Gorączka zimowych soldów
Połowa stycznia to półmetek świątecznych wyprzedaży i najlepszy moment, by upolować najgorętsze okazje. Podpowiadamy, po co i dokąd się wybrać.
12.01.2006 | aktual.: 19.01.2006 10:40
Luwr i Mona Liza! Champs Elysées i szalone zakupy! - tak reklamuje styczniowy weekend w Paryżu polskie biuro podróży Rainbow Tours. - Spędź z nami tydzień w sklepach Kopenhagi! - przyciąga turystów duński Pegasus, dołączając aktualny przelicznik kursu korony i tabele z porównaniem cen. - Poddaj się zakupowej terapii w światowych stolicach handlu - zostań nowoczesnym podróżnikiem! - zachęca brytyjskie A2B Travel. Paryski czterogwiazdkowy hotel Ambasador, jak podkreślają jego właściciele, malowniczo położony w pobliżu słynnej Opery oraz licznych butików, za 215 euro oferuje nie tylko nocleg i śniadanie, lecz także 10-procentową zniżkę w wybranych sklepach, mapę Paryża z zaznaczonymi centrami handlowymi, sklepami i targami, dowożenie wszelkich zakupów do hotelu i zaproszenie dla dwóch osób na pokaz mody. Wszystkie te atrakcje dostępne są od połowy stycznia do połowy lutego, czyli w czasie wielkich paryskich wyprzedaży zimowych. Jak obliczył Switch/Maestro, wydawca kart płatniczych, w tym roku po okazyjne
sprawunki wyjedzie za granicę co piąty Anglik i co szósty Holender. Według badań SMG/KRC dla co piątego podróżującego Polaka zakupy są podstawowym celem wojaży, a zgodnie z badaniami Instytutu Turystyki 10 na 100 zagranicznych turystów przyjeżdża do Polski tylko na zakupy. Zaraz po sylwestrze szaleństwo zakupów ogarnia Europę.
Byle do pensji
Wyprzedaże z roku na rok rozpoczynają się coraz wcześniej. W centrach handlowych z rozrzewnieniem wspomina się czasy, kiedy ceny zaczynano obniżać pod koniec lutego lub nawet na początku marca. Teraz wyprzedawanie kolekcji zimowych zbiega się z początkiem kalendarzowej zimy.
W tym roku w Polsce niektóre sklepy reklamowały obniżki już w listopadzie, ale większość poszła w ślady Ikei, która zgodnie z wieloletnią tradycją z wyprzedażą zimową wystartowała pierwszego dnia po świętach. Do Ikei zarówno w Polsce, jak i w wielu innych państwach szybko dołączają odzieżowi giganci: H&M, C&A, Zara, Esprit, Bata. Pierwsze obniżki sięgają najwyżej 20-30 procent. Sporadycznie trafiają się towary z cenami obciętymi o 40 czy 50 procent. - To dopiero początek. Wyprzedaż dopiero się rozkręca. Ludzie jeszcze nie otrzeźwieli po zakupach przedświątecznych - wyjaśnia Elżbieta Mędrzycka, rzecznik Centrum Handlowego "Wileńska" w Warszawie. - Sprzedawcy na razie chcą tyko zasygnalizować klientom, że jest taniej. Przebić się do ich świadomości z taką informacją. Wszystko rusza z kopyta dopiero po Nowym Roku, a właściwie w połowie stycznia, kiedy na konta klientów wpłyną pensje. Wtedy można znaleźć ubrania, buty czy meble z cenami obciętymi o 70, 80, a nawet 90 procent.
Święto zakupów
Od samego początku sprzedawcy stosują najróżniejsze chwyty, by nagłośnić, że robią klientom dobrze. Ikea zimową wyprzedaż rozpoczyna Dniem Knuta, czyli Tjugondag. To jest autentyczne szwedzkie święto obchodzone 13 stycznia - właśnie wtedy w szwedzkich domach zaczynają się poświąteczne porządki. Rozbiera się choinki, zdejmuje świąteczne dekoracje i porządkuje domy po bożonarodzeniowym świętowaniu. Dzieci w nagrodę za wyrzucenie świątecznego drzewka dostają torby słodyczy. Tyle że Ikea przesunęła Knuta na bardziej korzystny handlowo termin - 27 grudnia, a sprzątaniem nazwała obcinanie cen. Ale jak na święto przystało, obchodzi je z pompą. Najbardziej wytrwali klienci dostają nagrody. W tym roku były to sofy - w sam raz, by odespać nocne myszkowanie w poszukiwaniu okazji. Sklepy są otwarte do północy, a po 21 odbywają się bale maskowe w restauracjach. W programie są także licytacje ostatnich sztuk mebli i oczywiście to, na co wszyscy liczą najbardziej, czyli obniżki cen nawet o 70 procent.
