Górnik z "Halemby": dostałem najlepszy prezent - życie
Zbigniew Nowak, 30-letni górnik z kopalni
"Halemba", który prawie pięć dni spędził uwięziony tysiąc metrów
pod ziemią, czuje się dobrze i opuścił oddział intensywnej terapii. Marzy o powrocie ze szpitala do
domu. Chce spędzić najbliższy czas z rodziną. Jak mówi, dostał
drugie życie. Nie uważa się za bohatera.
06.03.2006 | aktual.: 06.03.2006 20:21
Dla mnie bohater, to jest ktoś, kto kogoś uratuje, komuś pomoże. Jestem zwykłym, całkiem normalnym człowiekiem - powiedział Nowak podczas spotkania z dziennikarzami w sosnowieckim szpitalu im. św. Barbary, w którym przebywa od tygodnia. Górnik jest w dobrej formie i mówi, że czuje się dobrze.
W niedzielę Nowak ma urodziny. Jak powiedział, prezent już dostał - jest nim drugie życie, na lepszy nie liczy. To najlepszy prezent, jaki można dostać - drugie życie - i znowu widzieć swoja rodzina - powiedział.
O wypadku stara się nie myśleć. Chce jak najszybciej dojść do siebie i wrócić do domu. Jednak teraz, po tygodniu od ocalenia, łatwiej mu przychodzi opowiadanie o tym, co przeżył. Było to bum, ciemno, kupa kurzu i dopiero po chwili, jak już wszystko opadło, człowiek mógł się rozeznać, jak to wyglądo - opisywał pierwsze momenty po tąpnięciu.
Kiedy zapalił lampkę, wokół zauważył rumowisko - elementy obudowy, gruz, trochę drewna. Jak mówi, pusta przestrzeń, w której spędził ponad 100 godzin, mogłaby pomieścić 10 mężczyzn. Nisza miała około 1,5 m wysokości. Nowak starał się zmieniać pozycję - leżał, siedział, kucał. Przez pewien czas towarzyszył mu "kolega szczur", który potem zniknął. Skoro on wyszedł, znaczyło to, że gdzieś musi być powietrze - powiedział Nowak.
Górnik miał trochę wody w butelce. Jedynym jego pożywieniem były kartki wyrwane z notesu, próbował sobie wyobrazić, że je coś smacznego. Jak żech cyckoł (ssał) ta kartka, toch myśloł, że to jest kotlet. Trocha było ciężko, bo był niedosolony - żartował.
Dopóki lampka nie zgasła, górnik mógł patrzeć na zegarek, sprawdzić datę i godzinę. Potem niczego nie widział. Czasem zasypiał, a kiedy się budził, był rozczarowany, że nie jest w swoim łóżku, tylko zasypany pod ziemią. Teraz śpi spokojnie.
Górnik mówi, że przez cały czas wierzył, że ratownicy do niego dotrą. To pomogło mu przetrwać. Pod ziemią myślał o całym życiu - jakie było, jakie mogłoby być, jak poznał się z żoną, ślub, narodziny córeczki. Bardzo pomogła mu modlitwa.
Modliłem się, rozmawiałem z Bogiem. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że może się nie udać. Czasu trocha było, porozmawialiśmy sobie. Na początku było proszenie, błaganie o to, żeby mi pomógł. Raczej o złości nie było mowy. Powiedziałem sobie - skoro tak musi być - ty jesteś stwórcą i do ciebie należy ostatnie słowo - powiedział Nowak.
Kiedy przychodziły momenty zwątpienia, starał się myśleć o czymś innym, gwizdał, śpiewał. Kiedy słyszał odgłosy akcji ratowniczej, wzywał pomocy. Radość mieszała się z obawą, że jednak może się to nie skończyć szczęśliwie. Kiedy ratownicy byli blisko, pomagał w odrzucaniu gruzu. Największą ulgą był dopływ świeżego powietrza - opowiadał.
Postanowił sobie, że po wypadku będzie się starał być jeszcze lepszym człowiekiem. Poza tym uważa, by wypadek go nie zmienił. Starom się być taki, jaki żech był (...) Jo się mało kiedy przejmowoł czymkolwiek, bo życie jest już na tyle ciężkie, że człowiek nie ma czasu myśleć o gupotach, ale żeby żyć szczęśliwie i dać radość żonie i córce - powiedział. Innym radzi, by szanowali i traktowali poważnie swoje życie.
Nowak na razie nie myśli o powrocie do pracy w kopalni. Jeszcze przed wypadkiem chciał być ratownikiem górniczym, potem, po ocaleniu, pomyślał o tym znowu. Decyzji jednak nie podjął.
Decyzję podejmiemy wspólnie, jeszcze o tym nie myślimy. Na razie mąż musi przyjść do domu i musimy się sobą nacieszyć w spokoju - z daleka od kamer, od reporterów - powiedziała żona górnika, Marlena.
Nowak chce się w domu spokojnie z żoną napić kawy, pobawić się z córką. Chciałby zjeść roladę, kluski i kapustę kiszoną. Z ratownikami chce pójść na piwo, które - jak mówi - śni mu się. Ocalony dziękował ratownikom, ludziom ze sztabu akcji ratowniczej i tym, którzy wspierali go duchowo - żonie i córce Laurze, która w czasie akcji ratowniczej tupała i krzyczała: "Nie płaczcie, bo tata żyje; ja wiem, że tata żyje".
Dyrektor szpitala im. św. Barbary Zbigniew Swoboda powiedział, że stan pacjenta jest zadowalający. Górnik prawdopodobnie w piątek wróci do domu.
Pan Zbigniew Nowak jest człowiekiem niezwykłym, jest człowiekiem silnym, prawym, posiadającym określone zasady i pozostającym tym zasadom wiernym. Po tygodniu wielu spotkań (...) z panem Zbigniewem Nowakiem i jego żoną Marleną dzisiaj już daleko więcej rozumiem, skąd ta siła pana Nowaka do przetrwania trudnych chwil - powiedział dyrektor.