Igrzyska nierówności, czyli dramatyczne społeczne koszty przygotowań do sportowego święta w Rio de Janeiro
• Przygotowania Rio de Janeiro do letnich igrzysk olimpijskich mają mroczną stronę
• Tysiące ludzi z dzielnic biedoty padają ofiarami brutalnych wysiedleń i pacyfikacji
• - To zwykłe czystki społeczne - skarżyła się jedna z mieszkanek faweli
• Wielu o eksmisji dowiaduje się na kilka godzin przed pojawieniem się buldożerów
• Nie pierwszy raz sportowa impreza ściąga na część Brazylijczyków katastrofę
Jest taki kraj, dwie rzeki przez niego biegną - jedna jak w powiedzeniu o mleku i miodzie, druga - potu, łez i krwi. W tej pierwszej pluskają się nieliczni szczęśliwcy, w drugiej grzęźnie znakomita większość jego mieszkańców. Któregoś dnia przywódcy kraju wpadają na genialny pomysł: urządźmy igrzyska, zaprośmy ludzi z całego świata, do kraju spłynie rzeka pieniędzy, wszyscy, absolutnie wszyscy, będą się w niej nurzać!
Ten kraj to Brazylia, gdzie biznesmeni, urzędnicy, politycy (nierzadko skorumpowani) nie mają na co narzekać. Ale cała reszta już owszem. W 2007 r. władze Brazylii wystapiły o zorganizowanie letnich igrzysk olimpijskich. Decyzja, że sportowców (a wraz z nimi kibiców i inwestorów) z całego świata ugości Rio, zapadła dwa lata później. I choć lada moment dopłynie tam wyczekiwana rzeka pieniędzy, już teraz wiadomo, że nurzać się będą w niej nieliczni.
"Szansa na wielki rozwój albo nadciągająca katastrofa"
Tego, co czeka ojczyznę samby w sierpniu br., mieszkańcy kraju, zwłaszcza ubogich faweli, mieli okazję posmakować przy okazji przygotowań do Mistrzostw Świata w piłce nożnej w 2014 roku. Już wtedy większość Brazylijczyków sceptycznie odnosiła się do bajek opowiadanych przez władze kraju - w sondażu Pew Research Center 61 proc. respondentów zdecydowanie opowiedziało się przeciwko mundialowi. A przecież nie od dziś (ani nie od wtedy) wiadomo, że mało która nacja tak ukochała piłkę nożną.
Nad porywami serca zwyciężył jednak rozum. Okazało się, że kusząco wyglądający owoc wielkiej międzynarodowej imprezy sportowej jest w istocie cierpki. Brazylia niby plasuje się w pierwszej dziesiątce najbogatszych krajów świata - ale tylko według PKB. Jeśli wziąć pod uwagę PKB per capita, kraj samby spada o kilkadziesiąt oczek (na miejsce 76. według Międzynarodowego Funduszu Walutowego, 72. według Banku Światowego). Bardziej obrazowo: co szósty mieszkaniec kraju żyje poniżej granicy ubóstwa. To oznacza, że w ponad sześciu tysiącach przyklejonych do największych aglomeracji fawelach mieszka 32-milionowa nacja wykluczonych.
Nie dziwi też, że w obliczu kryzysu gospodarczego, z jakim boryka się kraj, wydatek rzędu 3,5 miliarda dolarów na budowę stadionów i infrastruktury dostosowanej pod oczekiwania zagranicznych gości mundialu rozsierdził Brazylijczyków. Tysiące ludzi całymi tygodniami okupowały ulice, żądając nie igrzysk, a chleba: zwiększenia nakładów na służbę zdrowia, edukację i transport publiczny. Dość rzec, że tylko co ósme dziecko z faweli chodzi do szkoły. A wśród krajów OECD pod względem opieki zdrowotnej Brazylia majaczy gdzieś na szarym końcu - brakuje lekarzy i ośrodków zdrowia, a inwestycje w prywatny sektor tylko pogłębiają różnice klasowe, tym bardziej, że koszty leczenia są najwyższe w całej Ameryce Łacińskiej.
