IPN - dobre strony i złe
Trwa kolejna burza z aktami Służby Bezpieczeństwa w tle. Za kilka dni na rynek trafi książka IPN o rzekomej współpracy Lecha Wałęsy. To prawdopodobnie ostatni taki spazm lustracji. Z braku paliwa jej ogień musi przygasnąć. Czy teraz wyjdzie na jaw, że IPN robi też rzeczy bardzo pożyteczne?
18.06.2008 | aktual.: 19.06.2008 09:48
W średniowieczu każde porządne miasto miało pręgierz – drewniany lub kamienny słup wbity w ziemię na wprost ratusza. By dać przykład ludowi, przywiązywano do niego winowajców skazanych na hańbę publiczną, chłostę lub wygnanie. Od kilkunastu lat działa u nas inny pręgierz zwany lustracją. Stanęły już pod nim setki, jeśli nie tysiące osób. I to nie byle jakich postaci. Zbigniew Herbert obok Ryszarda Kapuścińskiego. Jacek Kuroń razem z Wiesławem Chrzanowskim. Prezydenci, premierzy i ministrowie. Biskupi i prałaci. Redaktorzy naczelni najbardziej poczytnych tytułów i właściciele największych stacji telewizyjnych. Sędziowie Trybunału Konstytucyjnego. Osoby żyjące i nieżyjące. Cyniczni donosiciele, którzy kapowali za pieniądze, i osoby, które „coś kiedyś podpisały”. Nawet ci, na których właściwie nic nie ma, ale potencjalnie mogło być. Ludzie prawicy, lewicy i centrum. Urzędnicy, politycy i artyści. Ojciec Hejmo, hrabia Dzieduszycki, profesor Miodek, Zyta Gilowska, Lesław Maleszka, Małgorzata Niezabitowska,
Bogusław Wołoszański... Ten spis jest niesprawiedliwy i nieuczciwy? To worek zupełnie różnych życiorysów? Takie są reguły lustracyjnej gry. Stopień winy to rzecz drugorzędna. Okoliczności sprawy też. System jest zero-jedynkowy. Albo jesteś czysty, albo naznaczony.
Za kilka dni pręgierz czeka jedynego żyjącego Polaka rozpoznawalnego na całym świecie. Do księgarń trafi książka wydana nakładem IPN, która zarzuci Lechowi Wałęsie, że w latach 70. był tajnym współpracownikiem SB. Nim publikacja się ukazała, wzbudziła niezwykłe emocje. Dla jednych jest przykładem szargania świętości przez „pałkarzy policji historycznej”. Inni przekonują, że standardem demokracji jest to, że znamy całą prawdę o życiorysie osób publicznych. Tak czy inaczej, po publikacji książki czeka nas awantura, którą będzie można porównać jedynie do ogłoszenia listy Macierewicza. Jest i dobra wiadomość. Oskarżenie przez IPN o kolaborację postaci takiej jak Wałęsa to przełom. Niczym zdobycie przez wspinacza korony Himalajów. Nie pozostanie nikt, kogo można by zlustrować, a kto byłby równie istotną postacią w naszej najnowszej historii. Każdy, kto po Wałęsie trafi pod pręgierz, wywoła co najwyżej wzruszenie ramion. Pozostanie Instytut Pamięci Narodowej. Żaden inny urząd nie budził i nie budzi tak skrajnych
emocji. Od lat jest oskarżany o upolitycznienie, manipulacje, przecieki i zakulisowe gry teczkami. SLD domaga się jego całkowitej likwidacji. PiS mówi o „największym polskim dziele po 1989 roku”. W Platformie jak to w Platformie opinie są podzielone. Według majowych badań CBOS 47 procent Polaków dobrze ocenia działalność IPN, złą opinię wystawia mu 18 procent (pozostali, czyli ponad jedna trzecia badanych, nie mają zdania). Dla porównania CBA ma pozytywną opinię tylko u 35 procent badanych, prokuratura u 37 procent, a sądy u 40 procent. Opowiem Ci o Polsce...
