PolskaIPN sprawdza osoby z "listy Wildsteina" tylko w jednym katalogu

IPN sprawdza osoby z "listy Wildsteina" tylko w jednym katalogu

Instytut Pamięci Narodowej przyznaje, że wnioski osób z całej Polski, które zwróciły się o sprawdzenie, czy to one figurują na "liście Wildsteina", są sprawdzane tylko w tym katalogu IPN, który "wyciekł" do Internetu i obejmuje przede wszystkim mieszkańców woj. mazowieckiego.

25.05.2005 | aktual.: 25.05.2005 12:11

"Tylko taką możliwość dał nam ustawodawca" - powiedział rzecznik IPN Jan Ciechanowski. Przyznał zarazem, że może się zdarzyć, że osoba z jakiegoś miasta spoza stolicy, która wystąpiła do IPN z pytaniem, czy to ona jest na "liście Wildsteina", otrzymuje odpowiedź, że nie, ale jej nazwisko może figurować w katalogu w oddziale IPN w mieście, w którym mieszka.

Ciechanowski przypomniał, że 20 kwietnia weszła w życie tzw. mała nowelizacja ustawy o IPN, stanowiąca, że w ciągu 14 dni IPN odpowiada wnioskodawcy, czy jego dane änie są tożsame z danymi osobowymi, znajdującymi się w katalogu funkcjonariuszy, współpracowników, kandydatów na współpracowników organów bezpieczeństwa państwa udostępnionym w IPN od listopada 2004 r". Tylko ten katalog, obejmujący mieszkańców woj. mazowieckiego, został wyniesiony z IPN i dlatego zgodnie z nowelizacją, tylko w nim sprawdzamy - dodał Ciechanowski.

Odpowiedź wydana w tym trybie nie przesądza, czy dana osoba była agentem czy nie. Żeby się o tym przekonać, dana osoba - jeśli to jej dane są na "liście Wildsteina" - może złożyć "normalny" wniosek o uznanie za pokrzywdzonego według ustawy o IPN. "Realizując taki wniosek, sprawdzamy wszystkie możliwe katalogi w IPN" - przypomniał Ciechanowski.

Większość osób z "listy Wildsteina", których wnioski rozpatrzył już w ramach tzw. szybkiej ścieżki IPN dowiaduje się, że to nie ich dane figurują na tej liście, lecz że jest to tylko przypadkowa zbieżność danych. "Lista Wildsteina" - to katalog IPN obejmujący ponad 160 tys. nazwisk funkcjonariuszy oraz tajnych współpracowników służb specjalnych PRL, a także osób wytypowanych do współpracy.

Wiele osób, które odnalazły się na tej liście (jest tam tylko imię i nazwisko, bez bliższych danych), nie było pewnych, czy to o nie chodzi, czy to tylko przypadkowa zbieżność danych. Dlatego od stycznia składały one wnioski o dostęp do akt IPN w jedynym dostępnym wtedy trybie ustawowym - czyli tzw. zapytania o status pokrzywdzonego. Od stycznia do połowy kwietnia do IPN wpłynęło kilkanaście tysięcy takich wniosków.

Z inicjatywy IPN parlament przyjął w marcu tzw. małą nowelizację ustawy o IPN. Zapisano w niej, że w ciągu 14 dni Instytut wydaje zaświadczenia stwierdzające, czy na liście jest rzeczywiście dana osoba, która wystąpiła do IPN. Zaświadczenie to nie przesądza, czy dana osoba, jeśli to ona jest na liście, ma prawo do statusu pokrzywdzonego. Jeśli chce, może ona złożyć oddzielny wniosek o to do IPN. Na wniosek zainteresowanej osoby treść zaświadczenia, że to nie jej dane są na liście, można publikować w biuletynie informacji publicznej IPN.

W styczniu 2005 r. ujawniono, że ówczesny publicysta "Rzeczpospolitej" Bronisław Wildstein udostępnił dziennikarzom listę katalogową IPN. Wkrótce potem lista znalazła się w internecie, co wywołało poruszenie opinii publicznej.

Ostatnio prezes IPN Leon Kieres przeprosił wszystkich, którzy poczuli się dotknięci tym, że znaleźli się na tej liście.

Generalny inspektor ochrony danych osobowych (GIODO) Ewa Kulesza uznała w marcu, że IPN naruszył ustawę o ochronie danych osobowych. Złożyła już do prokuratury zawiadomienie o przestępstwie. Według niej, IPN naruszył prawo nie zgłaszając zbiorów do rejestracji GIODO, a także nie zabezpieczając swej listy katalogowej przed kopiowaniem i dostępem osób nieupoważnionych. IPN odpierał te zarzuty.

Warszawska prokuratura prowadzi śledztwo, które ma ustalić, kto w IPN skopiował listę katalogową i udostępnił ją Wildsteinowi oraz kto odpowiada za brak zabezpieczenia jej przed takim skopiowaniem. Za oba czyny grozi do trzech lat więzienia. Do tego śledztwa włączono zawiadomienie Ewy Kuleszy.

Według sondażu CBOS, 47% Polaków uważa, że dobrze się stało, że "lista Wildsteina" została upubliczniona. Przeciwnego zdania jest 34%.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)