Demonstrowano też, tradycyjnie już, przeciwko od lat toczącemu kraj rakowi korupcji, dla którego wielka impreza sportowa jest doskonałą pożywką. Od lat ulica regularnie też wrze z powodu operacji czyszczenia faweli, a konkretnie ich skutków: owiniętych w celofanik walki z przestępczością pozasądowych egzekucji (z rąk policji i wojska zginęło 16 proc. z ponad 9 tys. zabitych w samym Rio w 2015 roku). Niezadowolenie budzą też tragiczne warunki w więzieniach (w tym przeludnienie i tortury) i nagminne łamanie praw różnych mniejszości, od etnicznych po seksualne.
Jakby Brazylijczykom problemów było mało, od czasu zainicjowanej w 2008 roku operacji czyszczenia faweli z elementu przestępczego (i, rzekomo, mającej na celu poprawę warunków życia ich mieszkańców), im bliżej wielkich imprez sportowych, tym bardziej nasilają się przymusowe wysiedlenia. Już w wyniku przygotowań mundialowej infrastruktury pod międzynarodową publiczkę całkowicie została zniszczona m.in. Favela do Metrô, w pobliżu stadionu Maracanã, którą jeszcze w 2010 roku zamieszkiwało 700 rodzin. A był to tylko wierzchołek góry lodowej.
- W zależności od punktu widzenia goszczenie jakiejkolwiek imprezy sportowej może być postrzegane jako szansa na wielki rozwój albo nadciągająca katastrofa - oceniał w przededniu mundialu serwis sportowy Bleachers Report. Zgodnie z hasłem widniejącym na fladze Brazylii, czyli ordem e progresso (port. ład i rozwój), rozwój niewątpliwie nastąpił, porządek jako taki też udało się zaprowadzić - tyle że siłą. Wysiedleniom towarzyszyła przemoc ze strony policji i wojska, a Amnesty International alarmowała, że służby porządkowe, delikatnie mówiąc, nie stronią od "drastycznych i represyjnych metod". Z poszanowaniem prawa było już gorzej, żeby nie powiedzieć tragicznie: wszelkie przepisy międzynarodowe były łamane, na czele z informowaniem mieszkańców o eksmisji na kilka godzin przed wjazdem buldożerów czy puszczaniem mimo uszu żądań rekompensaty.
Wysiedlanie rodzin
Wraz ze spektakularnym zwycięstwem Brazylii w wyścigu o organizację mundialu i olimpiady Rio de Janeiro zmieniło się w wielki plac budowy - i pozostało nim do dziś. Na plakatach przysłaniających trwające prace budowlane widnieje obiecujące hasło: "Olimpiada to coś więcej niż igrzyska". W sąsiadującej z parkiem olimpijskim faweli Vila Autodromo z 550 rodzin zostało zaledwie niespełna 50. I to tych najbardziej upartych, które rękoma i nogami zapierają się przed eksmisją. Jedna z mieszkanek faweli, Raquel, w rozmowie z Al-Dżazirą stwierdza: - (Władze) chcą przenieść ludzi na północ i wschód, bo świat nie chce widzieć biedy. (…) To zwykłe czystki społeczne.
Według Committee on the World Cup and Olympics do grudnia ub. roku co najmniej 4,1 tysiąca rodzin zostało przymusowo wysiedlonych w związku z projektami olimpijskimi, kolejne 2,5 tysiąca czekał wówczas podobny los. Jak z kolei szacuje National Coalition of Local Committees for a People’s World Cup and Olympics, największe koszty przygotowań do mundialu i olimpiady poniesie łącznie 170 tysięcy ludzi, którzy już zostali albo jeszcze będą przymusowo wysiedleni. Wielu z nich o tym, że czeka eksmisji dowiaduje się z telewizji - a jeśli od władz, to na kilka godzin przed tym, jak skromny dorobek ich życia zostanie zrównany z ziemią przez buldożery. Wbrew międzynarodowemu prawu nie otrzymują odpowiedniej rekompensaty. Jeśli już, to słyszą: - Bierzcie, co dajemy. Albo nic nie dostaniecie.
Committee on the World Cup and Olympics nie ma cienia wątpliwości: najbiedniejsi są wypędzani tylko po to, by zrobić miejsce najbogatszym. Sandra z Vila Autodromo w rozmowie z Al-Dżazirą stwierdza, że władze próbowały oczyścić fawelę od ćwierć wieku. - Już wcześniej, na długo przed olimpiadą, chcieli nas stąd usunąć, bo jesteśmy agresywni wizualnie. Jesteśmy brzydcy. Bieda to estetyczna szkoda dla okolicy.
