Grom z jasnego nieba
- Krzysiu, narysuj rodzinę – poprosiła psycholog. Chłopczyk narysował siebie i tatę. Zobacz, kogo tu brakuje? – spytała psycholog. Chłopak dorysował domek. – Nie, nie chodziło o domek. – Krzyś dorysował słońce. I czerwone serduszko.
21.09.2006 | aktual.: 22.09.2006 10:36
Grzegorz od dzieciństwa zaczytywał się w rycerskich opowieściach. Chłonął „Potop”, opowieści o Zawiszy Czarnym, Jurandzie ze Spychowa. W pokoju na dywanie walczyły dwie armie żołnierzyków. Do dziś na półce jego dziesięcioletniego syna Krzysia stoją w równym szeregu figurki kolorowych Indian.
– Był pobożny, myśleliśmy, że zostanie jakimś zakonnikiem. A on zaskoczył nas wszystkich: został żołnierzem. I to nie byle jakim – śmieją się jego znajomi. Skończył wyższe studia wojskowe i historię. Właśnie robi doktorat na PAN.
– Gdy byłem oficerem, moi żołnierze widzieli, że biegłem pierwszy, spocony, zabrudzony błotem. Widzieli też, że nigdy na żadnego z nich nie przeklinałem. To sprawiało, że szli za mną jak w ogień. W końcu trafiłem do elitarnej jednostki GROM. Jako komandos byłem na Haiti. Nie przypuszczałem, że dopiero po zakończeniu służby będę musiał stoczyć największą walkę życia.
Rozdarty Krzyś
Małżeństwo okazało się totalną porażką. – Żona była właściwie sierotą. Nie znała ojca, wychowała się bez matki. Często bywała u nas w domu. Teraz widzę, że w myśli o małżeństwie ciągle przewijało się u mnie uczucie litości. Ale to, jak się okazało, za mało. Zimny prysznic dostałem już siódmego dnia po ślubie. Żona powiedziała, że nie możemy razem mieszkać. Nie chciała przeprowadzić się do Warszawy. A ja, jako oficer, nie mogłem mieszkać w moim rodzinnym miasteczku. Mimo wszystko ufałem jej. Znałem jej wady, ale naiwnie wierzyłem, że zmieni się po ślubie. Wszystko zaczęło się walić, gdy okazało się, że już od dawna była z kimś związana. Miała męża, który ją utrzymywał, i kochanka, z którym żyła. Miałem do swojej żony 400 kilometrów, a on do niej 400 metrów. Czasem po przyjeździe okazywało się, że znikły wielomiesięczne oszczędności. Gdy na świecie pojawił się Krzyś, myślałem, że to ustabilizuje rodzinę. Straciłem jednak wiarę, gdy syn, mając trzy latka, powiedział mi w czasie zabawy: „Tatusiu, a tutaj spał
wujek”. Matka zareagowała gwałtownie: „Nie słuchaj tego głupka” i wywlokła go z pokoju. Ostatnia iskierka nadziei zgasła, gdy wchodząc do mieszkania, minąłem się z nieznanym mężczyzną, a w łóżku zastałem roznegliżowaną żonę pod wpływem jakichś środków odurzających. Dziecko było zamknięte w pokoju i płakało. Uspokoiłem je i zostałem z nim, aż usnęło. Wtedy podjąłem decyzję: wyprowadzam się. Razem z Krzysiem. Chłopczyk sporo widział. Często opowiadał o tym tacie. Do dziś ciągany po psychologach musi opowiadać sceny, które zapamiętał. Małżeństwo jego rodziców rozpadło się. Sprawa ciągnęła się aż dwa i pół roku.
Mały mistrz szachowy
Pierwsza instancja sądowa przyznała prawa do opieki nad sześciolatkiem ojcu. Zamieszkali w Warszawie. – Krzyś zaczął odżywać. Zaczęliśmy zajęcia z logopedą, nauczył się wymawiać „r”, samodzielnie wiązać buty, pisać na komputerze. Takie małe dziecięce zwycięstwa. Jego pasją stały się szachy. Zaczął wygrywać turniej za turniejem, nawet zawody międzynarodowe. Na jego półce stoi sporo pucharów, dyplomów. – A gra czasem z komputerem? Nie, komputer jest dla niego za słaby – śmieje się ojciec. Ale zaraz z jego ust znika uśmiech: – I wtedy wydarzył się ciąg dramatycznych wydarzeń. Matka Krzysia przyjechała do przedszkola i powiedziała, że chce porozmawiać z synem. Nagle przedszkolanki zauważyły, że ciągnie dziecko do drzwi. Nie zdążyły zareagować, i syna już później nie zobaczyłem.
Bezskutecznie, razem z trójką policjantów, próbowałem odebrać dziecko. Matka widząc nas, uciekła. Nie mogliśmy wejść do domu bez nakazu prokuratora. A potem dowiedziałem się, że Krzyś siedział w tym czasie zamknięty i płakał.
