosty, co wymowny: oto na łonie natury wycieczkę urządziło sobie dwóch mężczyzn ze swoimi latoroślami. Łączy ich też to, że jako środek lokomocji wybrali rowery. Dzieli - wszystko inne, co wyraźnie odmalowuje się na ich twarzach. Pierwszy, który przez łąkę jedzie tylko z jednym synem, jest wyraźnie smutny, może nawet zatroskany. Drugi, który zdecydowanie go wyprzedził, z piątką dzieci, balonikami i radosnym uśmiechem przyklejonym do twarzy bezproblemowo zmierza ku lepszej przyszłości.
Ten plakat to tylko jeden ze sposobów, w jaki Teheran chce zrealizować wyartykułowany niedawno przez ajatollaha Alego Chameneja cel: do 2050 roku zwiększyć populację Iranu dwukrotnie, do co najmniej 150 milionów. Powyższy obrazek, opatrzony sloganem: "jedna jaskółka nie czyni wiosny, więcej dzieci - weselsze życie", nie pozostawia cienia wątpliwości, w jaki sposób Irańczycy mają ów cel zrealizować.
Iran chce więcej dzieci
Persja dała światu szachy (choć tu zdania są podzielone, za ojczyznę tej gry uznawane są również Indie albo Chiny), sanskryt, liczydło i służby specjalne (zwane oczami i uszami króla). Bardziej współcześnie natomiast - politykę rodzinną i kontrolę urodzeń. To właśnie za szacha Rezy Pahlawiego, zwłaszcza w okresie jego osobistych, autorytarnych rządów (1953-1979) Iran jako pierwszy kraj na świecie oficjalnie zainteresował się, co obywatele robią w alkowie - a właściwie: jaki jest tego efekt. W całym kraju wyrastały kliniki planowania rodziny, w których Irańczycy mogli zaznajomić się z metodami antykoncepcyjnymi i zdecydować świadomie, kiedy rodzeniu kolejnych dzieci chcą powiedzieć: stop.
To tak w teorii, na papierze, w praktyce zamieszkujące w zdecydowanej większości obszary wiejskie społeczeństwo (w miastach w latach 50. i 60. żył co trzeci Irańczyk) rozmnażało się w błyskawicznym tempie - statystyczna kobieta w Iranie rodziła wówczas sześcioro-siedmioro dzieci. Gdy w 1979 roku reżim szacha runął, w gruzach legły też nie tylko jego pomniki, ale i kliniki planowania rodziny - a wraz z nimi koncepcja ograniczania przyrostu naturalnego. Nowe władze świeżo zrodzonej Republiki Islamskiej z charyzmatycznym ajatollahem Ruhollahem Chomeinim na czele zachęcały Irańczyków do rozrodu.
Małżeńskie alkowy stały się niemalże małymi fabrykami, w których przykładni obywatele mieli "produkować" żołnierzy na wypadek wojny z Irakiem (która nota bene przyszła prędzej, niż się spodziewano, bo we wrześniu 1980 roku). Iran błyskawicznie ogarnął baby boom - populacja kraju z roku na rok zwiększała się o prawie 4 proc. Tym sposobem w dwie dekady liczba ludności wzrosła dwukrotnie: z 27 milionów w 1968 roku do 55 milionów w roku 1988. Szacowano, że w tym tempie w nowe millenium Iran wejdzie w sile 100 milionów dusz.
I wtedy przywódcy kraju (także ci duchowi) zaczęli drapać się po brodach. Może o uszy obiły im się teorie Malthusa, a może po prostu do głosu doszła prosta logika: ośmioletnia wojna z Irakiem właśnie dobiegła końca, konieczność płodzenia żołnierzy zeszła na drugi plan, na pierwszy tymczasem wysunęła się proza dnia codziennego, z bezrobociem na czele i nieodległym widmem głodu. Tym samym Teheran wykonał kolejny zwrot o 180 stopni i obrał kurs na ograniczenie przyrostu naturalnego.
