GPC: gen. Janicki mógł zapobiec katastrofie smoleńskiej
Gdy grupie rekonesansowej nie udało się dostać na lotnisko Siewiernyj w kwietniu 2010 r., przed wizytą prezydenta Lecha Kaczyńskiego, szef BOR-u gen. Marian Janicki miał obowiązek natychmiastowego powiadomienia premiera oraz szefów MSWiA, MSZ i kancelarii premiera o konieczności zmiany miejsca lądowania samolotów specjalnych - pisze "Gazeta Polska Codziennie". Nie zrobił tego, czym naraził bezpieczeństwo ochranianych osób - czytamy.
19.07.2012 21:08
Jak twierdzą biegli, mając informacje o złym stanie lotniska, jego niejasnym statusie i stopniu dopuszczenia do ruchu lotniczego oraz o niedokonaniu rekonesansu, szef BOR-u lub jego zastępca gen. Paweł Bielawny powinien uzyskać z 36. specpułku informację o wyznaczonych lotniskach zapasowych i spowodować zapewnienie ochrony w tych miejscach na wypadek lądowania na lotnisku zapasowym.
Opinia zawiera także inne zarzuty. Na miejscu lądowania nie było ani jednego funkcjonariusza BOR-u przydzielonego do ochrony. Zdaniem biegłych na Siewiernym powinien być przynajmniej jeden funkcjonariusz BOR-u, którego zadaniem jest m.in. sprawdzenie, czy specsłużby rosyjskie wywiązały się z nałożonych na nie obowiązków, a także utrzymywanie kontaktu z wieżą kontroli lotów. Co ważne, biegli jednoznacznie stwierdzili, że obowiązkiem funkcjonariusza BOR-u z lotniska było również przekazywanie na bieżąco do Centrum Kierowania BOR-u danych o pogarszających się warunkach pogodowych w rejonie lądowania. Brak funkcjonariusza na lotnisku był jednym z czynników mających znaczący wpływ na obniżenie bezpieczeństwa ochranianych osób.
Jak napisała "Gazeta Polska", Biuro Ochrony Rządu powinno nadać wizycie prezydenta Kaczyńskiego w Rosji wysoki stopień zagrożenia. Tymczasem wizyta miała stopień średni. Ale to nie wszystko. Podczas rekonesansu funkcjonariusze BOR-u w Smoleńsku nie tylko nie obejrzeli lotniska Siewiernyj, ale nawet nie zrobili objazdu tras głównej i zapasowej na terenie Rosji, którymi miały przejechać kolumny specjalne. Wreszcie nie wykonano żadnych czynności związanych z opracowaniem wariantu zabezpieczenia prezydenta na wypadek awaryjnego lądowania tupolewa na lotnisku zastępczym - czytamy w "GP". Ponadto nie wyznaczono dowódcy grupy rekonesansowej. W grupie tej w ogóle nie było pirotechnika ani lekarza sanitarnego (badającego stan miejsca lądowania i pobytu pod kątem zagrożeń sanitarno-epidemiologicznych).
Wnioski zawarte w opinii biegłych prokuratury - czytamy w "GPC" - pokrywają się z ustaleniami zespołu parlamentarnego kierowanego przez Antoniego Macierewicza. Mimo dowodów obciążających Janickiego prokuratura postawiła zarzuty jedynie jego zastępcy, Pawłowi Bielawnemu.
W raporcie komisji Jerzego Millera nie padło ani jedno słowo na temat odpowiedzialności BOR-u za niewłaściwe przygotowanie wizyty prezydenta. Donald Tusk pytany, czy szef komisji nie był sędzią we własnej sprawie, bo jako minister spraw wewnętrznych nadzorował prace BOR-u, odparł: "Nie ma zasady, żeby BOR sprawdzał zagraniczne lotnisko w momencie, gdy gospodarze twierdzą, że lotnisko jest przygotowane" - pisze "GPC". Wbrew ustaleniom biegłych prokuratury premier Tusk mówił dziennikarzom, że "oficerowie BOR-u nie mieli nic wspólnego z zabezpieczeniem lotu w tym sensie, w jakim bada go komisja Millera, czyli ochroną czy zapobieganiem takim zdarzeniom jak katastrofa smoleńska".