Hitlerowski obóz przejściowy Burgweide na Dolnym Śląsku
Obóz przejściowy Burgweide był podczas drugiej wojny światowej największym tego typu obozem w Breslau. W 1944 r. trafić miało do niego około tysiąca mieszkańców powstańczej Warszawy.
01.08.2014 | aktual.: 01.08.2014 18:40
Durchgangslager des Gauarbeitsamts Niederschlesien Burgweide - czyli obóz przejściowy dolnośląskiego regionalnego urzędu pracy Burgweide - mieścił się na terenach przylegających do zburzonej kilka lat temu cukrowni na wrocławskich Sołtysowicach. Dziś w tym miejscu, przy al. Poprzecznej, znajduje się głaz, na którym widnieje inskrypcja - "Pamięci ofiar terroru hitlerowskiego, więźniów obozu pracy przymusowej z lat 1939-1945". Pomnik powstał w końcówce lat 50. z inicjatywy pracowników cukrowni.
Obóz stanowiło 20-25 baraków, w których znajdowało się kilkanaście izb. Każdą izbę zamieszkiwało od 20 do 30 osób. Nieopodal baraków dla więźniów, znajdowały się budynki gospodarcze oraz komendantura obozu. Bronisław Włodarczak, który trafił do Dulagu z podwarszawskiej Zielonki w połowie września 1944 r. w swoich wspomnieniach pisze, że obóz był ogrodzony podwójnym drutem kolczastym, zaś na rogach umiejscowione były strażnice z karabinami maszynowymi.
W Burgweide mogło przebywać od 4 tys. do 10 tys. osadzonych. Więźniowie pracowali w pobliskiej cukrowni oraz innych okolicznych zakładach, a podczas oblężenia Breslau kierowani byli do budowania barykad oraz wyburzania budynków w okolicy dzisiejszego Placu Grunwaldzkiego, który miał posłużyć za prowizoryczne lotnisko. W obozie Burgweide największą grupę stanowili Polacy, choć przetrzymywani byli tam także Czesi i Rosjanie. Obóz podzielony był na sektory narodowościowe.
Dulag w Burgweide był obozem przejściowym, co oznaczało, że osadzeni w nim, trafią docelowo do innego niemieckiego obozu. Od września 1944 r. miało trafić tam około tysiąca Powstańców z Warszawy. Nie można być pewnym tej liczby, jednak faktem jest, że wielu mieszkańców stolicy Polski i najbliższych jej okolic w okresie Powstania trafiło do Burgweide.
Pan Jerzy Uldanowicz, który podczas Powstania Warszawskiego służył jako 14-letni chłopiec w grupie butelkarzy zgrupowania kpt. Wacława Stykowskiego "Hala", tak wspomina trafienie do podwrocławskiego obozu:
"O świcie dnia 9 października pociąg zatrzymał się w pewnej odległości od obozu przejściowego w Burgweide pod Wrocławiem (…) Idąc do powyższego obozu mijaliśmy obóz jeńców wojennych - brytyjskich lub amerykańskich. Jeńcy ci przerzucili nam przez druty znaczną ilość żywności i papierosów, pochodzących z paczek, jakie otrzymywali. (…) [Obóz] podzielony był na dwie części - po jednodniowym pobycie w pierwszej z nich zostaliśmy skierowani do łaźni, a jednocześnie naszą odzież poddano dezynfekcji, po czym znaleźliśmy się w drugiej części obozu. W tym też okresie poddano nas bardzo pobieżnemu badaniu lekarskiemu."
Danuta Napiórkowska-Jarzębowska, która przed wybuchem wojny mieszkała na warszawskim Grochowie, trafiła do Burgweide jako 13-latka. Panujące w „łaźni” praktyki strażników opisała w swoich wspomnieniach - przybyłych więźniów myto bowiem zamiast mydła lizolem, co doprowadziło wielu do silnych poparzeń skóry.
Warunki życia w obozie w dalszej części swojej historii przedstawia pan Uldanowicz:
"Wyżywienie w obozie było zdecydowanie niewystarczające, zwłaszcza pod względem kaloryczności, przy czym wydawanie posiłków z kotła zorganizowano złośliwie. Byliśmy zmuszeni stać po kolejkach po posiłki przez znaczną część dnia, co dotyczyło zwłaszcza osób starszych i słabszych, gdyż kocioł był ustawiany za każdym razem gdzie indziej, w związku z tym posiłki dostawało się tym później, im później dobiegło się do niego. Najwolniejsi nie otrzymywali nic. Głód doskwierał - jedliśmy nawet stary, całkowicie zeschnięty i spleśniały chleb.
W obozie przebywało znacznie więcej osób, niż mogło położyć się na noc w barakach. Pierwszą noc spędziłem wśród deszczu na ławce poza barakiem, następne zaś stosunkowo "korzystnie", bo wewnątrz baraku na stole o wymiarach około półtora metra na metr kwadratowy, w trzy osoby, z których w tej sytuacji tylko jedna mogła w danym momencie przyjąć pozycję półleżącą, a dwie pozostałe zmuszone były siedzieć. Większość więźniów spędzała noce śpiąc bezpośrednio na podłodze, lecz i tam panował ogromny tłok."
Duża liczba Polaków trafiła do Burgweide z Dulagu 121 w Pruszkowie, w którym Niemcy skupiali ludność z Warszawy i podwarszawskich miejscowości od 6 sierpnia 1944 r. Więźniowie wrocławskiego obozu kierowani byli w różne strony - o czym świadczą choćby losy trzech bohaterów tego artykułu. Jerzy Uldanowicz przez Katowice trafił do pracy przymusowej na terenie Gliwic, Danuta Napiórkowska-Jastrzębska została osadzona w obozie pracy Sacrau (dzisiejszy Zakrzów, dzielnica Wrocławia), a Bronisław Włodarczak po kilkumiesięcznej tułaczce po obozach przejściowych trafił ostatecznie do przymusowej pracy w Berlinie.
We wrocławskim Archiwum Państwowym kartoteki więźniów Burgweide nie są zbyt liczne. Poza tym, nie był to jedyny na terenie dawnego Wrocławia obóz hitlerowski. Należy wspomnieć przede wszystkim o KZ Duerrgoy, "dzikim" obozie koncentracyjnym umiejscowionym na dzisiejszym Tarnogaju, działającym w latach 30., jeszcze przed wybuchem wojny. W czasie II wojny światowej duży obóz przejściowy mieścił się także w budynku przy Clausewitz Strasse, w obecnym Zespole Szkół Teleinformatycznych i Elektronicznych przy ul. Hauke-Bosaka.
W kilku dawnych barakach obozu Burgweide przy skrzyżowaniu ul. Sołtysowickiej i Poprzecznej, dziś znajdują się zwyczajne mieszkania.