Czy wyniki sondażu oznaczają, że lubimy lustrację i jej styl? Niekoniecznie. Na swój pozytywny wizerunek IPN zapracował uczciwie działalnością niezwiązaną z lustracyjnym maglem. Liczący 1,6 tysiąca pracowników Instytut to nie tylko jastrzębie dekomunizacji, jak Sławomir Cenckiewicz i Piotr Gontarczyk, autorzy książki o Wałęsie. To również masa historyków, których nie ekscytuje lustracyjna zawierucha. To wystawy, które odwiedzają tysiące ludzi. To książki historyczne, które sprzedają się w 20–30-tysięcznych nakładach. IPN składa się z trzech pionów. Najbardziej znane jest oczywiście Biuro Lustracyjne. Tuż za nim Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu (pion śledczy). Najmniej znana, bo najmniej spektakularna, jest działalność pionu edukacyjnego. Nie krytykują jej nawet zagorzali przeciwnicy IPN i lustracji. A są też tacy, którzy w ogóle o niej nie wiedzą. – Trudno się przebić z tą częścią naszej działalności. Nie budzi takich namiętności, więc i dziennikarze nie za bardzo chcą ją relacjonować –
mówi ze smutkiem Andrzej Arseniuk, rzecznik IPN.
Najmniejsza nawet notka nie ukazała się po zakończeniu przed dwoma tygodniami programu „Opowiem Ci o wolnej Polsce”, który IPN realizował wespół z Centrum Edukacji Obywatelskiej. A akcja była sukcesem – wzięło w niej udział ponad 900 szkół z całego kraju, najwięcej z małych miasteczek. I to mimo że IPN nie oferował żadnych nagród (poza książkami).
Zadaniem uczniów było odnalezienie osoby, która miała ciekawe przeżycia w czasie wojny lub PRL. A potem przeprowadzenie z nią wywiadu, opisanie jej historii, przygotowanie wystawy lub minifilmu dokumentalnego. – Bohaterami nie musiały być osoby o wielkich dokonaniach. Najważniejsze, by zaszczepić młodym ludziom chęć odkrywania historii swojego kraju – mówi „Przekrojowi” profesor Jan Żaryn, szef Biura Edukacji IPN.
I tak gimnazjaliści z Bierunia dotarli do Wiesława Zawadzkiego, przywódcy strajku w kopalni Piast w grudniu 1981 roku. Uczniowie ze szkoły w Jemielnicy namówili na wspomnienia Wiesława Ukleję, w 1980 roku założyciela NZS w Wyższej Szkole Inżynierskiej w Opolu. A uczniowie Zespołu Szkół Zawodowych z Ostrołęki ustalili, że w ich mieście mieszka żołnierz Pułku Ułanów Pasławskich, uczestnik kampanii wrześniowej. W jednym z prywatnych archiwów uczestnicy akcji odkryli unikatowe zdjęcie przedstawiające generała Aleksandra Krzyżanowskiego, dowódcę akcji „Burza” na Wileńszczyźnie.
Program koordynowały Kamila Sachnowska i Olga Tumińska z wydziału wystaw i edukacji historycznej IPN. Sachnowska jest absolwentką historii, Tumińska polonistką. Obie po studiach pracowały jako nauczycielki. Ale – jak mówią – praca w szkole szybko zużywa. Złapały więc robotę w IPN. Obie mają nadzieję, że „Opowiem Ci o wolnej Polsce” będzie miało kolejne edycje. Na razie prowadzą inny program, tym razem skierowany do nauczycieli w szkołach polonijnych. Pracownicy IPN organizują zjazdy, podczas których pokazują, jak prowadzić nowoczesne lekcje historii, tak by uczniowie nie pomarli z nudów. W programie udział biorą nauczyciele z kilkunastu państw, między innymi z Ukrainy, Białorusi i Rosji, ale też z Niemiec, Danii i Francji. Doktor Andrzej Zawistowski, wykładowca z SGH, w IPN odpowiada między innymi za przygotowywanie corocznych konkursów historycznych dla młodzieży. Tegoroczny zwycięzca, licealista z niewielkiej miejscowości pod Rzeszowem, napisał rozprawę o budowie w czasach PRL nielegalnych kościołów na
Podkarpaciu. – Czapki z głów. Chłopak dotarł do nieznanych dokumentów i zeznań świadków, którzy wbrew władzy pomagali budować takie kościoły. A był to temat dziewiczy, niezbadany przez żadnego zawodowego historyka – opowiada Zawistowski.
Do Pcimia i na Litwę
Jego kolega Paweł Rokicki jest odpowiedzialny za wystawy historyczne IPN. W tej chwili w całym kraju jest ich blisko sto. Krążą po szkołach, świetlicach, muzeach i domach kultury oraz urzędach miast i gmin. By sprowadzić taką wystawę, trzeba odstać swoje w kolejce. Niektóre są zaklepane na najbliższych 12 miesięcy.
