ŚwiatHillary Clinton oficjalną kandydatką na prezydenta. Przyjęła nominację jako pierwsza kobieta w historii USA

Hillary Clinton oficjalną kandydatką na prezydenta. Przyjęła nominację jako pierwsza kobieta w historii USA

• W programowym przemówieniu Hilary Clinton przedstawiła wizję Ameryki
• Na konwencji zapewniła, że "będzie silnym przywódcą na arenie międzynarodowej"
• Dodała, że poradzi sobie z terroryzmem islamskim i stawi czoło innym wrogom Ameryki
• Jednocześnie zaatakowała swojego rywala Donalda Trumpa za "sianie strachu"

Jako pierwsza kobieta w historii USA Hillary Clinton przyjęła nominację na kandydatkę do Białego Domu. W programowym przemówieniu na konwencji Demokratów w Filadelfii przedstawiła wizję Ameryki w opozycji do swego rywala Donalda Trumpa.

W przemówieniu znalazły się liczne akcenty lewicowo-populistyczne, wychodzące naprzeciw wyborcom jej rywala z prawyborów, senatora Berniego Sandersa, lidera "politycznej rewolucji" w imię sprawiedliwości społecznej.

Hillary obiecała, że będzie silnym przywódcą na arenie międzynarodowej, który poradzi sobie z terroryzmem islamskim i stawi czoło innym wrogom Ameryki.

Kandydatkę przedstawiła na scenie jej córka, Chelsea. Powiedziała, że Hillary jest matką, na którą zawsze mogła liczyć, i kobietą "motywowaną przez współczucie i poczucie sprawiedliwości".

- Mam nadzieję, że moje dzieci będą tak dumne ze mnie, jak ja jestem dumna ze swej matki - powiedziała.

- Z pokorą, determinacją i ufnością w przyszłość Ameryki przyjmuję od was nominację na prezydenta Stanów Zjednoczonych - oświadczyła z kolei Hillary Clinton z mównicy.

Podobnie jak przemawiający poprzedniego dnia prezydent Barack Obama potępiła pesymizm oraz konfrontacyjny i izolacjonistyczny program kandydata GOP, który - jak zaznaczyła - dzieli i skłóca ze sobą Amerykanów. Wartością Ameryki - przekonywała - jest różnorodność: ras, kultur i religii.

Clinton: Trump chce nas podzielić, chce, żebyśmy się bali przyszłości

- Ameryka znajduje się w ważnym momencie historii. Potężne siły dążą do skłócenia nas ze sobą. Od nas zależy, czy razem będziemy upadać, czy razem się podniesiemy. Dewiza naszego kraju to: e pluribus unum (w wielości jedność). Trump chce nas podzielić. Chce, żebyśmy się bali przyszłości. Wiemy, co nam grozi, ale się nie lękamy (...). Chcemy żyć w kraju, gdzie miłość triumfuje nad nienawiścią - powiedziała.

- Nie zbudujemy muru - odpowiedziała na czołowy postulat Trumpa. - Nie będziemy stawiać bariery przeciw jednej religii, wspólnie ze wszystkimi Amerykanami będziemy walczyć z terroryzmem - dodała w aluzji do proponowanego przez kandydata GOP zakazu wjazdu muzułmanów do USA.

Sugerowała też, że Trump może się okazać prezydentem autorytarnym, naruszającym kanony amerykańskiej demokracji.

- Nie pozwólcie nikomu mówić, że nasz kraj jest słaby i że "tylko ja mogę go naprawić", jak Donald Trump. On zapomina o nas wszystkich. Amerykanie mówią: naprawmy razem. Ameryka nigdy nie będzie krajem, w którym jeden człowiek ma całą władzę - powiedziała.

Przypominając, że w Filadelfii narodziła się w XVIII wieku konstytucja, czyli fundament państwowości USA, podkreśliła, że demokracja amerykańska to system oparty na wspólnym wypracowywaniu rozwiązań w drodze kompromisów, a nie narzucaniu swej woli innym.

Hillary Clinton obiecywała jednocześnie, że będzie silnym wodzem naczelnym, który stawi czoła zewnętrznym zagrożeniom - wymieniła tu Rosję - "we współdziałaniu z sojusznikami za granicą". Trump - przekonywała - nie jest kompetentny ani dość zrównoważony, aby powierzyć mu rolę przywódcy supermocarstwa.

- Temu człowiekowi nie można powierzyć broni nuklearnej - powiedziała, przypominając, że wojna może czasem wybuchnąć przypadkowo.

