Incydenty w Koreańskiej Strefie Zdemilitaryzowanej
Świat nie raz musiał wstrzymać oddech
Rośnie napięcie na granicy między Koreami. Nie pierwszy raz
Ma ok. 250 km długości i jest szeroka na cztery kilometry. Koreańska Strefa Zdemilitaryzowana (ang. Korean Demilitarized Zone, DMZ) od ponad 60 lat oddziela Koreę Północną od Południowej wzdłuż 38 równoleżnika. To granica paradoksów, bo choć - co podkreślają liczne publikacje o DMZ - z nazwy ma być strefą bez broni, to nie brakuje na niej ani żołnierzy, ani wojskowego sprzętu. Po stronie Południowej organizowane są nawet wycieczki dla turystów, którzy chcą zobaczyć symbole tej mrocznej granicy. Ale nie jest ona bynajmniej spokojnym miejscem. Lista groźnych incydentów związanych z DZM jest bardzo długa i ciągle się powiększa.
Niedawno za sprawą wybuchu miny, która raniła dwóch południowokoreańskich żołnierzy. To dało początek całej serii wrogich akcji Południa i Północy. A w piątek Pjongjang ogłosił na granicy "quasi-stan wojenny" (czytaj więcej)
. Stawiając świat po raz kolejny przed pytaniem, czy oba kraje znów nie skoczą sobie do gardeł?
Na zdjęciu: Panmundżom na granicy obu Korei.
(WP, Wikipedia, PAP, Stars and Stripes, AFP, Yonhap, BBC News, The Chosun Ilbo, The Daily North Korea, My Veteran / mp)
Od wybuchu miny do strzelaniny
Do ostatniego krwawego zajścia na granicy między Koreami, które zapoczątkowało (nie pierwszą i raczej nie ostatnią) spiralę wrogości, doszło 4 sierpnia. Dwóch żołnierzy Południa, którzy patrolowali strefę, zostało wówczas rannych w wybuchu miny. Jeden z nich stracił obie nogi, drugi - jedną kończynę. Seul szybko oskarżył Północ o sekretne podłożenie ładunku, choć komunistyczny reżim zaprzeczył.
W odpowiedzi - jak donosiły media - po ponad dekadzie przerwy Południe rozpoczęło nadawanie z wielkich głośników przy granicy propagandowych audycji przeciwko Pjongjangowi. Komunistyczny sąsiad najpierw zagroził, że wysadzi nadajniki w powietrze, po czym sam zaczął emitować własną propagandę. W czwartek północnokoreańscy żołnierze najwyraźniej postanowili spróbować spełnić swoje wcześniejsze groźby i oddali strzały w kierunku głośników. Nie zniszczyli ich, ale udało im się sprowokować do ogniowej reakcji Południe. W piątek z kolei Kim Dzong Un, przywódca komunistycznej Korei, ogłosił "quasi-stan wojenny" wzdłuż granicy.
Na zdjęciu: stanowiska strażnicze Korei Południowej (niżej) i Korei Północnej (na wzniesieniu) w okolicy miasta Paju.
Wymiany ognia
Na przestrzeni minionych dekad doszło do sporej liczby incydentów, w której wrodzy żołnierze otwierali do siebie ogień. Taki przypadek miał miejsce także w czerwcu tego roku, gdy 10 północnokoreańskich wojskowych przekroczyło linię strefy zdemilitaryzowanej, a potem rozdzieliło się na dwie grupy - opisywała agencja AFP. Żołnierze po przeciwnej stronie oddali w ich stronę strzały ostrzegawcze. Obyło się bez ofiar, choć w przeszłości nie zawsze tak kończyły się właśnie utarczki na granicy.
Na zdjęciu: północnokoreańska flaga w Strefie Wspólnego Bezpieczeństwa.
Ofiary liczone w setkach
Jak podaje amerykański magazyn "Stars and Stripes", w sumie w najróżniejszych incydentach w lub w pobliżu DMZ zginęło od czasu rozejmu między Koreami niemal 50 amerykańskich żołnierzy i najprawdopodobniej około 500 Koreańczyków z Południa. Nie ma takich danych o ofiarach z Północy, choć i oni ginęli, m.in. podczas licznych prób wtargnięcia grupek żołnierzy na terytorium sąsiada. Ale też niektóre takie akcje przedostania się przez strzeżoną strefę udawały się.
Na zdjęciu: Panmundżom.
Próba zamachu na prezydenta
W styczniu 1968 r. przez DMZ dostało się na terytorium Korei Południowej 31 północnokoreańskich komandosów. Mieli jeden cel - atak na Błękitny Dom, siedzibę południowokoreańskiego prezydenta, którego chcieli zabić, a potem wzniecić rewolucję. Grupę powstrzymano niedaleko prezydenckiego budynku - zginęli niemal wszyscy Północni Koreańczycy, poza dwoma żołnierzami - jednemu udało się zbiec, drugi poddał się i to on potem wyjawił, jak wyglądały przygotowania do ich misji. Także po drugiej stronie, wśród żołnierzy Południa i USA, było 31 ofiar.
Na zdjęciu: Most Bez Powrotu, granica między Koreami.