Tak jest na przykład z ekspozycją poświęconą zbrodni katyńskiej (obecnie można ją zobaczyć w Zespole Szkół Integracyjnych w Białymstoku), powstaniu warszawskiemu (w tej chwili w Poznaniu) czy wydarzeniom w Poznaniu w 1956 roku (jest w Krzyżu Wielkopolskim). W tym miesiącu zostało otwartych kilka zupełnie nowych ekspozycji. Wśród nich „Sprawiedliwi wśród Narodów Świata. Pomoc Polaków dla ludności żydowskiej w Małopolsce w latach 1939–1945”.
– Nasze wystawy coraz częściej są pokazywane za granicą – mówi Paweł Rokicki. Systematycznie zamawiają je Litwini, Estończycy i Łotysze (szczególną popularnością cieszyła się ta o Katyniu).
Wystawa „Wygnańcy” poświęcona deportacjom i wysiedleniom, które dotknęły obywateli polskich po wybuchu II wojny światowej, była w marcu tego roku pokazywana w Parlamencie Europejskim, a wystawa o polskim marcu 1968 roku w Niemczech i we Francji.
Przygotowanie takiego przedsięwzięcia- poprzedzone jest wielomiesięcznymi badaniami historycznymi. W IPN zajmuje się tym między innymi Paweł Majchrzak. Jak mało kto potrafi poruszać się w gąszczu dokumentów magazynowanych przez Instytut. Nim podjął pracę w IPN, przez 10 lat był archiwistą MSWiA. – Własnymi rękami pakowałem dokumenty MSW przekazane do IPN – opowiada Majchrzak. Jego specjalnością są dzieje Solidarności. Jest autorem około stu publikacji. – Nie ujawniłem w nich ani jednego tajnego współpracownika – podkreśla Majchrzak. – Żeby było jasne. Dokumenty zgromadzone w IPN to niejedyne źródło informacji, z którego korzystam. To właśnie wydawanie książek i czasopism jest kolejną specjalizacją pionu edukacyjnego IPN*. Od czasu powstania Instytutu w 1999 roku ukazało się ich około 300. Żadna nie wzbudziła takich emocji jak ta o przywódcy Solidarności. Jak dotąd największą dyskusję wywołała pozycja, która nie miała nic wspólnego z lustracją. Chodzi o „Po zagładzie” Marka Chodakiewicza o stosunkach
polsko-żydowskich w latach 1944–1947. Była odpowiedzią IPN na głośny „Strach” Jana Tomasza Grossa. Ale największym hitem wydawniczym IPN (ponad 20 tysięcy sprzedanych egzemplarzy) okazał się monumentalny „Atlas Polskiego Podziemia Niepodległościowego 1944–1956”. Dobrze sprzedawał się też „Jarocin w obiektywie bezpieki”, o tym jak SB inwigilowało uczestników koncertów rockowych, oraz „Kościół w PRL” Jana Żaryna. – Budujemy tożsamość Polaków – tak Żaryn opisuje misję biura, którym kieruje. – Bo z PRL wyszliśmy zatomizowani. Szczególnie dotyczy to inteligencji, potwornie wyniszczonej w latach 1939–1956. Powstała wyrwa, którą staramy się zasypać. Najpierw pokazać, jak wyglądały te czasy. Potem odczarować rozmaite mity i fałsze. Na końcu poszukać odpowiedzi na pytanie, na czym mamy budować – twierdzi Żaryn. Podkreśla, że podobne działania edukacyjne, choć na mniejszą skalę, prowadzone są też w innych krajach postkomunistycznych. W Niemczech zajmuje się tym Instytut Gaucka, na Węgrzech budapeszteńskie Muzeum
Historii Totalitaryzmu.
Przyszłoroczne plany Biura Edukacji związane są z 20. rocznicą Okrągłego Stołu, wyborów z udziałem Solidarności i powstania rządu Mazowieckiego. – Światowym symbolem końca komunizmu jest upadek muru berlińskiego. A przecież system został rozmontowany w Polsce. Chcemy o tym przypomnieć – mówi Żaryn.
Ciekawe tylko, jak wytłumaczy, że system rozmontował generał Kiszczak i jego tajny agent.
Igor Ryciak