Homosapiens nadal się zmienia
Wiele lat żyliśmy w przekonaniu, że ewolucja już nas nie dotyczy. Kiedy okazało się, że to nieprawda, wzięliśmy sprawy w swoje ręce. Skoro już mamy ewoluować, to na własnych warunkach! - oświadczyliśmy. Nie tak łatwo jednak ujarzmić naturę.
Wielu ludziom nie mieści się w głowie, że mogą pochodzić od małpy. Do zdeklarowanych przedstawicieli tej grupy należy na przykład moja babcia. - Może Darwin miał z małpą coś wspólnego, ale ja na pewno nie! - zaperza się, gdy słyszy o ewolucji.
Inni, choć fakt ewolucji przyjmują z pokorą, uważają, że człowiek już dziesiątki tysięcy lat temu uwolnił się od działania przypadkowych sił przyrody. Trwały i niezmienny zmierza w świetlaną przyszłość, sam sobie będąc sterem, żeglarzem i okrętem.
I dla pierwszych, i dla drugich naukowcy mają jednak niezbyt miłe wieści (choć moja babcia z pewnością i tak w to nie uwierzy): niewrażliwa na naszą butę i dumę ewolucja wcale nas nie opuściła. Cichcem, chyłkiem, niepostrzeżenie wciąż miesza w naszych genach. Istnieje podejrzenie, że w ostatnim czasie zyskała nawet na szybkości. Zmienia nas. Co z tego będzie?
Mikro i makro
Zanim odpowiemy na to pytanie, postawmy inne: co to w ogóle jest ewolucja? Przywykliśmy myśleć o niej w kontekście dinozaurów, wymierania gatunków, ujarzmienia ognia, śmierci neandertalczyków.
Tymczasem poza tymi spektakularnymi pokazami swojej mocy zajmuje się ona także zupełnie nieefektowną działalnością chałupniczą. Tu zmieni gen, tam zmieni gen. Nie prowadzi do powstania nowego gatunku człowieka, ale wpływa na nasze upodobania kulinarne, kolor skóry, kształt oka.
- Wśród ewolucjonistów jest pewien spór co do pojęcia ewolucji - tłumaczy profesor Bogusław Pawłowski, antropolog z Uniwersytetu Wrocławskiego. - Na przykład w czysto darwinowskim ujęciu ewolucja to proces przystosowywania się osobników do zmieniających się warunków środowiska. Dlatego współcześni ewolucjoniści, którzy słowo "ewolucja" rezerwują raczej dla powstawania nowych gatunków, opatrują je przedrostkiem makro-: makroewolucja. Natomiast owo darwinowskie przystosowywanie się do środowiska w ramach gatunku, ale bez przekraczania jego granic, nazywa się mikroewolucją.
Do niedawna uważano, że ewolucja człowieka już się zakończyła, i to na tyle dawno, że różnice w wyglądzie decydujące o przynależności do różnych ras to tylko kosmetyczny drobiazg niewart większej uwagi.
Pogląd ten wyrósł na gruncie poprawności politycznej i bardzo długo nie próbowano go zmieniać. Cóż jednak, skoro coraz więcej faktów zdaje się mu przeczyć. To trochę niewygodne wciąż udawać, że ich nie ma. No więc postanowiono zrobić porządek z tą ewolucją człowieka i wreszcie dokładnie się jej przyjrzano. Wnioski? Na razie takie: otóż człowiek współczesny nie przekracza granic swojego gatunku, i to od dawna - od ponad stu tysięcy lat pozostaje tym samym gatunkiem i pewnie pozostanie nim na długo. Nie podlega więc makroewolucji. Jednak mikroewolucja w ramach naszego gatunku zachodzi dalej. Dowody? Opublikowane niedawno badania naukowców z University of Chicago. Wykryli w naszym genomie blisko 700 miejsc, które zmieniły się naprawdę niedawno - w ciągu ostatnich 15 tysięcy lat (w skali ewolucji to jakby przed godziną). Zmiany te zostały wywołane przez przekształcenia środowiska, w którym żyjemy. Przekształcenia dokonane naszą własną ręką. Czy więc tego chcemy, czy nie, wygląda na to, że sami nakręcamy własną
ewolucję.
