Haiti: koniec poszukiwań, liczą się już tylko żywi ludzie
W dziesiątym dniu po trzęsieniu ziemi ratownicy zakończyli przeszukiwanie gruzów w stolicy Haiti, Port-au-Prince, a wszystkie wysiłki ekip działających pod egidą ONZ będą odtąd koncentrowały się na udzielaniu pomocy tym, co przeżyli.
22.01.2010 | aktual.: 22.01.2010 22:55
Tego dnia wydobyto spod gruzów niedaleko stadionu w Port-au-Prince 69-letnią kobietę, która wciąż jeszcze żyła. Lekarze szpitala generalnego powiedzieli jednak, że "jest niewiele nadziei" na to, że zdołają ją uratować.
Drogi prowadzące ze zrujnowanej stolicy na zachód i na południe kraju już od kilku dni zatłoczone są ludźmi, którzy zostawili za sobą ruiny domów i swych zmarłych.
Grozi denga, tyfus i malaria
Rząd haitański podał, że dotąd zdołano pochować 70 000 zabitych, nocami w wielu miejscach ruiny i resztki murów oświetlają ogniska: palone są zwłoki zabitych.
- Musimy zdążyć, ponieważ za trzy dni zaczynają się długotrwałe deszcze, ziemia zamieni się w błoto, idealne środowisko dla wirusów dengi oraz bakterii tyfusu i pierwotniaków wywołujących malarię - powiedział w radio haitański minister spraw wewnętrznych Paul Antoine Bien-Aime.
Główny kapłan wudu, animistycznej religii pochodzenia afrykańskiego powszechnie praktykowanej zarówno przez oficjalnie katolicką, 80-procentową większość Haitańczyków, jak i przez tych, którzy uznają się za protestantów, 74-letni Max Beavuir poskarżył się prezydentowi Haiti: zmarłych wrzuca się do zbiorowych dołów jak śmieci. U wyznawców wudu uroczystości pogrzebowe trwają 7 dni.
Jednak i Beavuir, zwany przez wyznawców Ati, czyli Władza Najwyższa, i sam prezydent Rene Preval, który zaprosił go w czwartek na posiedzenie rządu, są bezradni. - Wiem, że sytuacja jest bardzo trudna - przyznał Ati w długim wywiadzie dla największego madryckiego dziennika "El Pais", w którym ostro skrytykował rząd, Amerykanów i niektórych chrześcijan.
Jakieś 30 000 rozkładających się zwłok porzuconych jeszcze na ulicach i śmietniskach lub spoczywających pod gruzami sprawia, że fetor rozkładu wypełnia całą przestrzeń nad Port-au-Prince.
"Rządu nie widać"
Preval urzęduje wraz z rządem w ocalałym budynku komisariatu policji. Jest atakowany przez Haitańczyków, którzy mówią, że "rządu nie widać". Podjął jednak działania, na jakie było stać miejscową władzę: od dwóch dni flota 34 małych autobusów miejskich wywozi uciekinierów kilkanaście, kilkadziesiąt kilometrów za miasto, byle dalej od ogniska zarazy, jakim w każdej chwili może się stać stolica.
Głównym celem rządu haitańskiego jest teraz rozładowanie 300-400 dzikich obozowisk, w których koczuje w mieście 400 000 bezdomnych. Mimo imponujących liczb mówiących o pomocy międzynarodowej dla Haiti, nadal brakuje im wszystkiego: jedzenia, wody, koców do przykrycia nocą dzieci.
Według doniesień agencyjnych, jedna piąta bezdomnych ma poniżej pięciu lat.
Władze Haiti wspierane przez wolontariuszy z organizacji pomocowych przystąpiły do organizowania obozów przejściowych poza miastem dla 100 000 osób. Powstają one według agencji EFE m.in. w pobliżu miasta Croix-des-Bouquetes, na północ od Port-au-Prince.
"Bezpieczeństwo - tylko dzięki żołnierzom"
W dniu trzęsienia ziemi uciekło z więzień w rejonie stolicy 5 000 niebezpiecznych bandytów. Bardzo przerzedzona policja stołeczna liczy 3 000 funkcjonariuszy. Reszta zginęła pod gruzami. Gdyby nie obecność amerykańskich żołnierzy i błękitnych hełmów - oświadczyła minister kultury i środków komunikacji Jocelyn Lassegue - nie byłoby żadnych szans na utrzymanie bezpieczeństwa w mieście.
Do przedstawicieli UNICEF na Haiti dotarły informacje o porywaniu ze szpitali małych dzieci. Włoch Guido Cornale z tej organizacji zawiadomił o tym prezydenta Haiti. Powiedział, że powstał nielegalny "rynek adopcyjny". Dotąd osoby, które nie są krewnymi dzieci, zabrały ich ze szpitali piętnaścioro.
Regionalny przedstawiciel UNICEF Jean-Luc Legrand ma informacje, że większość porwanych dzieci jest wywożona z Haiti przez Dominikanę.
Od czasu trzęsienia ziemi pracownicy UNICEF codziennie zabierają z ulic 2 000 haitańskich dzieci i umieszczają je w 20 ośrodkach. Zanim zostaną oddane do legalnej adopcji zagranicę, próbuje się jak najszybciej ustalić, czy dzieci mają jakąś rodzinę.
Płynie pomoc
Wśród lepszych wiadomości z Haiti piątek przyniósł informacje o wpłynięciu tego dnia do portu w stolicy pierwszego niewielkiego statku z pomocą. Holenderski frachtowiec zawinął z ładunkiem 123 ton wody, soków i mleka.
Amerykańskie dowództwo wojskowe, kontrolujące jedyne lotnisko w Port-au-Prince, zakomunikowało, że udało się podwoić jego przepustowość. W pierwszych dniach po trzęsieniu ziemi lądowało tu dziennie 70 samolotów z pomocą humanitarną.
Rząd USA poinformował, że przygotowuje swą bazę morską Guantanamo na Kubie do przyjęcia pewnej liczby ofiar trzęsienia ziemi w Haiti.
Z 560 milionów dolarów na pomoc dla Haiti, o które zaapelował do państw członkowskich sekretarz generalny ONZ Ban Ki Mun, na konto organizacji wpłynęło do piątku 195 milionów.
Trzęsienie ziemi o sile 7 w skali Richtera, najsilniejsze od ponad 200 lat, nawiedziło Haiti 12 stycznia. Epicentrum wstrząsów znajdowało się 60 km od Port-au-Prince. Tysiące ludzi poniosło śmierć pod gruzami, dotychczas pochowano w zbiorowych mogiłach 70 tys. ofiar kataklizmu, ale władze obawiają się, że liczba zabitych może sięgnąć 200 tys. Co najmniej 250 tys. osób jest rannych, a 1,5 mln nie ma dachu nad głową.