Hitler jako marka
Adolf Hitler stracił głowę. Ale tylko na chwilę. Bo incydent w berlińskim muzeum figur woskowych tylko utwierdza w przekonaniu, że Hitler jest niezniszczalny. Taki już los bohaterów popkultury.
28.07.2008 | aktual.: 28.07.2008 12:25
Na początku lipca w Berlinie ruszyła kolejna filia słynnego londyńskiego Muzeum Figur Woskowych Madame Tussaud. W części poświęconej postaciom historycznym we wnętrzu stylizowanym na berliński bunkier, w którym popełnił samobójstwo, siedział za biurkiem Adolf Hitler. 14 minut po otwarciu galerii postawny mężczyzna odepchnął ochroniarzy, rzucił się na Hitlera i urwał mu głowę. – W procesie tworzenia figury Hitlera wykonaliśmy masę badań i dochowaliśmy wszelkiej staranności – skomentowały władze galerii. – Jest nam przykro, że napastnik nie potrafił tego uszanować. Bezrobotny policjant Frank L. dokonał czynu tyleż heroicznego, ile beznadziejnego. Adolf Hitler już dawno wymościł sobie bardzo pewne miejsce w popkulturze. Dekapitacja jednej woskowej figury nie ma szans tego zmienić.
(Hitler onanista)
W „Dyktatorze” z 1940 roku Charlie Chaplin wciela się w rolę cholerycznego tyrana o nazwisku Adenoid Hynkel, który gnębi Żydów w pozostającej w jego władaniu Tomanii. Chaplin stworzył w swoim filmie wzorcową karykaturę potwora, do której, chcąc nie chcąc, odwoływali się twórcy w następnych latach. W słynnej scenie płomiennej mowy, jaką Hynkel wygłasza na wiecu, Chaplin genialnie naśladuje manierę oratorską Hitlera. Przez bite pięć minut przemawia prosto do kamery w nieistniejącym języku – swojej autorskiej imitacji niemieckiego, w której na zasadzie słownych przecinków pojawiają się słowa „sznycel” i „sauerkraut”. Chaplinowski Hynkel jednocześnie przeraża i śmieszy – siła jego słów wygina mikrofony, a on sam w zapamiętaniu łyka wodę uchem, a nie ustami.
Hitler skarykaturowany, Hitler idiota, Hitler pierdoła, Hitler dostający w dupę (w przenośni i dosłownie) – w takiej konwencji filmowcy, i nie tylko, przerabiali go wielokrotnie. W czasie wojny największe amerykańskie wytwórnie – Disney i Warner Bros – wyprodukowały kilka mniej lub bardziej propagandowych kreskówek, w których pojawia wizerunek Führera. W jednej z nich Kaczor Donald mieszka w nazistowskich Niemczech, gdzie wskazówki budzika za każdym przesunięciem robią „Heil Hitler”, słupy telegraficzne i skrzydła młynów mają kształt swastyki, a sam Hitler pojawia się jako zegarowa kukułka. W innej Królik Bugs z doklejoną grzywką i wąsikiem, plując iście chaplinowską niemczyzną, ratuje się przed strzelbą Göringa, po tym jak „pomylił drogę w Albequerque” i znalazł się w Szwarcwaldzie. Z Hitlerem bezlitośnie rozprawiali się też amerykańscy superbohaterowie z Supermanem na czele, ale najbardziej upokorzył go Harvey Keitel. W komedii „Little Nicky” z 2000 roku Keitel gra szatana, którego jednym z codziennych
zajęć jest wciskanie wielkich ananasów w tyłek Hitlera przebranego dla dodatkowej udręki za pokojówkę.
Z Hitlera śmiano się w pokazywanym w zeszłym roku w Polsce niemieckim „Adolf H. – Ja wam pokażę” – filmie równie beznadziejnym jak jego bohater. Na swój sposób łacha z Hitlera pociągnął też Salvador Dali. Jego „Masturbujący się Hitler” (1973) przedstawiający bohatera niezgrabnie rozłożonego w wielkim fotelu stojącym samotnie w iście piekielnym (choć białym) krajobrazie jest chyba, obok Chaplinowskiej, karykaturą najdoskonalszą. W Hitlerze robiącym sobie dobrze wielką łapą jest nędza, małość i dziwny, surrealistyczny smutek.