Jeszcze dalej poszli 10 lat temu pomysłodawcy Dubajskiego Festiwalu Zakupów. To trwające miesiąc (w tym roku od 4 stycznia do 4 lutego) święto nieograniczonego kupowania przyciąga największych świata mody. Przedstawiciele Emanuela Ungaro, Givenchy, Christiana Lacroix czy Christiana Diora do Dubaju zjeżdżają zaraz po paryskim tygodniu mody. Za nimi zaś pojawiają się klienci, którzy w ubiegłym roku zostawili na festiwalu 15 milionów dolarów. Do wyprzedaży urozmaicenia wprowadza coraz więcej centrów handlowych. Koncerty, pokazy mody, konkursy - wszystko po to, by przekonać ludzi, że nadeszła nadzwyczajna chwila na zakupy. Większość sieci co roku używa takich samych dekoracji. - Dzięki temu klienci niczym pies Pawłowa uczą się właściwej reakcji. Po pewnym czasie odpowiednie kolory i kształty zaczynają się kojarzyć ze specjalną okazją - wyjaśnia Andrzej Faliński, prezes Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji.
Ale o co chodzi...
Praktycznie we wszystkich centrach handlowych plany zimowych wyprzedaży powstają już w chwili zamawiania kolekcji, czyli latem. - Wiemy mniej więcej, ile będziemy sprzedawać na początku sezonu z wyższą marżą, a ile zostanie na wyprzedaż - mówi właścicielka jednego z butików w warszawskiej Arkadii. Terminy obniżek handlowcy znają wiele miesięcy wcześniej, jednak informacje o przecenach są trzymane w ścisłej tajemnicy. Kierownicy sieciowych sklepów dowiadują się o nich w ostatniej chwili. Niektóre firmy, na przykład gdańska LPP prowadząca sieci takich sklepów, jak Reserved, Cropptown i Cropp, idą jeszcze dalej. Do wyprzedaży przygotowują się na etapie projektowania kolekcji, czyli rok przed jej dostarczeniem do sklepów. Wybrane modele projektuje się i zamawia specjalnie po to, by pojawiły się tylko w sezonie wyprzedaży. Do sklepu trafiają dwa-trzy tygodnie przed planowanym rozpoczęciem obniżek. Początkowo na metce pojawia się wyższa cena, ale tylko po to, by móc ją przekreślić. - Wyprzedaże dla wielu sklepów
są koniecznością. Więcej kosztuje magazynowanie towarów niż obniżenie ich ceny - wyjaśnia Maciej Cybulski, redaktor naczelny "Poradnika Handlowca". W dodatku marże są tak skonstruowane, że nawet jeśli cena spadnie o 50 czy 60 procent, to sklep i tak swoje zarobi. W tych kalkulacjach wyspecjalizowały się wielkie sieci odzieżowe. Kupując w centrum handlowym bluzkę, spodnie czy sukienkę, można spokojnie przyjąć, że przepłacamy o 100-200 procent. - Jeżeli sukienka kosztuje w sezonie 300 złotych i podczas pierwszej tury wyprzedaży sprzedawana jest o 30 procent taniej, czyli za 200 złotych, a w drugiej turze, po 60-procentowej obniżce, za 100 złotych, to sprzedawca i tak na niej zarobi, bo jej wartość wynosi około 60-70 złotych - wyjaśnia sprzedawczyni z Centrum Handlowego "Silesia" w Katowicach. - Tak naprawdę wychodzi się na zero, dopiero kiedy cena spada o co najmniej 70 procent. A że wyprzedaże uruchamiają w nas nieposkromiony pęd do zakupów, są zarówno dla hipermarketów, jak i dla najbardziej luksusowych
butików prawdziwymi żniwami. Przyznaje to Łukasz Mozgała, menedżer marek Hugo Boss i Ermenegildo Zegna w firmie Paradise Group. Poza okresami wyprzedaży klient zostawia w tych ekskluzywnych sklepach przeciętnie półtora tysiąca złotych. Zwabiony obniżkami jest gotów wydać ponad dwa tysiące.
Mydło i powidło
Z roku na rok poszerza się gama wyprzedawanych towarów. Tradycyjnie na wyprzedaże trafiają ubrania i buty z kolekcji zimowych, które szybko tracą na wartości. Wystarczą pierwsze cieplejsze dni, by klienci zaczęli interesować się kolekcjami wiosennymi. Zaraz po świętach można też zaopatrzyć się już na przyszły rok w tańsze często o ponad połowę bombki i lampki choinkowe. Na początku lutego spadają też ceny sprzętu sportowego - narciarskiego czy snowboardowego. Przełom roku to również świetny moment na zakup nowego samochodu. Wartość ubiegłorocznych egzemplarzy drastycznie spada, stają się dla sprzedawców kłopotem, więc dilerzy co rusz ogłaszają obniżki. Rozpiętość rabatów jest duża - od dwóch-trzech aż do kilkunastu tysięcy. Wszystko zależy od popularności samochodu: im lepiej się sprzedaje, tym mniejszy rabat.