Spór o drzewo
Z kolei bodaj najgłośniejszy incydent w samej strefie zdemilitaryzowanej miał miejsce 18 sierpnia 1976 r. Zaczęło się niepozornie, grupa złożona z Amerykanów i Koreańczyków z Południa planowała ściąć drzewo w pobliżu Mostu Bez Powrotu w Panmundżom, na terenie Strefy Wspólnego Bezpieczeństwa (Joint Security Area, JSA). Zasłaniało ono widok obserwującym granicę. Zadanie to było tydzień wcześniej uzgadniane z Północą. Jednak w pewnym momencie prace przerwali im komunistyczni żołnierze, twierdząc, że ścinane drzewo posadził sam Kim Ir Sen. Skończyło się starciem, w którym zginęło, ugodzonych siekierami, dwóch oficerów USA.
Trzy dni później Amerykanie dopięli swego - ścięli drzewo, przez które doszło do dramatu. Zrobiono to przy takim pokazie siły (do akcji włączono nie tylko jednostki naziemne, ale też bombowce, myśliwce, śmigłowce, a nawet postawiono w stan gotowości lotniskowiec USS Midway), że tym razem Koreańczycy z Północy jedynie się przyglądali.
Na zdjęciu: drzewo, przez które polała się krew.
Zastrzelenie uciekiniera z Południa
Ostatni śmiertelny w skutkach incydent w DMZ miał miejsce w 2013 r. Zastrzelono wówczas 47-letniego mężczyznę, który próbował przepłynąć graniczna rzekę Imjin. Co ciekawe, uciekał on na Północ, a zbili go żołnierze z Południa, gdy nie poskutkowały nawoływania, by się zatrzymał. 30 wojskowych wystrzeliło w jego kierunku setki pocisków - ujawniła południowokoreańska agencja Yonhap. To samo źródło opisywało, że "był to pierwszy przypadek od ponad dekady, że wojskowi zastrzelili cywila, powstrzymując go przed próbą ucieczki". Nie sprecyzowano, która strona odpowiadała za poprzedni tragiczny przypadek.
Na zdjęciu: propagandowa północnokoreańska wioska Gijeong-dong.
Ucieczki
I choć DMZ to na tyle pilnie strzeżony kawałek ziemi, że mieszkańcy Korei Północnej, zwłaszcza cywile, wydostają się z kraju raczej przez Chiny (nawet jeśli ich celem ostatecznym jest Korea Południowa),to i przez tę strefę zdarzały się ucieczki.
Jak podawało BBC News, w styczniu tego roku nastoletni żołnierz z Północy oddał się w ręce strażników z Południa w prowincji Hwacheon. Podobny przypadek miał miejsce trzy lata wcześniej, gdy 18-letni północnokoreański wojskowi (niezauważony!) przedostał się przez DMZ na Południe, gdzie zapukał do wojskowych baraków - podawało The ChosunIlbo.
Z kolei w 2009 r. pewien południowokoreański pracownik farmy ze świniami, który był w ojczyźnie oskarżony o napaść, wybrał ucieczkę na Północ. Najprawdopodobniej wyciął dziurę w płocie z drutem kolczastym. Ale nie wiadomo, jak przedostał się przez 4-kilometrowy pas usiany minami.
Na zdjęciu: punkty strażnicze w okolicach Paju.
Groźnie też w powietrzu
Groźnie jest nie tylko w koreańskiej strefie zdemilitaryzowanej, ale też nad nią. Zimą 1994 r. amerykański śmigłowiec został zestrzelony przez siły Korei Północnej, gdy wleciał w przestrzeń powietrzną tego kraju. Historię tę opisał serwis The Daily North Korea, według którego maszyna straciła orientację, bo śnieg przysłonił teren graniczny, a systemy nawigacyjne zawodziły. Na pokładzie były dwie osoby - jedna zginęła, a druga trafiła na kilkanaście dni do niewoli.
Nie było to pierwsze takie zdarzenie. W 1977 r. komunistyczne wojska strąciły śmigłowiec USA, który omyłkowo leciał nad strefą zdemilitaryzowaną w kierunku północy. Trzy osoby zginęły, a jedyny ocalały stał się na dziewięć godzin więźniem - opisywał serwis amerykańskich weteranów My Veteran.
Na zdjęciu: wycieczka w DMZ.
Sekretne tunele
Jeśli przejście na ziemi i strefa powietrzna nad DMZ są tak pilnie strzeżone, to może spróbować przedostać się niezauważenie na drugą stronę pod ziemią? Być może taka myśl przyświecała Pjongjangowi, gdy postanawiał o utworzeniu podziemnych tuneli na Południe. Pierwszy z nich został odkryty w 1974 r., ostatni - czwarty - w 1990 r., ale podejrzewa się, że mogło ich być zbudowanych znacznie więcej. Rok temu emerytowany północnokoreański generał twierdził, że jest ich nawet ponad 80. Seul nie dał wiary jego słowom, ale dobrze zdaje sobie sprawę z tego, że nie wszystkie z podkopów odkryto.
(WP, Wikipedia, Stars and Stripes, AFP, Yonhap, BBC News, The Chosun Ilbo, The Daily North Korea, My Veteran / mp)