(Hitler też człowiek)
W obrazie Dalego jest też wyraźny element człowieczeństwa. Oliver Hirschbiegel, reżyser głośnego filmu „Upadek” (2004), odpowiadając na zarzuty, że jego film uczłowiecza potwora, powiedział w jednym z wywiadów: „Nie ma potrzeby uczłowieczać Hitlera, bo wszyscy wiemy, że on był człowiekiem, a nie słoniem”. No właśnie. Wzięcie Hitlera w nawias karykatury albo uczynienie zeń monstrum pozbawionego w zupełności ludzkich cech załatwia sprawę – nie był jednym z nas, był osobny, nierealny jak Belzebub. Nic z tego, racja jest po stronie tych, którzy jak Dali próbują wyobrazić sobie potwora w sytuacjach ludzkich. „Był dobry dla kobiet, uwielbiał dzieci, kochał swojego psa” – mówi w innym wywiadzie szwajcarski aktor Bruno Ganz, który wcielając się w Hitlera w „Upadku”, stworzył jedną z największych kreacji w swojej długiej karierze.
Austriacki reżyser G.W. Pabst sportretował go w konwencji realistycznej już w 1956 roku. Jego film, „Ostatni akt”, który tak jak „Upadek” opowiada o ostatnich tygodniach życia, które Führer spędził w bunkrze pod ulicami upadającego Berlina, nie został w tamtym czasie, nieco ponad 10 lat po wojnie, zaakceptowany przez publiczność. Później był „Hitler: Ostatnie dziesięć dni” (1973), w którym głównego bohatera zagrał sir Alec Guinness, telewizyjny „Bunkier” (1981, z Anthonym Hopkinsem) i „Max” (2002, z Noahem Taylorem) opowiadający o młodym Hitlerze próbującym swoich sił jako artysta w Wiedniu. Wreszcie tercet Hirschbiegel, Ganz i scenarzysta Bernd Eichinger dał „Upadkiem” najbardziej jak do tej pory ambitny i detaliczny filmowy obraz Hitlera – kreatury wynaturzonej i potwornej, ale jednak człowieka.
Woskowy Führer posadzony za biurkiem w gabinecie Madame Tussaud też wpisuje się w nurt portretowania ze szczególnym zwróceniem uwagi na realistyczny detal. Artyści, którzy przygotowali dla muzeum figurę, pieczołowicie wetknęli w woskową twarz każdy włosek, z namaszczeniem uformowali każdą zmarszczkę, zadbali o doskonale prawdziwy kolor oczu i ust. Ich Hitler jest smutny, przegrany, słaby. Gdyby na chwilę zapomnieć o zbrodniach, które popełnił, mógłby nawet wzbudzać współczucie. Trudno się dziwić, że u wielu osób, nie tylko w środowisku rodzin ofiar nazizmu, budzi to sprzeciw. Ale nie sposób odmówić racji tym, którzy argumentują, że trzymanie Hitlera na siłę w szafie z napisem „tabu” nie jest uczciwe. „Hitler musi być częścią wystawy pokazującej ludzi o historycznym znaczeniu” – napisał dziennik „Berliner Zeitung”, a jego głos znalazł poparcie w środowisku żydowskim: Centralna Rada Żydów w Niemczech w wydanym oświadczeniu stwierdziła, że „Próba wymazania Hitlera z historii w niczym nie pomoże”.
Jeszcze przed „Upadkiem”, przed woskowym Hitlerem w Berlinie głos w dyskusji o tym, jak pokazywać lub nie pokazywać potwora, zabrał włoski artysta Maurizio Cattelan, ten sam, który swoją instalacją przedstawiającą papieża Polaka przygniecionego meteorytem wywołał w 2000 roku skandal w Zachęcie. Rok później Cattelan objechał światowe galerie z projektem „On”. Publiczność, wchodząc do dużej, pustej i jasnej sali, na jej środku widziała ubranego w garnitur i równo uczesanego małego chłopca, który tyłem do niej modlił się w pozycji klęczącej. Po przejściu przez salę następowało drastyczne odkrycie – „On” ma twarz Hitlera. Cattelan uczłowieczył go w sposób przewrotny. Jego instalacja nie była szukaniem taniej sensacji, tylko pełnym artystycznej brawury zwróceniem uwagi na ludzki wymiar zła.
