Gugała dla WP: dlaczego Polak nienawidzi obcych?
W latach 80’ – będąc jeszcze studentem poznałem wyniki ankiet socjologów, którzy badali stosunek ludzi do ich sąsiadów. Badanie było proste – pytani mieli wymienić najważniejsze cechy osób, z którymi najczęściej się spotykają. Okazało się, że najbardziej pozytywny stosunek do innych ludzi wykazywali Amerykanie. Na dziesięć wymienianych cech przeciętnie osiem pierwszych – to były zalety.
09.12.2008 | aktual.: 09.12.2008 08:44
Dopiero później pojawiały się jakieś krytyczne uwagi czy wątpliwości. Ogólnie rzecz ujmując Amerykanie lubili swoich sąsiadów i znajomych i im ufali.
Zupełnie inaczej wyglądało to samo badanie przeprowadzone w Polsce. Polacy najpierw wymieniali wady, podejrzenia i wszelkiej maści resentymenty, którymi darzyli swoich znajomych. Dopiero na końcu skłonni byli dodawać, że „trzeba jednak przyznać, że to dobry fachowiec, gdyby tylko nie był takim…” Agresja, brak zaufania, bezinteresowna zawiść, zazdrość i zwykła nienawiść bliźniego – to były dominujące cechy polskiego podejścia do sąsiadów.
Czy to się zmieniło w wolnej Polsce? Trudno powiedzieć… Kontakty ze światem uczyniły pewnie polski zaścianek nieco bardziej otwartym. Jednak spotkałem ostatnio nowe badanie socjologiczne, z którego wynika, że Polacy są mało podatni na działanie reklamy. Dlaczego? Bo tylko około 10% z nas jest w stanie zaufać komuś spoza najbliższej rodziny… Tu aż się prosi o pytanie, jak to możliwe w kraju, w którym co niedziela miliony wiernych wymieniają w kościołach znak pokoju? Czy okupacyjna mentalność i kompleksy wobec Zachodu oraz pogarda i żal za krzywdy wobec Wschodu są w nas wciąż tak silne, że nowa otwarta rzeczywistość nie jest w stanie nas zmienić?
Do czego potrzebni są nam „oni”? Dlaczego nienawidzimy obcych i każdego, kto się choć trochę wybił? Dlaczego gardzimy ludźmi, którzy w jakimś momencie byli lepsi od nas? Odważniejsi, bardziej prawi, niezłomni, mądrzejsi? Dlaczego jedynym niekwestionowanym autorytetem jest dla nas Jan Paweł II, choć do jego nauczania w tak wielu dziedzinach nie potrafimy się zastosować? Może ktoś kiedyś będzie umiał znaleźć odpowiedź na te pytania i sposób, żeby to zmienić…
A tymczasem żywimy się na co dzień spektaklem politycznej nienawiści i pogardy. Gdy świat oddaje nam hołd za wielką Solidarność i jej lidera – my brniemy w insynuacje i brutalne słowa, które niszczą poczucie wspólnoty i zabijają każdy potencjalny autorytet. Amerykanie wiedzą od dawna, że trzeba popierać swojego szeryfa, bo osamotniony nie będzie mógł się przeciwstawić złym ludziom, którzy dybią na nasz dobrobyt i spokój. My traktujemy każdego z naszych liderów, jak potencjalnego złoczyńcę i złodzieja, który zagraża naszym interesom.
Tylko od święta umiemy się skupić wokół kogoś lepszego niż nasza przeciętna szara masa. U nas tylko jak trwoga – to do Boga a na co dzień – tylko puste rytuały… Nasi politycy zostawiają nam tylko jeden wybór: kto nie z nami – ten przeciw nam! Nie zostawiają nam wiele miejsca na szacunek dla przeciwników. W Polsce nie da się szanować jednocześnie Lecha Wałęsy i Lecha Kaczyńskiego…
Więc popatrzmy, co się dzieje w Ameryce. Nowy prezydent Barack Obama powierza stanowisko sekretarza stanu, czyli szefa dyplomacji swojej najpoważniejszej konkurentce, z którą toczył zajadły bój o nominację Partii Demokratycznej. A przecież w kampanii wyborczej padło mnóstwo krytycznych słów z jednej i drugiej strony! Słowa padły – bo musiały paść, ale nie był to wyraz personalnych uprzedzeń, lecz po prostu polityczna dyskusja. Mało tego! Barack Obama mianował na stanowisko sekretarza obrony Roberta Gatesa, który zajmował to samo stanowisko w administracji prezydenta Busha. A przecież krytyka republikańskiej polityki zagranicznej oraz interwencji w Iraku czy Afganistanie – była podstawowym instrumentem Demokratów podczas kampanii wyborczej. Nowy prezydent uznał jednak, że kwalifikacje republikańskiego sekretarza obrony są tak istotne, że dla dobra jego kraju będzie najlepszym wyjściem ponowne mianowanie czy - jak kto woli - w praktyce pozostawienie go na zajmowanym stanowisku. Bez oglądania się na fakt, iż
Gates jest republikaninem i jednym z architektów polityki obronnej – tak krytykowanej przez demokratów.
Wzniesienie się ponad urazy i uznanie czyjejś wielkości dla dobra kraju obrazuje, co to znaczy dojrzała demokracja. Przykładów tego rodzaju zachowań w najnowszej historii politycznej Ameryki jest wiele. Bije z nich szacunek dla przeciwników politycznych – tych pokonanych i tych, którzy zwyciężyli.
Dlatego gdy przysłuchujemy się polskim sporom i obserwujemy zaciekłą wrogość oraz wzajemne odsądzanie się od czci i wiary – możemy się rozkoszować jednym z naszych ulubionych uczuć – zazdrością.
Zazdrośćmy więc Amerykanom, że ich prezydent nie ucieka przed wielkością jednego ze swoich poprzedników do Mongolii; że nie da się w Ameryce nikogo oskarżać w nieskończoność, bez przedstawienia jakichkolwiek dowodów i wbrew wyrokom sądów; że szefowa dyplomacji USA nie nazywa podczas międzynarodowej konferencji z udziałem kilkuset wybitnych polityków z całego świata prezydenta swojego kraju - „moralnym karłem”, drwiąc dwuznacznie z jego wzrostu; że śmieszne małe osobiste urazy nie odbierają amerykańskim politykom wzroku i rozumu; że żadnemu z nich nie przyszłoby do głowy zarzucać więzionemu przez kilka lat bohaterowi, że był zdrajcą, bo rozmawiał podczas przesłuchania.
Jest czego Amerykanom zazdrościć. A my Polacy mamy niestety tych powodów do zazdrości coraz więcej…