Żyłem bez niego, a w tym czasie sąd drugiej instancji przyznał prawa rodzicielskie matce. To był dla mnie grom z jasnego nieba. Nie mogłem w to uwierzyć. Poczułem się jak 97 proc. polskich ojców, którym odbierane są prawa do dzieci. Widzę jasno, że prawa ojców są bagatelizowane. Dzieci z reguły przyznaje się matkom. Mogę zacytować fragment protokołu sądowego, z zeznaniami biegłej pani psycholog: „Psycholog H., biegła sądowa, 27 lutego 2003, sąd w R: Rozmawiałam tylko z matką, gdyż to matka była w ciąży, urodziła dziecko i zajmuje się nim do teraz. Nie uznałam za niezbędne porozmawianie na ten temat z ojcem. Zrobiłam tak, bo zwykle takie wywiady zbiera się od matki”.
– Jestem przekonany, że ten proces był niesprawiedliwy. Odwołałem się, napisałem do ministra sprawiedliwości i prezydenta. Sprawy sądowe trwają – opowiada Grzegorz. Nagle odzywa się jego komórka. To Krzyś. Jest w szkole i bardzo boli go brzuch. – Tato, przyjedź do mnie, teraz! Błyskawicznie znajdujemy się w szkole. Chłopak widzi nas i trochę się płoszy. Przytula się do taty. Tato, zabierz mnie!
Grzegorz opowiada: Żyłem bez Krzysia. Czasem odbierałem telefony, gdy zapłakany wołał: tato, zabierz mnie stąd. Chcę mieszkać z tobą. Opowiadał, że był bity, zamykany – Jak się pan czuł? Przecież w takiej chwili człowiek jest bezradny. – Ratowała mnie ta sama siła, która już kiedyś wyciągnęła mnie spod lawiny. Runęło na mnie 600 ton śniegu. Ale jakimś cudem dotarło do mnie powietrze i jakoś się wygrzebałem. Ta sama siła sprawiła, że gdy spadałem z 50 metrów, a spadochron otworzył się pode mną, ocalałem. Gdyby nie Bóg, rozsypałbym się. To On jest moją mocą. Nie mogłem już dłużej wysłuchiwać błagalnych telefonów syna. W tym roku zabrałem go na ferie, a potem do Warszawy. – Ale przecież w świetle prawa porwał pan swoje dziecko. – Wiem. Trwają sprawy sądowe. Ale nie mogłem już dłużej patrzyć, jak się męczy. Nie mogłem więcej słuchać jego płaczu. – Grzegorz odwraca się. – Wiem, że na razie nie mam do niego prawa. Robię, co mogę. Założyłem stowarzyszenie. Pomagam osobom w podobnych tarapatach jak ja. Sprawa o
prawa do Krzysia trwa. Oto listy do prezydenta, ministerstwa. Czasem czuję się bezradny. Jestem jak Jurand ze Spychowa. Zrobię wszystko, by uratować moje dziecko.
Marcin Jakimowicz
Imiona bohaterów ze względu na dobro dziecka i toczące się postępowanie sądowe zostały zmienione.
Mówią o Krzysiu
Dyrektor szkoły podstawowej, do której chodzi Krzyś:
– 6 kwietnia br. w czwartek ok. godz. 10.00 nieoczekiwanie przed drzwiami gabinetu dyrektora szkoły stanęła mama Krzysia. Wyraziła wolę spotkania z chłopcem. Na wiadomość o przyjeździe mamy i jej życzeniu widzenia syna Krzyś natychmiast – w zdenerwowaniu i lęku – odmawiał spotkania, uparcie twierdząc, że na nie nie pójdzie, a mamy nie chce widzieć. Starałam się wywołać w nim poczucie bezpieczeństwa, mówiłam, że jego tato wie o przyjeździe mamy i jest blisko, choć Krzyś go nie widzi. Ta wiadomość wpłynęła na niego uspokajająco. Powiedział, że nie chce widzieć mamy, ponieważ ona go bije. Ostatecznie ustaliliśmy, że wprowadzimy chłopca do gabinetu pedagoga, żeby choć pozdrowił mamę. Ona wypowiedziała słowa pozdrowienia, ale kiedy podniosła się z krzesła, chcąc podejść do syna, dziecko natychmiast gwałtownie wybiegło z pomieszczenia. Było rozdygotane, wylękłe. Chciało widzieć ojca... Po tym, czego stałam się świadkiem, nie obawiam się twierdzić, że jakakolwiek rozłąka z ojcem stałaby się w życiu Krzysia
wydarzeniem tragicznym.
Psycholog G., Warszawa:
– W wypowiedziach Krzyś ujawnia lęk przed ponownym zamieszkaniem z matką. Ojciec daje mu oparcie, zaspokaja jego potrzeby, zapewnia poczucie bezpieczeństwa. Czuje się przez ojca akceptowany i kochany. (...)
Krzyś w prywatnym gabinecie psychologicznym:
– Mama spotykała się z kilkoma panami. Jeden z nich bił mnie po twarzy. To był pan R. On też leżał na mamie i skakał po niej. Ja byłem wtedy mały i się bawiłem, on mnie zbił. Razem było sześciu panów, oni przychodzą do mamy.
Psycholog B., Warszawa:
– Relacja z ojcem jest nacechowana poczuciem bezpieczeństwa. Chłopiec w pełni identyfikuje się z nim. Przy ujawnianym braku stabilności w systemie rodzinnym nie jest celowe, aby – przenosząc dziecko do matki – likwidować jedyne, dające poczucie stabilizacji społeczne więzi Krzysia.