Wysiłek zatwardziale broniących swoich domów mieszkańców Vila Autodromo na pozór opłacił się - 19 stycznia ub. roku burmistrz miasta Eduardo Paes obiecał, że zgodnie z wolą ludzi fawela pozostanie nietknięta. Na pozór, bo równo dwa miesiące później Paes wycofał się ze swojej obietnicy i podpisał dekret zarządzający wyburzenie 58 budynków "w interesie publicznym". W czerwcu oddziały prewencyjne policji, by przemówić do rozsądku mieszkańcom faweli, sięgnęły po mocne argumenty: pałki, pociski gumowe i gaz pieprzowy. - To była prawdziwa wojna - wspominała akcję policji Raquel.
W obronie mieszkańców Rio, płacących najwyższą cenę za przygotowania do olimpiady, stanęła m.in. międzynarodowa organizacja Terre des Hommes, która zainicjowała kampanię #olympics4people. W materiale wideo pt. "Igrzyska wykluczenia" aktywiści stwierdzają: "obietnice zawarte w Karcie Olimpijskiej zostały złamane. Podczas gdy Brazylia przygotowuje się na to, by zjednoczyć świat, igrzyska olimpijskie rozdzierają (jej społeczeństwo) na strzępy. (…) Igrzyska nigdy nie powinny wyrządzać szkody społeczności lokalnej. Mają być korzystne dla ludzi, nie tylko dla biznesu".
Nie pierwsze igrzyska wykluczenia
To nie pierwszy raz, gdy przyjdzie rozegrać igrzyska olimpijskie z dramatem ludzkim w tle. Zaledwie miesiąc temu Associated Press przypomniała o ciemnej stronie igrzysk w Seulu w 1988 roku, poprzedzonej 10-letnią kampanią czyszczenia przestrzeni publicznej z "elementów" nieprzystających do idyllicznego obrazka: bezdomnych, żebraków, uzależnionych, niepełnosprawnych i dzieci ulicy.
Agencja opisała m.in. historię Choi Seung-woo, który był torturowany za kradzież kawałka chleba. Na genitaliach nagiego 14-latka policjanci mieli gasić papierosy. Gdy trafił do Brothers Home, owianego złą sławą jednego z 36 centrów rehabilitacyjnych, przez pięć lat był gwałcony przez strażników i zmuszany do niewolniczej pracy. W rozmowie z AP Choi przyznał, że widział mężczyzn i kobiety katowanych na śmierć. Według rządowych statystyk między 1975 a 1986 rokiem w placówkach zginęło łącznie 513 osób. Prawie 30 lat później jeden z ówczesnych zarządców Brothers Home, Lim Young-soon z rozbrajającą szczerością stwierdził: - Ci ludzie i tak zginęliby na ulicy.
W Rio de Janeiro do aż tak potwornych zbrodni nie dochodzi. Co wcale nie usprawiedliwia polityki władz miasta. Jak głosi bowiem pierwsza (w domyśle: najważniejsza) z siedmiu fundamentalnych zasad olimpizmu zapisanych w Karcie Olimpijskiej: "Łącząc sport z kulturą i edukacją, olimpizm dąży do stworzenia sposobu życia opartego na radości z wysiłku, wychowawczych wartościach dobrego przykładu, odpowiedzialności społecznej i poszanowaniu uniwersalnych podstawowych zasad etycznych".
Nijak się ona ma do krótkiego, acz treściwego podsumowania przygotowań Brazylii do igrzysk olimpijskich, o które pokusił się Cory Collins, publicysta Sporting News: "Brazylia próbuje zbudować infrastrukturę olimpijską na fundamencie korupcji politycznej, katastrofy ekonomicznej i łamania praw człowieka". Najprawdopodobniej jej się to uda, igrzyska olimpijskie zostaną okrzyknięte wielkim sukcesem, do Rio zjadą tysiące kibiców, będą wielkie emocje, wybuchy radości, łzy wzruszenia. A później nikt nie będzie pamiętał, że pierwsze w historii igrzyska w Ameryce Południowej były jednocześnie (niestety kolejnymi) igrzyskami wykluczenia.