Internet i komórki - ból głowy władz
Nowe technologie nie pozwalają
Komunistycznej Partii Chin na miękkie lądowanie w nowej epoce -
pisze z Pekinu korespondent DPA.
03.11.2004 | aktual.: 03.11.2004 10:22
Gdziekolwiek w miliardowym państwie wybuchają zamieszki, zaraz wiadomość o nich z prędkością wiatru rozpowszechniana jest w internecie za sprawą komputerowego systemu BBS. Telefony komórkowe pozwalają organizować protesty lub mobilizować poparcie dla nich. W krótkich SMS-ach szybko przesyłane są informacje. W internetowych czatach komentuje się na bieżąco wydarzenia.
O "nowej fali demokracji" mówił we wtorek jeden z użytkowników internetu, komentując krążącą w sieci wiadomość o protestach dziesiątków tysięcy chłopów przeciwko projektowi budowy tamy na rzece Dadu w prowincji Sichuan.
Mimo że cenzorzy szybko przystępują do akcji, usuwają z internetu komentarze lub blokują dostęp do nich, co najmniej pierwsze trzy, cztery wiersze z ważnymi informacjami udaje się przeczytać. Chińscy i zagraniczni dziennikarze otrzymują wówczas pewną wiadomość.
Jeśli zaś kontrolowanym przez państwo mediom nie wolno podać jakichś informacji, przez internet odnajdują one szybko drogę z powrotem do Chin dzięki zagranicznym środkom przekazu. W ten sposób wiele niepokojów, o których kiedyś świat w ogóle by się nie dowiedział, wychodzi na światło dzienne.
Jednakże faktu, że w ciągu zaledwie dwóch tygodni pojawiły się wiadomości o trzech poważnych zamieszkach, nie da się wytłumaczyć samą tylko "rewolucją internetową" w Chinach. Skala i częstotliwość konfliktów społecznych ostatnio wyraźnie przybrały tu sile. W ubiegłym roku naliczono w Chinach 58,5 tys. spontanicznych protestów - o 10 tysięcy więcej niż w 2002 roku.
Kunktatorstwo funkcjonariuszy podczas konfliktów społecznych, lawirowanie między ostrą interwencją i kompromisami ma jednak swoje granice. Kiedy system partyjny służy przede wszystkim bogaceniu się funkcjonariuszy, napięcia nieuchronnie przybierają na sile. Nie bez powodu doszło do eskalacji napięcia w metropolii Chongqing w pobliżu Zapory Trzech Przełomów oraz wokół tamy w Sichuanie. W obu regionach skarżono się, że duża część pieniędzy przeznaczonych na przesiedlenie ludności trafiła do kieszeni skorumpowanych urzędników.
Jeśli problem nie zostanie rozwiązany, z pewnością ponownie się zbierzemy i przeszkodzimy w budowie tamy - ostrzegli mieszkańcy wsi w okręgu Hanyuan. Dotychczas powstrzymano ich obietnicami, za pomocą których władze chciały zyskać na czasie dla zmobilizowania zwiększonych sił żołnierzy i policji. Ludzie są rozgniewani. Władze nie zachowują się należycie - powiedziała jedna z z mieszkanek okręgu. Bo samowola władz łączy się z niezdolnością do rozwiązywania konfliktów. Wówczas pozostaje tylko wezwać na pomoc wojsko.
Komunistyczne państwo nie chce jednak dłużej ponosić odpowiedzialności. Chińczycy, o których kiedyś się troszczyło, muszą dziś sami kupować sobie mieszkania, drogo płacić za szkoły swoich dzieci i za leczenie w szpitalach. Kto jednak za wszystko musi płacić sam, zaczyna więcej żądać, nie przyjmuje wszystkiego za dobrą monetę i upomina się o swoje prawa. Z kolei ci, którzy znaleźli się dziś wśród przegranych, odczuwają jeszcze mocniej istniejącą niesprawiedliwość.
W ten sposób struktury komunistycznej dominacji przeżywają się, a przybierają na sile żądania reform politycznych. Apel premiera Wen Jiabao z marca tego roku o dopuszczenie aktywniejszego udziału obywateli w podejmowaniu decyzji i położenie większego nacisku na kompetencje, przeszedł w miliardowym państwie raczej bez echa.