Typowo polskie są styczniowe i lutowe wyprzedaże ślubne. Styczeń i luty to miesiące bez litery "r", czyli dla małżeństw źle wróżące. W efekcie liczba osób poszukujących przedmiotów związanych ze ślubem maleje, a sprzedawcy podłączają się pod klasyczne wyprzedaże sezonowe. Tej machinie nie oparły się też sklepy z RTV i AGD. Media Markt podkręcił w tym roku atmosferę, ogłaszając "Wielkie wietrzenie magazynów" i obniżając ceny nawet o 70 procent.
Partyzantka
Polskie wyprzedaże to jednak nic w porównaniu z tym, co się dzieje na Zachodzie. - Jeszcze nie ma u nas takiej tradycji jak w Londynie czy Paryżu - wyjaśnia Andrzej Falkowski. - Tam wiele osób specjalnie bierze w tym czasie urlopy, by bez niepotrzebnego pośpiechu kupować na soldach. W Stanach Zjednoczonych w miastach, gdzie obowiązuje podatek od sprzedaży odzieży (na przykład w Nowym Jorku - 8,25 procent), wprowadza się "dni bez podatków". Wszystko po to, by pozbyć się towaru nawet poniżej kosztów własnych. W londyńskich sklepach, które dają 50-procentowy upust na wszystko, wyprzedaż wygląda jak plądrowanie. Przymierzalnie są nieczynne, towar wala się po podłodze. Obsługa nie nadąża z odwieszaniem ubrań, a klienci, jeśli coś im nie odpowiada, po prostu to rzucają. Piotrek, który londyńskie wyprzedaże zalicza od czterech lat, poleca metodę na partyzanta. - Wpadasz do działu, który cię interesuje, i łapiesz po kilka wieszaków z rzeczami w ulubionym kolorze. Na boku sprawdzasz, co jest rozmiarowo dobre, i do
kasy - tłumaczy. Polscy handlowcy mogliby się uczyć od Anglików podejścia do klienta. W ciągu 21 albo 28 dni po okazaniu paragonu można oddać wszystko, co się kupiło. Jeśli towar nie jest zniszczony, nikt nie robi żadnych problemów. Niektóre londyńskie sklepy, jak GAP, poszły jeszcze dalej. Tam można reklamować nawet towar kilkakrotnie przeceniony. Jeśli bluza z kapturem za 35 funtów oferowana jest za 19 funtów, a po kolejnej obniżce kosztuje tylko 9 funtów, można iść z paragonem i odebrać te 10 funtów różnicy, które "straciło" się na kolejnej obniżce.
Globalny butik
Okazje przyciągają klientów z całego świata. A że w dobrym, snobistycznym tonie jest noszenie ubrań znanych, ale niedostępnych w danym kraju marek lub kupowanie ich u źródła, czyli tam, gdzie mieści się centrala firmy, klienci podróżują po świecie, łącząc turystykę z zakupami. I tak kula ziemska staje się ogromnym domem towarowym: Antwerpia jest działem z biżuterią, Paryż - salonem urody, a Londyn - butikiem i stoiskiem z płytami. Do Madrytu warto wpaść po karnawałowe kreacje, a do Pragi po meble. W poradniku dla Amerykanek jadących na styczniowe zakupy do Paryża "Washington Post" radzi, jak nie tracić czasu na szukanie sklepów z ciekawym i tanim asortymentem. "Dobrze jest zgłosić się do agencji turystycznych organizujących dla cudzoziemców indywidualne objazdy po najlepszych sklepach. Firma zapewnia też opiekuna, który paryskie sklepy zna jak własną kieszeń" - czytamy. Polacy dzięki doświadczeniom z lat "czasowych niedoborów na rynku" doskonale dają sobie radę na tym globalnym targowisku. Na tyle dobrze, że
w berlińskim domu towarowym KaDeWe wiele ekspedientek mówi po polsku. Podróżujemy też po Polsce. Warszawiacy wybierają się do nieodległej, a sporo tańszej Łodzi lub do Krakowa, bo jest po drodze podczas powrotu z gór. A klienci z reszty kraju przyjeżdżają do Warszawy - tutaj największych centrów handlowych oraz najbardziej luksusowych butików jest najwięcej. Zresztą ze wszystkich narodów Europy to my najbardziej kochamy wyprzedaże. Z sondażu firmy Ipsos wynika, że aż 74 procent Polaków uważa je za okazję do zrobienia korzystnych zakupów. Tego samego zdania jest 73 procent Brytyjczyków, a tylko 69 procent Niemców i Francuzów. Mamy też ambitne plany. Polska Organizacja Turystyczna na czerwiec tego roku planuje wzorowany na dubajskim Polski Festiwal Zakupów.
Sylwia Czubkowska
współpraca Juliusz Ćwieluch,
Londyn