- Wiele z tych mutacji to wynik rolnictwa i - co za tym idzie - nowej diety człowieka - mówi jeden z badaczy Jonathan Pritchard.
Na przykład wariant genu, który umożliwia dorosłym trawienie zawartego w mleku cukru - laktozy - stał się bardziej powszechny w populacji od czasów udomowienia bydła. U niektórych Europejczyków gen dający jasną skórę zaczął występować częściej, gdy ludzie przenieśli się na północ. Tu panuje mniejsze nasłonecznienie (a barwnik skóry - melanina - to naturalny filtr) i w skórze wytwarza się przez to mniej witaminy D. Gdybyśmy byli czarni, jak nie przymierzając w Afryce, cierpielibyśmy na chroniczny brak owej witaminy.
Naukowcy ogłosili swoje odkrycia po przeanalizowaniu genomów 209 osób z Nigerii, Azji Wschodniej i Europy. Znaleźli wiele śladów świadczących o tym, że te populacje zaczęły dość wcześnie po rozdzieleniu różnić się od siebie.
Tylko jedna piąta z 700 genów była dzielona między przynajmniej dwie z trzech grup - reszta była unikalna dla danej populacji. To dowodzi, że te przystosowania do środowiska są niedawne. I że rasy mogą być ich wynikiem.
Gen niegrzeczności
Przekonany o tym, że nasza ewolucja wciąż trwa, jest także Bruce Lahn z University of Chicago. W zeszłym roku opublikował pracę, z której wynika, że istnieją dwa geny zaangażowane w rozwój mózgu, które pojawiły się bardzo niedawno w historii człowieka. Jeden powstał w okresie między 14 a 60 tysiącami lat temu i dziś ma go 70 procent ludzi. Rzadko występuje w subsaharyjskiej Afryce. Drugi jest sprzed około 14 tysięcy lat i dziś ma go jedna czwarta populacji, przy czym częściej obserwuje się go u mieszkańców Europy i Środkowego Wschodu.
Obie mutacje musiały powstać po wyemigrowaniu ludzi z Afryki. Po co? Nikt dziś nie zna funkcji tych genów. Inne obserwacje pokazują, że w niektórych częściach Afryki więcej jest genu, który podejrzewa się o dawanie odporności na wirusa HIV. Z kolei w ciągu kilku ostatnich tysięcy lat bardziej popularna w społeczeństwach zachodnich stała się forma genu odpowiedzialnego za budowę receptora jednego z neuroprzekaźników w mózgu. To by sugerowało, że z jakichś powodów ludzie z takim genem lepiej sobie radzą i mają więcej dzieci. Nie jest jednak jasne dlaczego: ten wariant genu jest bowiem związany z nadaktywnością i zaburzeniami uwagi.
Co nas dzieli?
Kiedyś ludzie poddawani byli presji selekcyjnej przez dość oczywiste czynniki: brak pokarmu, choroby, drapieżniki. Dziś w dużym stopniu uwolniliśmy się od tych plag. Czy zatem jest coś, co nadal selekcjonuje nasze geny na bardziej i mniej pożądane? Z badań genetycznych wynika, że tak. Naukowcy wciąż jednak spierają się, co by to mogło być.
Christopher Wills z University of California napisał książkę "Runaway Brain". Mówi w niej, że dziś bardziej niż fizyczne atrybuty liczy się u ludzi rozum - tu upatruje presji selekcyjnej.
Z kolei psycholog ewolucyjny Geoffrey Miller z University of New Mexico, autor wydanej także w Polsce książki "Umysł w zalotach", uważa, że największy wpływ na to, co dzieje się z naszymi genami, ma tak zwane kojarzenie selektywne. - Ludzie coraz częściej dobierają się w pary na zasadzie podobieństwa - mówi tygodnikowi "New Scientist".
- Bogaci mają dzieci z bogatymi, wykształceni z wykształconymi. Atrakcyjni z atrakcyjnymi. Wyszukiwaniu podobnych sprzyja rozwój technologii, Internet, szybki transport. Już nie trzeba brać ślubu z pierwszym nadającym się z sąsiedztwa. Także antykoncepcja sprzyja wybrzydzaniu przy wyborze partnera. Największe znacznie ma więc dziś presja socjoseksualna. Będzie to powodować tworzenie się grup osób o wyselekcjonowanych cechach.