(Hitler do picia)
Osobną kwestią jest, jak nazwał to lewicowy „Die Tageszeitung”, „disnejlandyzowanie” historii. Hitler z muzeum Madame Tussaud jest przecież częścią takiego towarzystwa, jak Michael Jackson, Beatlesi czy George Clooney. I – co może budzić najwięcej wątpliwości – ma zarabiać dla swoich właścicieli pieniądze. Tak jak wcześniej zarobił dla Chaplina, Maurizia Cattelana czy dla twórców „Upadku”. W tych przypadkach jednak marketingowa wartość marki „Adolf Hitler” nie miała raczej znaczenia dla artystów, którzy postanowili zużyć Hitlera w procesie twórczym. Trudno to samo powiedzieć o włoskim producencie wina Alessandro Lunardellim – przygotował on linię kilkunastu win Der Führer, z których każde ma inną podobiznę Hitlera na etykiecie. Przedstawiciel Lunardellego tłumaczy „Przekrojowi”, że linia Der Führer jest po prostu nowatorskim pomysłem marketingowym.
– To jest część naszej „strategii historycznej” – mówi. – Sprzedajemy wina ze Stalinem, z Janem Pawłem II, z Che Guevarą. Hitler ma świetne wzięcie wśród Niemców przyjeżdżających na włoskie wybrzeże. Od czasu, jak daliśmy go na etykietę, sprzedaż skoczyła o kilkanaście procent. Dociekam, czy firma uważa, że zarabianie na podobiźnie zbrodniarza jest moralnie w porządku. – Dzieci uczą się historii w szkole i doskonale wiedzą, że Hitler był zły. My tylko szukamy skutecznych sposobów na sprzedaż naszego produktu.
Marka „Hitler” doskonale sprzedaje się też na Dalekim Wschodzie, gdzie liczne bary i restauracje mają nazwisko Führera w swojej nazwie. Właściciel Hitler Techno Bar & Coctail Show z południowokoreańskiego Busan tak wyjaśnia portalowi Pusanweb, jak wpadł na pomysł nazwy swego przybytku: – Szukałem czegoś szokującego, co przyciągnie młodych. Piwo skojarzyło mi się z Niemcami, a Niemcy skojarzyły mi się z Hitlerem.
W największym sklepie internetowym świata – Amazon.com – jeszcze kilka miesięcy temu można było kupić koszulki z napisem „I Love [serduszko] Hitler”. Ofertę usunięto dopiero po kilkakrotnych interwencjach organizacji żydowskich. Mniejsi sprzedawcy nadal kuszą klientów T-shirtami w stylu „Hitler Tour 1939–1945” z podobizną gwiazdy i mapą, na której zaznaczono jej najważniejsze koncerty. Hitler znakomicie sprzedaje się też sam. Obrazy jego autorstwa regularnie idą pod młotek, a wysokie ceny, jakie osiągają, wynikają z tego, kto jest ich twórcą, a nie z ich artystycznej wartości. Przed dwoma laty na aukcji w angielskim Lostwithiel 21 akwarele z autografem A.H. sprzedano za łączną kwotę 220 tysięcy dolarów. Być może największy wkład Adolfa Hitlera w historię popkultury jest jeszcze inny. W 1934 roku świeżo upieczony kanclerz III Rzeszy wezwał do siebie Ferdinanda Porschego i zamówił projekt samochodu dla rodziny czteroosobowej, który będzie mógł rozpędzić się do stu kilometrów na godzinę i na każdym litrze
benzyny przejedzie 14 kilometrów. Tak narodził się najbardziej kultowy samochód w historii motoryzacji – Garbus. Legenda głosi, że projekt nadwozia powstał na podstawie rysunku, jaki Hitler naszkicował na barowej serwetce, jeszcze zanim został kanclerzem.
Dyrekcja berlińskiego muzeum Madame Tussaud nie zamierza skapitulować w obliczu przemocy. Hitler pojechał do centrali w Londynie, gdzie jego głowa zostanie naprawiona. Już wkrótce za jedyne 18,5 euro będzie można podziwiać go w muzeum na Unter den Linden. Jego ochrona zostanie zapewne wzmocniona.
Maciej Jarkowiec