Choć zmiana wektora polityki (pro)rodzinnej zbiegła się w czasie ze śmiercią Ruhollaha Chomeiniego, nie była to klasyczna odwilż po śmierci twardogłowego przywódcy (politycznego i duchowego). Wprost przeciwnie - sam ajatollah zaczął u schyłku władzy (i życia) rozważać ograniczenie przyrostu naturalnego w imię bardziej palących problemów.
Iran chce mniej dzieci
"Mniej dzieci, lepsze życie" - głosiły rządowe plakaty, zalewające Iran od początku lat 90. ub. wieku. Na propagandzie się bynajmniej nie skończyło. Rząd wziął na siebie część ciężaru walki o lepszą przyszłość kraju (już rozpatrywaną nie ilościowo, tylko jakościowo) i zamiast zachęcać obywateli do produkowania dzieci, sam zaczął produkować - prezerwatywy. Do 2001 roku państwowa fabryka wypuszczała na rynek 70 milionów sztuk rocznie. Chociaż rynek należałoby również wziąć w cudzysłów, bo wszystkie tzw. nowoczesne metody antykoncepcyjne (a więc nie tylko prezerwatywy, ale i tabletki antykoncepcyjne czy wkładki domaciczne) były rozdawane bezpłatnie. Do arsenału kontroli urodzeń wprowadzono też obowiązkowe kursy z planowania rodziny dla par przygotowujących się do ślubu oraz dobrowolne, bezpłatne wazektomie i podwiązania jajowodów.
Od obowiązku kontroli dzietności nie można się było zatem wykręcić ani skromnym portfelem, ani mieszkaniem na prowincji, z dala od "cywilizacji" - tam bowiem kaganek antykoncepcyjnej oświaty nieśli urzędnicy i wolontariusze, zaopatrzeni w tony ulotek, prezerwatyw i tabletek. Nawet tam hasło "mniej dzieci, lepsze życie" padało na podatny grunt, co widać do dzisiaj: odsetek kobiet, które korzystają z nowoczesnych metod antykoncepcyjnych jest na wsi nawet nieco większy niż w miastach (odpowiednio 57 i 55 proc.).
Świat zachodni zagwizdnął z uznaniem: w czasie gdy borykające się z problemem przeludnienia i widmem głodu, bezrobocia, bezdomności i frustracji inne kraje rozwijające się nagminnie łamały prawa człowieka, byleby tylko zahamować przyrost naturalny, Teheran wybrał drogę edukacji i rozwoju. W rekordowo krótkim czasie liczba dzieci rodzonych przez kobiety w kraju ajatollahów spadła z sześciu do niespełna dwóch. Choć nie obyło się bez kontrowersji, jakie wywołała na przykład fatwa zezwalająca na wchodzenie w związek małżeński już dziewięcioletnich dziewczynek, pod adresem architektów irańskiej polityki rodzinnej i kontroli urodzeń płynęły wyrazy podziwu i pochwał. Ich wyrazem może być chociażby to, że od 1999 roku właśnie do Iranu powędrowała trzykrotnie nagroda Funduszu Ludnościowego Narodów Zjednoczonych.
Teraz jednak Iran ze swoją polityką już prorodzinną znów spędza sen z powiek zachodnim aktywistom. - Jeśli chodzi o zdrowie reprodukcyjne, ten kraj ma naprawdę olbrzymie osiągnięcia - mówił w rozmowie z Christian Science Monitor Mehmet Hulki Uz, przedstawiciel Iranu w UNFPA. I zauważał, że nie ma powodu do pośpiechu, bo i tak do 2030 roku populacja Iranu wzrośnie do 91 milionów. To dla teherańskich ideologów jednak zdecydowanie za mało.
Iran (znów) chce więcej dzieci
O ile w pierwszych latach rządów Chomeiniego Irańczyków do prokreacji ku chwale i sile ojczyzny zachęcać nie trzeba było właściwie wcale, o tyle obecnie rządowa polityka prorodzinna spotyka się ze sporym oporem, a przynajmniej niechęcią. Olbrzymi odsetek społeczeństwa (ok. 70 proc.) to ludzie młodzi, przed 30-stką, chciałoby się rzec: wymarzony materiał, z którego można ulepić kolejną generację. Tylko że oni do sprowadzenia samych siebie do roli inkubatorów nowego pokolenia wcale się nie garną.