Podobnie jak miało to miejsce w populacji Żydów aszkenazyjskich. Dwóch amerykańskich antropologów, Gregory Cochran i Henry Harpending, opublikowało niedawno pracę, z której wynika, że to właśnie socjologiczno-kulturowa selekcja naturalna przyczyniła się do wzrostu IQ w tej populacji. Ta grupa etniczna w testach badających IQ zyskuje o 12-15 punktów więcej niż przeciętnie. Cochran i Harpending uważają, że stało się tak dlatego, iż od mniej więcej 800 do 1500 roku Żydzi ci nie wykonywali prac fizycznych, zajmując się dziedzinami bardziej intelektualnymi, na przykład bankowością. Ci, którym powodziło się najlepiej, mieli najwięcej dzieci - w tej grupie była więc selekcja ze względu na inteligencję.
Jesteśmy wolni
Tymczasem genetyk Steve Jones z University College w Londynie uważa, że na człowieka nie działa już żadna presja selekcyjna. - Organizmy ewoluują, bo muszą dostosowywać się do zmiennych warunków otoczenia - mówi "Przekrojowi". - My - opanowując ogień - uwolniliśmy się od władzy klimatu, niebezpiecznych zwierząt i monotonnej diety. Uzyskując zdolność mowy, byliśmy w stanie stworzyć cywilizację, która dalej uniezależniła nas od warunków zewnętrznych. A środki transportu wyrwały nas z izolacji i pozwoliły przemieszczać się na spore odległości.
Nasze geny mieszają się ze sobą. Nie ma już grupy ludzi, która żyłaby odseparowana od reszty na niewielkiej wysepce i bez kontaktu z resztą świata dryfowała w kierunku osobnego gatunku człowieka.
Jest nas za dużo i za bardzo się ruszamy. Mieszanie się ludzi skutkuje tym, że się "ujednolicamy". Dzięki temu stajemy się bardzo zdrowi genetycznie.
Tego optymizmu nie podziela jednak Gregory Cochran. - Rozwój technologii i medycyny pozwala dziś na posiadanie dzieci ludziom, którzy dawniej uznani by byli za bezpłodnych - mówi. - Umiemy też utrzymywać przy życiu ciężko chore dzieci, które potem same mają dzieci. W ten sposób wadliwe geny nie są w naturalny sposób eliminowane z populacji. Takie ingerencje w naturalne procesy ewolucji mogą wręcz spowodować degenerację gatunku.
Czy zatem możemy uwolnić się od natury? Ewoluować na własnych prawach? W dużym stopniu tak, bo już dawno, zamiast przystosowywać się do środowiska, naginamy je do swoich potrzeb. Wygląda na to, że nawet zasiedlenie Księżyca czy Marsa nie spowoduje powstania nowego gatunku człowieka.
- Odkąd człowiek wywędrował z afrykańskich sawann, wszędzie, gdzie trafi, stara się dostosować środowisko do swoich upodobań - mówi Steve Jones. - Myślę, że na Marsie i Księżycu będzie tak samo. Zamiast czekać, aż wyrosną nam skrzela, raczej osuszymy marsjańskie oceany. Jednak wbrew naszej woli i bez naszej wiedzy ewolucja i tak wykonuje swą cichą robotę w naszych genach. Myślę jednak, że to raczej powód do zadowolenia niż zdenerwowania. Natura nie działa przeciw nam. Stara się nadążyć za naszą ruchliwością, pomysłowością. Próbuje przystosować nasze organizmy do życia w ciągle zmieniających się warunkach, jakie sami sobie fundujemy. A nie jest jej łatwo. Musi wciąż przyspieszać, niczym Czerwona Królowa z "Alicji po drugiej stronie lustra". Ciągle biec, by nadążyć za pędzącym światem.
Ewolucja człowieka wcale się nie skończyła - mówi coraz więcej badaczy. - Wręcz przeciwnie - nawet przyspiesza. Trudno się dziwić. Choć wielu może się buntować przeciw jej ingerowaniu w nasze życie, prawda jest taka, że sami ciągle ją poganiamy.