W trwającym godzinę przemówieniu Hillary wspominała swojego ojca i matkę, porzuconą w dzieciństwie przez rodziców, co uczuliło ją szczególnie na los dzieci. Przypomniała, że po ukończeniu prawa na Yale pracowała w fundacji obrony praw dzieci i pomagała niepełnosprawnym.

- Nie zbudujemy muru, tylko silną gospodarkę - mówiła Clinton. Prezydent Obama - kontynuowała - uratował gospodarkę od katastrofy po kryzysie w 2008 roku, jego rząd dokonał postępu, bo wzrost ekonomiczny spowodował zmniejszenie bezrobocia, ale - jak podkreśliła - "nikt nie może być zadowolony z tego, co jest".

Demokratyczna kandydatka przedstawiła tu znacznie mniej różowy obraz Ameryki, niż poprzedniego dnia uczynił to prezydent.

- Słyszę od wielu, że gospodarka nie działa dla ich dobra. Macie rację. My, Demokraci, jesteśmy partią dla ludzi pracy, ale nie najlepiej działamy w tym kierunku. Ameryka kwitnie, kiedy klasa średnia kwitnie - powiedziała, przyznając nie wprost, że klasa ta kurczy się wskutek stagnacji lub spadku realnych dochodów większości Amerykanów.

- Nasza gospodarka nie działa tak, jak powinna, bo demokracja nie działa, jak powinna. Musimy powołać do Sądu Najwyższego sędziów, którzy uchylą precedens "Citizens United" (decyzję otwierającą wielkim korporacjom drogę do nieograniczonego finansowania kampanii wyborczych - przyp. red.) - powiedziała.

Przyrzekła, że będzie dążyć do likwidacji przywilejów podatkowych dla wielkich korporacji. - Nie można pozwolić, by Wall Street niszczył Main Street (czyli zwykłych Amerykanów - przyp. red.) - powiedziała z naciskiem.

Był to wyraźny ukłon w stronę wyborców Berniego Sandersa i odparcie zarzutów pod jej adresem, że jest "kandydatką status quo".

In America, we’re always stronger together. https://t.co/7TJgiJiqzv

— Hillary Clinton (@HillaryClinton) 29 lipca 2016

- Bernie, twoja kampania zainspirowała miliony Amerykanów!.. Postawiłeś problemy sprawiedliwości społecznej na samym czele. Twoja sprawa jest nasza sprawą! Teraz przekształćmy twoją pasję w realne zmiany w Ameryce - mówiła.

Obiecała następnie dążyć do tego, czego domagał się w swej kampanii Sanders - zapewnienia "darmowych studiów dla wszystkich", umorzenia długów absolwentów wyższych uczelni na naukę; zapowiedziała publiczne inwestycje w celu stworzenia milionów miejsc pracy.

- Nie tylko zrealizujemy te inwestycje, ale nawet je sfinansujemy - powiedziała, dodając, że zwiększone wydatki rządowe zostana pokryte z wyższego opodatkowania bogaczy.

- Wall Street i wielkie korporacje będą musiały zapłacić swój sprawiedliwy udział w podatkach. Tam są pieniądze i będziemy za nimi podążać - oświadczyła.

W oczach lewego skrzydła Demokratów Hillary Clinton była dotąd politykiem posłusznym wielkim bankom i oligarchii wielkiego biznesu. Jej zwrot na lewo w przemówieniu na konwencji komentuje się jako wyraz starań, aby się przedstawić wyborcom jako "kandydatka zmiany".

Mimo pozytywnych wskaźników ekonomicznych, jak wzrost PKB, większość Amerykanów - jak wskazują sondaże - nie jest zadowolona ze swej sytuacji i stanu państwa i pesymistycznie ocenia przyszłość swych dzieci.

Przemówienie Hillary zebrani na konwencji przyjęli burzliwą owacją. Na scenie dołączyli do kandydatki jej mąż Bill Clinton, Chelsea i jej mąż Marc Mezvinsky, oraz kandydat na wiceprezydenta Tim Kaine.

W ostatnim dniu konwencji przed Hillary na mównicy wystąpiło dwoje Republikanów: Doug Elmets i Jennifer Pierotti Lim, którzy - jak powiedzieli - po raz pierwszy w życiu będą głosowali na demokratycznego kandydata. Nie mogą bowiem zaakceptować Trumpa.

Przemawiali też weterani wojen, m.in. emerytowany generał John Allen, b. dowódca wojsk USA w Afganistanie. Potężnym akcentem wieczoru było wystąpienie ojca oficera armii - muzułmanina, poległego w ataku terrorystycznym w obronie swoich żołnierzy.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (87)