Ci, którzy zasilają szeregi klasy średniej (a ta według różnych danych obejmuje od 35 do 60 proc. społeczeństwa), ponad rodzenie dzieci przedkładają studia i karierę, a jeśli już się na ślub i potomstwo decydują, to poprzestają na modelu 2+1 albo 2+2. W zupełnie innej, a zarazem bardzo podobnej sytuacji są miliony ich rówieśników, żyjących na granicy minimum socjalnego albo egzystencji. Tych pierwszych w Iranie jest (i to według oficjalnych danych Departamentu Statystyki) 30 milionów, tych drugich - kolejne 10 milionów. Dla nich podążenie za głosem rządu, nawołującego do płodzenia dzieci, byłoby świadomym zsunięciem się po równi pochyłej.
Władze oczywiście dostrzegają to i podtykają im pod nos kolejne marchewki, m.in. wprowadzając przedłużenie płatnego urlopu macierzyńskiego do dziewięciu miesięcy (z sześciu, a wcześniej trzech) i wprowadzenie dwutygodniowego urlopu ojcowskiego czy specjalne świadczenia socjalne dla par, które podążą za słowami ajatollaha Mohammeda Ghazwiniego, rzuconymi na antenie Velayat: - Pięcioro dzieci jest nie do przyjęcia. Już dziś zacznijcie się starać o pięcioro, ośmioro, dwanaścioro, czternaścioro dzieci, które, z Bożą pomocą, wymierzą policzek tej odrażającej kulturze jednego dziecka.
Jednocześnie Teheran zaczął rzucać kłody pod nogi tym, którzy od swoich obowiązków wobec kraju i narodu chcą się wymigać. Potykają się o nie już pary przymierzające się do rozwodu (w Iranie rozstaje się co trzecie małżeństwo, ale, z pomocą rządu, niebawem może być ich znacznie mniej), które muszą przejść przymusową terapię małżeńską, a także ofiary przemocy domowej - tajemnicą poliszynela jest, że policja i odpowiednie instytucje dostały już instrukcję, by na wezwania do domowych niesnasek nie reagować.
Na niepokornych znalazły się już kije: już w 2012 roku wycofano bezpłatne sterylizacje, a lada moment nawet przeprowadzenie ich na własną rękę i opłacenie z własnej kieszeni (czyli ok. 200 dolarów za zabieg) może być karane.
Demografowie Teheranu ostrzą też kolejne. Medżlis właśnie debatuje nad wprowadzeniem nowego prawa, które na rynku pracy (i w sektorze publicznym, i prywatnym) faworyzowałoby posiadaczy licznego potomstwa, szczególnie ojców. Jeśli ustawa przejdzie, to oni wdrapią się na szczyt drabiny społecznej, podczas gdy na samym jej dole będą gnieździć się niezamężne i bezdzietne kobiety.
Społeczeństwo w rękach władz
Na swoim blogu Okno na Iran Karolina Rakowiecka-Asgari przedstawia satyryczną wersję kampanii, o której była mowa na początku: oto znanemu z plakatu ojcu dużej rodziny mina bardzo zrzedła. Jego pociechy nie śmieją się już beztrosko. Najstarszy syn, z papierosem w ustach i strzykawką w dłoni, zdaje się nie mieć ani cienia złudzeń. Najmłodszy, ten który na sielankowym obrazku trzymał w rączce balony - teraz sprzedaje je po pięć tumanów. Średni handluje komórkami i zegarkami, kolejnego w ogóle już nie ma - zostało po nim tylko przepasane czarną tasiemką zdjęcie. Jest jeszcze dziewczynka, z niemowlakiem na kolanach, podobnie jak jej starsi bracia handluje - tyle że sobą.
O tym, że w drodze do realizacji celu władze w Teheranie nie zawahają się wejść na najwyższe obroty, Irańczycy przekonali się już na własnej skórze wielokrotnie. Jak również o tym, że rozpędzony, odbijający się od bandy do bandy ideologiczno-polityczny walec nieszczególnie zwraca uwagę na to, że miażdży ich swoim ciężarem.
Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji.
Zobacz także: Paliwo potanieje, zapłacimy mniej niż 4zł?